i.

281 21 51
                                    

Vladimir Savich był zdecydowanie typem nocnego marka. Nie potrafił zasypiać o normalnej porze, którą ludzie nazywali okres czasu od godziny dwudziestej do dwudziestej drugiej. W jego zegarze biologicznym normalna pora na zasypianie była o trzeciej w nocy, jedynie gdy był chory, lub wyjątkowo bardzo zmęczony, oddawał się w kraine snów godzinę po północy. Zresztą... właśnie z powodu tego niezdrowego nawyku płacił gorzką cenę w liceum, kiedy będąc nastolatkiem nie śniło mu się wstawać wcześnie rano i stawiać się do szkoły na ósmą, tak też — jakto sami nauczyciele określali — Vlad do szkoły przychodził jako gość, przychodząc dopiero po drugiej, trzeciej, a nawet po połowie lekcji w danym dniu. Chociaż i tak mimo dezaprobaty dorosłych Vlad miał co roku jakimś cudem pięćdzesiąt procent frekwencji ze wszystkich przedmiotów, więc niezależnie, jak bardzo chcieli wmówić Vladimirowi, że przez takiego typu postępowanie zawali w pewnym momencie którąś klasę, nie mieli zbytnio dowodów, by poprzeć swoją teorię na jego przypadku.

A skoro mowa o późnym wstawaniu, Vladimir — tym razem nie licealista, a dwudziesto siedmioletni mężczyzna sukcesu, będący jednym z bardziej rozpoznawalnych piłkarzy na świecie, leżał aktualnie na łóżku w swojej, jak to Belmont określał gawrze (chociaż skromnym zdaniem Vlada można było po prostu użyć sformułowania pokój), z twarzą w poduszcze i słuchawkami bezprzewodowymi w uszach, słuchając któregoś już z kolei utworu Lany Del Rey z albumu Ultraviolence.
Z tego co wskazywał zegarek na telefonie, wybijała godzina jedenasta trzydzieści, Vlad jednak zbytnio się tym faktem nie przejął, gdyż po szybkim oszacowaniu w głowie swoich chęci do życia, stwierdził, że jego potrzeby podejmowania jakichkolwiek odznak, oznaczających chęć egzystowania pojawią się dopiero za conajmniej pół godziny, wię też zakopał głowę w wygodnym materiale, zamknął ciężko opadające powieki, wsłuchując się w melodię.

Jego stan ekstazy jednak nie potrwał długo, bo po chwili poczuł na swoim policzku i oczach promienie słońca, a w następnej kolejności ruch obok swojego łoża.

Vlad, wydając z siebie głośne warknięcie, pomieszane z jękiem uniósł głowę do góry, spotykając wzrok Bonesa, który złośliwie zaczął odsłaniać i zasłaniać rolety, głupkowato się szczerząc, na co Vlad po krótkim czasie mierzenia najlepszego przyjaciela niezadowolonym spojrzeniem, ponownie zakopał się w pościeli, odwracając się plecami do okna.

— Dobra, śpiąca królewno — zaczął donośnym tonem Bones, uderzając z całej siły Vladimira w ramię, na co Savich wydał z siebie krótkie: , opierając się na łokciu, odwracając w stronę przyjaciela. — Wstawaj, nie ma opierdalania się. Stary cię wzywa.

— Co? — rzucił niezrozumiale Vlad, zatrzymując piosenkę Old Money. — Czego chce?

— A chuja wiem. Kazał cię zawołać i otworzyć okno w twoim pokoju — powiedział Bones, wykonując po chwili drugą z wspomnianych czynności. — Aby trochę światła wpadło — tu Vlad nie był pewien, czy Bones cytował słowa Belmonta, które najprawdopodobniej wypowiedział starszy, czy też sam z siebie wpadł na ten komentarz.

Vlad postanowił jednak się nad tym nie zastanawiać, bo w sumie zarówno Belmont, jak i Bones mieli takie samo zdanie na temat pokoju Savicha, i jego ograniczonego dostępu do światła.

— Zdradził ci, chociaż po co mnie chce o TEJ, konkretnej godzinie? — spytał Vlad z niechęcią, wyłączając muzykę i wyjmując słuchawki, wstając z łóżka.

— Tak, abyś wstał, bo nie będziesz spać aż do szesnastej — prychnął Bones, samemu pocierając oko, jakby też nie dawno wstał, patrząc po chwili na swoje palce. — Kurwa, rozmazała mi się kredka pod gałami.

— Dlatego się korzysta z eyelinera, mój drogi — parsknął Vlad, samemu biorąc owy kosmetyk i parę innych do ręki, podchodząc następnie do szafy z której wyciągnął czarną bluzkę na krótki rękaw, czarny dziurawy pasek z dwurzędwym zapięciem, długie spodnie (co było dość głupie zważając na dwadzieścia stopnii, które zawitywały coraz częściej do Rumunii, w tym jakże słonecznym miesiącu zwanym majem) będące po jednej części białe, a po drugiej czarne, glany do połowy łydki, rękawiczki za łokieć zrobione z czarnej siateczki, choker z kolcami i szkieletową, skórzaną uprząż na klatkę piersiową, długie skarpety i czystą bieliznę. — No dobra — jęknął Vlad, wchodząc do łazienki. — Przekaż, że idę.

dark red | johnmir [roomates au] *ZAWIESZONE*Where stories live. Discover now