Istoty obrośnięte pąkami dalii

27 3 2
                                    

"Autorów sądzą ich dzieła." ~ Cyprian Kamil Norwid

Wirtuozi martwoty języka

To było gdzieś w latach dziewięćdziesiątych. Może nawet u progu kolejnego wieku. Doskonale pamiętam to, jak naszła nas ta beznadzieja, strach przed końcem tego traumatycznego stulecia. Bolesna "dziewiętnastka" miała ustąpić miejsca zupełnie nowej jakości reprezentowanej przez słynną "dwudziestkę". Lecz kto z nas chciał przekonywać się o wartości tej zmiany? Z tego, co pamiętam - niewielu.

Rozmawiałem o tym nawet z moimi przyjaciółmi. Był wtedy maj dziewięćdziesiątego ósmego - może dziewiątego - roku. Na dworze wiosnę witały dzieciaki, dorośli budzili się z zimowego zastoju, a przyroda, jak to ona, odradzała się jak feniks z popiołów. A my byliśmy chyba kimś pomiędzy tymi trzema grupami. Trochę było w nas jeszcze z dzieci, czemu nie zaprzeczyliby moi przyjaciele - przecież jeszcze wówczas pozostało nam tak wiele lat, by zrozumieć niesprawiedliwości świata. Nie mieliśmy też jeszcze nic z dekadenckiego myślenia naszych rodziców. Mimo to nie byliśmy tak żywi jak zieleń wokół nas, choć obrastaliśmy kwitnącymi pąkami dalii.

Może nie potrafiliśmy ocenić sami siebie, bo w całym naszym życiu nie chodziło w ogóle o nas. Liczyło się jedynie to, jak pięknie ujmowaliśmy w zdania resztę rzeczywistości. Nikogo nigdy przecież nie interesuje sam artysta, gdy widzi się cuda stworzone za pomocą jego zmęczonych dłoni. A my byliśmy właśnie tacy - byliśmy istotami, które za pomocą pióra przemieniają żywy świat w zwiędłe słowa. I przez to byliśmy zgubnymi dla siebie wirtuozami igrającymi z martwotą języka.

Chociaż może my nie byliśmy ludźmi? Może stworzono nas jedynie byśmy byli piórami, takimi, jak te, którymi zapisywaliśmy swe myśli? Może...

Między Łodzią a Gdańskiem

Wspomnianego maja nie cieszyliśmy się długo pięknem natury pokonującej ostatki srogiej zimy. Siedzieliśmy zapomnieni pod dachem jednej ze starych kamienic. Nie robiliśmy nic szczególnego, może nawet mówiliśmy zbyt mało. Mimo to tamten zalążek wiosny był pełen myśli i idei, gdy tak spoczywaliśmy na kanapach i patrzyliśmy na zatłoczone ulice miasta z wysoka. Może to była Łódź, a może Gdańsk. Nie czuliśmy różnicy między kolebką polskich manufaktur, a krajobrazem trójmiejskich stoczni. Nie odczuwaliśmy nawet swojej obecności, gdy tak ściśnięci pokładaliśmy się na sobie. Czasem ja i mój przyjaciel nie czuliśmy nawet, jak głowy naszych koleżanek sennie opadały nam na barki na tym poddaszu pełnym dusznego powietrza pokrytego kurzem.

Tak było przynajmniej do czasu, gdy maj zaczął chylić się ku końcowi, a w naszych głowach zaczęły wybuchać pomysły. Wtedy w naszym zamkniętym zakątku pojawiły się ryzy papieru. Wtem pierwsze kartki z jeszcze niewyschniętym tuszem zaczęły latać chaotycznie nad naszymi głowami. Nie pamiętam też dokładnie, ile długopisów zagubiło się w tamtym okresie między poduszkami i deskami na strychu kamienicy.

Czy mieliśmy w ogóle prawo zapisywać te słowa? Chciałbym móc zadać sobie to pytanie, gdy maj dziewięćdziesiątego ósmego bądź dziewięćdziesiątego dziewiątego właśnie odliczał dni do swojego kresu.

Rajski ogród Homera

Lecz kim byliśmy? Nie wiedzieliśmy. Chyba nie wiedział tego też nikt wokół nas. Czuliśmy się niezrozumiani, a otoczenie - to z Gdańska lub Łodzi - nie łudziło się nawet, że było w stanie odczytać intencje stojące za martwymi słowami wierszy znajdujących się na kartkach naszych powieści. Sami najprawdopodobniej mierzyliśmy się z tym wyzwaniem - zrozumieniem istoty poety czy pisarza.

Jedyne informacje mogły przynieść tylko metryki. To one mówiły, że kiedyś nawet nadano nam imiona - Kamil, Olga, Maria, Henryk. Jednak my zatraciliśmy gdzieś te szczegóły w pamięci. Zapomnieliśmy też brzmienia tych słów, gdy tak milczeliśmy godzinami. Byłem z tymi ludźmi, choć ich nie znałem. Przeznaczono nas sobie jako przyjaciół, ale my zmieniliśmy plany losu, by oddać się cierpkości poezji i słodkości prozy. Byliśmy sobie bliscy w miłości do literatury - tego zakazanego owocu z rajskiego ogrodu, lecz nie Boga, a Homera. Mimo to nikt nigdy nie wypowiedział swojego nazwiska, w obawie chyba przed poznaniem.

Istoty obrośnięte pąkami daliiWaar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu