część 2

265 28 239
                                    

      – Aa-aa-Aa-aa-Aa-aa-Aah...! Aa-aa-Aa-aa-Aa-aa-Aah...! – Peter przechadzał się wte i wewte po korytarzu, bujając rytmicznie trzymaną za pupę i przyciskaną za karczek do swojego ramienia córeczkę, nucąc najprostszą, mającą uspokoić płaczące niemowlę melodię. Nie wydawało się to jednak działać, i nawet kiedy zdesperowany zaczął śpiewać do rytmu swojemu pierwszemu dziecku: – No błaa-Aa-aa-Aa-aa-gam cię...! Zlii-Ii-ii-Ii-ii-tuj się...! – to wciąż płakało tak samo histerycznie i nieprzerwanie, w dodatku zupełnie bez powodu, bo było najedzone, przewinięte, i nawet nie było nocy, więc wyjątkowo nie pilnowało, aby tylko tatuś i mamusia przypadkiem się nie wyspali.

      – No, malutka... – Odjął ją sobie od ramienia i, przytrzymując za główkę i plecki, spojrzał w pulchną, okoloną blond loczkami aniołka, acz czerwoną od krzyku diabła twarzyczkę. – Słuchaj, jak zaraz nie przestaniesz płakać, to mama uzna mnie za niekompetentnego i tu przyjdzie, i wiem, że pewnie o to ci właśnie diable mój mały chodzi, ale to znaczy, że przerwie posiłek, a to znaczy, że nawet jak tu jestem, nie będzie jej dane zjeść w spokoju, a jak mama nie będzie porządnie jadła, to to znaczy, że z twoim mlekiem też będzie cienko, więc to leży też w twoim interesie, aby przestać płakać, rozumiesz? Przedyskutujmy to jak duży i mały człowiek, co ty na to?
      Dziecko z początku co prawda uspokoiło się na chwilę, wielkimi, zapłakanymi gałami spoglądając na ojca dziwnie, jakby zaciekawione jago nagłą zmianą tonu... ale za chwilę jakoś się tak zapowietrzyło i tylko pisnęło znowu przeciągle w odpowiedzi na jego próby rozsądnej negocjacji z niemowlakiem.

      – A pfffrl...! – wypiął na to język, wydając przy tym pierdzący dźwięk, na co szare oczka małej Vittorii znowu się rozszerzyły, patrząc na niego tym razem z czystym zdziwieniem... A potem dziewczynka zaniosła się urywanym, gulgoczącym śmiechem.
      – Serio? – zapytał Pete, nie dowierzając. – Przez cały ten czas aby cię uspokoić wystarczyło zapierdzieć ustami? – Na koniec ponownie zrobił to co powiedział, tym razem nadymając policzki przed wypięciem języka, żeby dźwięk był głośniejszy, na co Tori zapiszczała prawdziwym wybuchem wesołości, uśmiechając się już od ucha do ucha i machając rączkami.

      – Ach, jesteś okropna. Kocham cię – stwierdził i pochylił głowę, wydmuchując powietrze w krągły brzuszek i podtrzymując tym chichoty córki.
      Ponosił ją jeszcze chwilę po korytarzu, aby się całkiem uspokoiła, a przechadzając się tak z bujanym dzieckiem na rękach, w jego wypełnionym dotychczas tylko rodziną umyśle rozległo się nagle, zupełnie bez powodu czy sensu:
      Julek, Julio, musisz iść do Julia, teraz, szybko, July, July, July...!

      Potrząsnął głową, nie mając pojęcia, skąd wzięły się te myśli.

      Próbował skupić się na córce, ale tak nagle zawitały do jego umysłu przyjaciel, który teraz pewnie spędza w najlepsze czas z Marshallem, tak jak on ze swoimi bliskimi, nie chciał mu z tego umysłu wyleźć. Lepiej niż jemu samemu to wychodziło, od fali myśli odwrócił jego uwagę dźwięk tłuczonego szkła. Zwrócił głowę w tamtą stronę i okazało się, że jedno z oprawionych w ramkę zdjęć jakimś cudem spadło z wypełnionej nimi komody, więc podszedł i – przytrzymując dziecko drugą ręką – podniósł fotografię, obracając ją przodem do góry.
      Z oniemieniem odkrył, że było to selfie, które zrobił sobie właśnie z Juliem; jedyne, do jakiego udało mu się go przyciągnąć, i które aż z tego tytułu oprawił, też po to, aby się z nim jak zwykle podroczyć. Teraz wpatrzył się bez zwyczajowego rozbawienia w zdjęcie, na którym wyszczerzony przyciąga blisko do siebie za ramię rozeźlonego chłopaka, który jak zwykle w jego towarzystwie rumienił się i peszył, uciekając wzrokiem od obiektywu.

      Cały czas gapiąc się zamyślony i lekko zaniepokojony w pękniętą podobiznę bruneta, ustawił ozdobę delikatnie z powrotem na komodzie, a następnie sięgnął wolną od niej ręką do kieszeni spodni po telefon. Cały czas bujając w tej drugiej noworodka, na którym ostatnio skupiał całą swą uwagę i ze zrozumiałych dla wszystkich nowo upieczonych rodziców powodów prawie całkiem wycofał się z życia towarzyskiego, wybrał numer znajomego, któremu akurat na pewno nie wadziło, że już go nieproszony nie odwiedza i nie wyciąga na siłę z domu. Przystawił głośnik do ucha.
      Po długim słuchaniu tylko głuchych sygnałów najpierw od niego, a potem od również nieprzepadającego za nim Marshalla, który jednak zawsze odbierał, był już naprawdę zaniepokojony.

Seria Strzał 3: Raz złowione szczęście. |boys love short story|Where stories live. Discover now