— Lou kiedyś powiedziała, że odbierasz mi moje ciepło — wybełkotała, nie do końca świadoma swoich słów. — Myliła się, wiesz? Ty mi oddajesz swoje ciepło. I dlatego nie zostaje nic dla Ciebie. 

To wszystko wydawało się mieć tak wielki sens. 

Ginny nigdy nie nauczyła się tworzyć swojego własnego ciepła, bo zawsze dostawała je od Connora. Odkąd pamięta, to jego ramiona otaczały ją w złych chwilach i to on śmiał się z jej głupich żartów. Oddawał jej ciepło, więc ona nigdy nie sadziła, że potrzebuje mieć własne. 

Zrozumiała to teraz. Po odejściu i powrocie Connora. Dlatego tak bardzo cierpiała, dlatego tak bardzo zmarzła, gdy go nie było. Odchodząc zabrał swoje ciepło i Ginny nie miała się czym grzać, więc zamarzała. Dzień po dniu, czuła się odrętwiała i obojętna. 

To ona była złodziejką jego ciepła.

— Nie gadaj bzdur, zaraz zabiorę Cię do pielęgniarki — jego głos również był ciepły. Biło od niego coś, co otulało zmarznięte i odrętwiałe ciało Ginny. 

Grzało je, chroniło. 

— To prawda — Ginny odarła i poczuła jak jej ciało jest unoszone. Słyszała dookoła kolejne glosy, ale żadnego nie potrafiła przypisać do znanej jej osoby. Ból zaczął promieniować i nagle bolało ją wszystko, czuła lekkie zawroty i może nudności. 

— Panie Salvatore! — wysoki kobiecy głos prawie rozwalił bębenki Ginny. — Już pierwszego dnia po Pana powrocie potrzebuję Pan wizyty u pielęgniarki? Co tym razem Pan sobie zrobił?

— To nie ja — jego głos nawet nie zabrzmiał na zezłoszczony z powodu nieprawdziwych oskarżeń. — Ginny dostała piłką w głowę na wf-ie. 

— Połóż ją na kozetce — Connor wykonał polecenie, a Ginny poczuła coś zimnego przy swoim czole. — Kto to zrobił? 

— Nie wiem, ale... — ale wypluję mu flaki, gdy tylko go dorwę. 

— Uspokój się — wyszeptała automatycznie dobrze wiedząc co teraz siedzi mu w głowie. — Nie możesz — powtórzyła, gdy Connor nie reagował. 

— Spokojnie, Pani Willson. Proszę leżeć i się nie ruszać — pielęgniarka złapała jej twarz w dłonie i zaczęła przyglądać się ranie. — A Pan niech wraca na lekcję. 

— Nie zostawię jej. 

— Nie było Pana przez tygodnie, chyba narobił Pan sobie wystarczająco dużo zaległości — powiedziała poważnym tonem. 

Gdy Connor wyszedł, Ginny znowu poczuła zimno. 

Uporczywy chłód. 

***

Pierwszy dzień Connor w szkole po jego dłużej nieobecności był pierwszym dniem zwolnienia lekarskiego Ginny. Uderzenie piłką okazało się na tyle silne, że dostała lekkiego wstrząsu mózgu i najbliższy tydzień spędzi w domu. Nie była z tego faktu aż tak bardzo zasmucona, bo jej organizm potrzebował odpoczynku. A teraz, gdy Connor się zjawił, mogła pozwolić sobie na spokojny sen. 

Nie rozmawiali o tym co się wydarzyło, gdzie on był i skąd pojawił się jego brat. Nie mieli do tego okazji, bo już na drugiej lekcji łączonego wf-u Ginny oberwała piłką w głowę. Nigdy nie miała się za niezdarę, ale najwidoczniej chwilowe zamyślenie prowadzi do takich wypadków. 

— Mogę wejść?

— Od kiedy o to pytasz?

— Od kiedy nie wiem czy mnie chcesz — w jego głowie nie było współczucia dla samego siebie czy smutku. Brzmiało to jak stwierdzenie faktu. Powiedzenie, że jest dwudziesta trzecia i czas na sen. 

— Nie potrafię przestać. 

I być może zabrzmiało to za bardzo romantycznie, a za mało przyjacielsko, ale nie zamierzała się tym teraz przejmować. Miała w głowie znacznie ważniejsze myśli. Chciała zadać mu tyle pytań, ale żadne nie wydawało się ważniejsze od pozostałego. Próbowała zdecydować o co zapytać jako pierwsze. Ale okazało się, że wcale nie musi wybierać, bo Connor wybrał za nią. 

Wszedł przez okno w jej pokoju, które Ginny umyślnie zostawiła uchylone, podszedł do łóżka i usiadł na jego skraju. Jego biodro stykało się z kawałkiem jej nogi i ten niewinny dotyk nagle stał się przytłaczająco intymny. 

— Mam dwóch braci i siostrę — odetchnął. — Mój tata zmarł, gdy byłem mały więc razem z mamą się przeprowadziliśmy i kontakt z moim rodzeństwem się urwał. Do wieczoru, gdy się pocałowaliśmy. 

Ginny poczuła jak rumieńce wstępują jej na twarz. 

Nie sądziła, że chłopak sam z siebie wróci do tego tematu. 

— Sam nie do końca rozumiem dlaczego Cię pocałowałem, bo przecież jesteśmy przyjaciółmi, nie? Ale musiałem wyjechać i zrozumiałem, że jeśli Cię nie pocałuję, to tak jakbym...sam nie wiem. Uznałem to za coś koniecznego, coś co muszę zrobić — Connor odetchnął ciężko. — Miałaś tak kiedyś? Że jakieś uczucie było tak silne i niezrozumiałe, że musiałaś zrobić to czego ono chce? Więc pocałowałem Cię i zostawiłem. Zachowałem się ja dupek i nie mam usprawiedliwienia. 

— Musiałeś to zrobić?

— Co dokładnie?

— Czy musiałeś mnie zostawić? — zapytała. — Czy przejrzałeś w głowie wszystkie scenariusze, a potem uznałeś, że żaden z nich nie uwzględnia mnie? Czy przemyślałeś zostawienie mnie i zrobiłeś to, bo to była jedyna opcja? Przeanalizowałeś wszystkie rozwiązania? 

— Tak, Gin — odnalazł jej dłoń i splótł ich palce razem. — Gdybym tylko mógł to zabrałbym Cię ze sobą i gdybym tylko mógł to powiedziałbym Ci prawdę. Ale nie mogę. I prawdopodobnie nigdy nie będę mógł. 

— Więc jedyne co mogę zrobić to zaakceptować Twój "mały wyjazd rodzinny" i przestać dopytywać? 

Connor nic nie powiedział, ale w półmroku było widać jak lekko kiwa głową. 

— Chcę, żebyś wiedział... — zaczęła ostrożnie. — Nie jestem zła czy smutna, bo wyjechałeś. Jestem smutna, bo zrobiłeś to bez słowa. Martwiłam się, nie wiedziałam gdzie jesteś i czy coś Ci grozi. Jestem zła, bo... — przerwała na chwilę, żeby zebrać w sobie siły. — Jestem zła, bo potrafiłeś zmusić całą drużynę do pilnowania mnie i namówiłeś Lou do pójścia ze mną na jogę, a wystarczyłaby jedna szczera wiadomość. I prawdopodobnie, gdy tylko nabiorę sił i odeśpię, to zrobię Ci kłótnie wszechczasów i skopię Ci ten Twój głupi tyłek. Nie myśl, że Cię to ominie. Jestem spokojna, bo jestem zmęczona. 

— Nie jestem spokojna — powiedziała, gdy jej serce się rozdzierało. — Jestem obojętna. Zobojętniałam przez Twoją nieobecność.

Teraz wiedziała, że obojętna była z braku ciepła i zbyt wielkiego mrozu otaczającego jej ciało. Ale wtedy...nagle poczuła silną potrzebę przeproszenia go. Lecz to nie ona odezwała się jako pierwsza. 

— Wiem, że moje przepraszam nie jest wystarczające, ale...

— Jest — przerwała mu. — Bo Ci wierzę i ufam. Wiem, że gdybyś mógł mi powiedzieć, to byś to zrobił. 

— Mam teraz obiecać, że to się nigdy więcej nie powtórzy?

— A będziesz w stanie dotrzymać obietnicy?

— Nie jestem pewien — poruszył lekko ramionami. 

— Więc nie obiecuj — pociągnęła go delikatnie w swoją stronę, by ułożył się na łóżku. — Po prostu bądź. 

jbovska. 

C O N N O R | +18 ✓ [seria Salvatore] TOM IIWhere stories live. Discover now