- ale to wszystko.

Na przedziurawionej koszuli nie pojawia się nawet kropla krwi.

Jego uśmiech jest uśmiechem potwora, nie człowieka, kiedy czeka spokojnie, aż Ameryce skończą się naboje.

- Niezłe, co? - odzywa się, unosząc okulary przeciwsłoneczne na czoło i mrugając do niego jednym okiem. - Ty też byś tak potrafił, gdybyś tylko umiał się posługiwać kamieniem. Moc, która w tobie drzemie... przewyższa moc każdej bomby atomowej, która kiedykolwiek przyśniła ci się w najgorszych koszmarach. Jaka szkoda, że nie potrafisz z niej korzystać, nie?

Coś bardzo szybko szybuje w stronę Alfreda i cały świat wokół pochłania ciemność.

*

- Słyszałeś kiedyś o kamieniu filozoficznym?

W dłoni nieznajomego pojawia się mały przedmiot - błyszczący, czerwony kamień o nierówno ociosanych krawędziach. Światło przesuwa się po nim leniwie jak po cieczy. Przykuwa wzrok; Iwan przekrzywia głowę na bok i uśmiecha się uprzejmie, poprawiając się w fotelu i stykając dłonie czubkami palców jak biznesmen zabierający się do interesów. Efekt psuje fakt, że ma na sobie szlafrok i nieco za małe puszyste kapcie.

- Nieśmiertelność i przemiana ołowiu w złoto? Trochę słyszałem. Może kilka wieków temu przyjąłbym ten kamuszek jako łapówkę, ale obawiam się, że w dzisiejszych czasach w grę wchodzi tylko czek albo gotówka. Oczywiście, może być też złoto, ale już w przetworzonej postaci, proszę. Ołów niedawno okazał się toksyczny.

- Tak, tak, widzę, że zaszło tutaj małe nieporozumienie.

*

- Musiało zajść jakieś nieporozumienie. - Feliciano z przepraszającym uśmiechem pociera się po karku, choć nie podoba mu się złowróżbna aura, którą roztacza wokół siebie niespodziewany gość. - Nie posiadam żadnego kamienia filozoficznego, ale może mogę pomóc w jakiś inny sposób? Zacznijmy od napicia się czegoś, kawy?

- Nie chcę twojej kretyńskiej kawy - obrusza się rudawy chłopak z dziwnym cieniem w twarzy. - Słuchaj, widzę, że jesteś inteligentny inaczej, więcej będę mówił powoli, a ty postaraj się nadążać, dobra? Jesteś kamieniem filozoficznym, cholernie potężnym i sporo wartym. Przyszedłem zabrać go z powrotem tam, gdzie jego miejsce.

Feliciano wciąż się uśmiecha, wyciągając drżącą rękę w stronę guzika ekspresu do kawy.

*

- Rozumiem - mówi powoli Francis, w zamyśleniu oceniając swoje szanse ucieczki na nieistniejące. - Wiesz, gdyby pominąć całą tę część z wybijaniem, hmm, prawie dziesięciu procent populacji Ziemi, twoja teoria jest całkiem fascynująca. Kamienie filozoficzne umieszczone pomiędzy ludźmi, humanoidalne naczynia na ludzkie dusze, kielichy wypijane, kiedy się napełnią po brzegi. A cała reszta?

- Cała reszta?

- Cóż, wierzyliśmy, że jesteśmy personifikacjami narodów.

- Ach, to. Skutek uboczny. Niespodziewany, ale nieszkodliwy.

*

- Nie. Nie. Nie ma mowy.

- Nudny jesteś. - Blondwłosy mężczyzna mocniej przyciska Feliksa butem do ziemi. - Gdybyś był w stanie stawić mi opór, nie opowiadałbym ci przecież tego wszystkiego.

- Dlaczego chcesz to zrobić? Przecież chcecie mieć odnawialne źródło kamienia, prawda? Jeżeli wymordujecie mieszkańców siedmiu krajów do nogi, pozostałe też ucierpią! Handel zagraniczny, surowce naturalne, ludzkość nie pozbiera się po tym przez wieki!

- To miłe, że troszczysz się o nasze zasoby - odbicie nachyla się nad narodem z rozbawieniem. - Tym razem po prostu potrzebujemy znacznie większej mocy, to wszystko. A ludzkość? Ludzkość zdoła się odbudować, najwyżej po kilku stuleciach. Wiesz, skąd wiem? - Rozkoszuje się napięciem, rosnącym w pauzie, którą pozostawia po tych słowach. - Bo robiliśmy to już nieraz.

Feliks wydaje z siebie nieludzki skowyt, kiedy oplatają go alchemiczne więzy.

*

Czy to nie prostsze, elegantsze rozwiązanie? Czy nie wspanialszy dar dla Boga? Czy nie większa potęga dla ich siódemki? Zamiast ryć ziemię, z trudem orać grunt pod krwawe żniwo -

Zostawić na niej człekokształtne indiańskie łapacze snów.

A kiedy nadejdzie czas ofiary -

wyrwać z siedmiu homunkulusów siedemset siedemdziesiąt milionów dusz.

*

*

*

(W błękitnych oczach Ludwiga rozbłyska panika na pierwsze spojrzenie na twarz wroga.

- Wiem, kim jesteś - udaje mu się wydusić, podczas gdy jego palce nadaremnie szukają przy pasie broni. - Po co tu przyszedłeś? Zostaw mnie w spokoju, albo...

- Pamiętasz mnie? - drugi jasnowłosy mężczyzna pozwala sobie na wybuch jowialnego śmiechu, który w ciszy surowego gabinetu mrozi krew w żyłach. - Chociaż, w zasadzie, nic w tym dziwnego. W końcu widzieliśmy się całkiem niedawno, co?

- Nie dosyć już zniszczyłeś? Czego chcesz tym razem?

- Tego samego. I jeszcze więcej.)

SALIGIA [Hetalia/FMA:B]Where stories live. Discover now