Sen wieczny

55 0 0
                                    

Była noc, coś około 23, może 24. Ksiądz Marek, niespełna 30 letni duchowny, jechał właśnie do nowej parafii w małej małopolskiej wiosce, gdzie miał objąć posadę wikariusza.

Niespodziewanie zza ostrego zakrętu, jakby znikąd, z naprzeciwka pojawił się samochód, który oślepił go długimi światłami. Nie zdążył nawet zahamować. Instynktownie skręcił w przeciwną stronę i niemal natychmiast natrafił na przeszkodę nie do pokonania. Nie poczuł bólu, choć uderzył głową w słupek. Usłyszał jedynie trzask tłuczonego szkła. Wysiadł, żeby się rozejrzeć. Sytuacja nie wyglądała najlepiej. Samochód miał rozbite przednie reflektory.
Na małej wiejskiej drodze szansa na złapanie okazji o tej porze była praktycznie zerowa.

Nie mając najmniejszej nadziei na podwózkę, postanowił nie wlec się na piechotę ulicą, tylko zrobić sobie skrót przez pole. Bez przekonania, kierując się bardziej rozpaczą, przedzierał się przez wilgotne od nocnej rosy niepowypalane wysokie trawy, aż doszło go melodyjne gwizdanie. Ciesząc się, że spotka za chwilę żywą duszę, ruszył szybciej w stronę, z której dobiegał odgłos.

Gdy był już dosyć blisko źródła owego gwizdu, spomiędzy przerzedzonej mgły zaczął wyłaniać się stary cmentarz, blado oświetlony tu i ówdzie plastikowym zniczem. Miejsce sprawiało przykre wrażenie. Krzywe zardzewiałe krzyże, ledwo wbite w ziemię, rzęziły od lżejszego podmuchu, odstraszając dzikie ptactwo. Pomiędzy mogiłami porosłymi dzikim zielskiem na rozkładanym rybackim foteliku siedział sobie, jak gdyby nigdy nic, młody sowizdrzał i wygwizdywał nieco frywolnie, często zmieniając tempo, „Wieczne odpoczywanie". Ksiądz zbulwersowany tym zachowaniem, zapominając zupełnie o niecodzienności sytuacji, przyspieszył kroku z zamiarem zbesztania dowcipnego młokosa.
- Co ty tu wyprawiasz?! - huknął do niego znienacka, gdy był już pewny, że młody go usłyszy.
Ten omal nie dostał zawału, ale szybko się zreflektował, że ma do czynienia z żywym i do tego duchownym, rzucił więc na powitanie z uśmiechem:
- Ale mnie ksiądz wystraszył! Pochwalony - powiedział i wrócił do gwizdania.
- Na wieki wieków. Co ty tu za kpiny odprawiasz?
- E tam, kpiny od razu. Urozmaicam trochę, jednostajne to by mnie uśpiło. Muszę trochę powirtuożyć. Co tam, ksiądz na skróty? - i znów zaczął gwizdać.
ksiądz.
- Prawda, nie jestem grabarzem, ale grabarz chlał tu na umór a i czasem kolegów naspraszał, to się wydzierali strasznie. Ksiądz proboszcz się zdenerwował i wylał go z roboty. Ale ktoś tu musi być, to ja siedzę na razie w zastępstwie, dopóki się kogoś nie znajdzie na stałe - skończył i wrócił do swoich obowiązków. - O czym ty bredzisz?! I przestańże gwizdać! - ksiądz irytował się coraz bardziej.
- Nie mogę przestać. Ksiądz proboszcz nie byłby zadowolony, a to on mi płaci - młody nie zamierzał się dalej tłumaczyć i wrócił do gwizdania.
- Za co ci płaci? Za gwizdanie na cmentarzu po nocy?
- No ja akurat biorę nocki, bo w dzień gdzie indziej robie. Ale nie mogę dłużej rozmawiać.
Rozumie ksiądz, praca.
- Jaka praca?! Jaja sobie ze mnie robisz?! - młodzieżowy slang często był sprzymierzeńcem księdza Marka w kontaktach z trudną młodzieżą. Miał nieśmiałą nadzieję, że i tym razem za jego pomocą zbuduje most porozumienia międzypokoleniowego.
- A chce się ksiądz przekonać? - zapytał frant podchwytliwe.
- No... - ksiądz nie bardzo wiedział, co to miało oznaczać, ale pomyślał, czemu nie, przynajmniej może coś się wyjaśni.
- No to niech ksiądz słucha - powiedział i przestał gwizdać. - Ale potem to będzie masakra.
- Czego, przecież...
- Ciiii! - przerwał mu młody stanowczo.

Stali przez chwilę bez słowa, ksiądz zdziwiony i lekko poirytowany sytuacją a młody patrzył na niego znacząco i potakiwał głową, jakby podkreślał swój triumf. Ksiądz już miał się odezwać z nową połajanką, gdy nagle usłyszał niewyraźny stłumiony pomruk dochodzący z głębi ziemi.
- Co to... - zapytał zdziwiony, ale młokos przerwał mu palcem.

Owo mruczenie okazało się być, ni mniej ni więcej, chrapaniem. Co gorsza, było to chrapanie zaraźliwe, bo zaczęły do niego dołączać po kolei inne głosy. Chrapanie nasilało się z każdą chwilą i pojawiały się coraz to nowe dźwięki: rytmiczne, szarpane, jakby zawieszone nad wieczną czeluścią. Niektórzy zmarli mówili coś przez sen, inni jęczeli męczeni koszmarami.
Hałas był tak okropny, że ksiądz upadł na kolana i zaczął się modlić w popłochu.
- Nie, to nie pomoże, ksiądz proboszcz próbował - powiedział sowizdrzał. - Lepiej niech ksiądz razem ze mną. To ich uspokaja. Ino żwawo, bo strasznie się rozbestwili.

Młody zaczął gwizdać „Wieczne odpoczywanie" i zachęcał do tego księdza zamaszystymi gestami. Duchowny był nazbyt przerażony, żeby zareagować od razu. Przerwał jednak modlitwę, gdy usłyszał, że chrapanie powoli ustaje pod wpływem gwizdania. Powstał z klęczek i przyłączył się do tego, jak go właśnie nazwał w myśli, osobliwego Charona. Na początku dosyć niemrawo i bez inwencji, z czasem jednak sam zaczął wykazywać inicjatywę, bawiąc się rozmaitymi wariacjami i zmieniając tempo.

Sen wiecznyWhere stories live. Discover now