*

103 12 1
                                    

dla olliholland


Tak zbrojni w moce, na które nie ma lekarstwa –
Będziemy nadal stawiać i zwalać mocarstwa
Jacek Kaczmarski, Siedem grzechów głównych


Kiedy fala nieznanych żołnierzy zalewa Europę, nikt nie jest w stanie powiedzieć, skąd się wzięli. Jest tak, jakby wynurzyli się spod ziemi, z zapomnianych grobów wszystkich poległych armii tego kontynentu, wezwani sobie tylko znanym sygnałem na pomstę doznanych krzywd. Do obrazu duchów szukających sprawiedliwości nie pasują tylko ich mundury — nieskazitelnie czyste, granatowe płaszcze, jednocześnie wyraźnie europejskie i zarazem nie przypominające zupełnie niczego.

*

Pierwsze dni tej dziwnej, spokojnej, przerażającej wojny wprawiają Gilberta w stan roztrzęsienia emocjonalnego i paranoi. Gniotąc w pięści kolejne raporty, zastanawia się, jak bardzo się zestarzał, że perspektywa bitwy zamiast dreszczu podniecenia wywołuje nieprzyjemne mrowienie skóry; co gorsza, zaczyna mieć zwidy. W kątach jego pola widzenia snują się tajemnicze cienie, które zdają się pełznąć w jego stronę, kiedy tylko mruży na chwilę oczy; im mniej śpi, tym bardziej natarczywe stają się zmory. Jak daleko pozwolił zajść tej sytuacji, orientuje się dopiero w chwili, kiedy usłyszawszy jakiś niewinny szmer za plecami w ciemnym pokoju zrywa się na równe nogi jak oparzony i ciska wieczorną gazetą o ziemię.

– Pokaż się! – krzyczy, i natychmiast robi mu się głupio. Zapowietrzony kaloryfer bulgocze z politowaniem, przez uchylone okno szumi kpiąco wiatr.

Uchylone okno?

Z mrocznego kąta pokoju na wezwanie wysuwa się postać – blady jak wampir mężczyzna z blizną biegnącą przez pół twarzy. Albinizm upodabnia go w półmroku do Gilberta, ale nieznajomy ma gładsze, szlachetniejsze rysy, skromniejsze ruchy.

– Chciałeś mnie zobaczyć? Więc jestem – mówi cicho, ze wzrokiem utkwionym w podłodze i uprzejmym uśmiechem na przeciętych blizną ustach. – Porozmawiamy?

*

Sześć innych nacji wzdryga się i nerwowo odwraca się przez ramię, zdjęte nagłym przeczuciem.

Sześć innych lustrzanych odbić – potworów – demonów – zrzuca z siebie zasłonę cieni i ukazuje się ich niedowierzającym oczom.

*

- O czym mam z tobą rozmawiać? Jeżeli chcesz, żebym z tobą poszedł, musisz wziąć mnie siłą. Chętnie się sprawdzę w walce... tak dawno nie miałem okazji nikogo pokonać.

Białowłosy nadal nie podnosi na niego oczu. Jego głos jest cichy, ale znakomicie słyszalny.

- Naprawdę nie zastanawiałeś się nigdy nad sensem swojego istnienia? Skąd bierzecie się na świecie wy, narody?

- Nie. - Zwężone oczy Gilberta dowodzą kłamstwa. - Jesteśmy zjawiskiem naturalnym.

- Jak wiatr i burza?

- Bardziej jak inflacja i syf płynący rynsztokiem. I epidemia sraczki. I bezdomne psy. - Gilbert uśmiecha się cynicznie, nie spuszczając przeciwnika z oczu. - Pojawiamy się tam, gdzie ludzie. Nie wciskaj mi kitu o jakimś zasranym sensie życia. Jedyny cel, który zaakceptuję, to ten, który postawiłem przed sobą sam, jasne?

*

Alfred nie czeka na szczegółowe wyjaśnienia, zamiast tego wyszarpując z szuflady pistolet i oddając dwa pospieszne, ale pewne strzały. Oba pociski przeszywają pierś bliźniaczo podobnego do niego mężczyzny, który cofa się o krok pod impetem wystrzału -

SALIGIA [Hetalia/FMA:B]Where stories live. Discover now