𝚁𝚘𝚣𝚍𝚣𝚒𝚊𝚕 𝟷𝟶 𝙲𝚘𝚗𝚊𝚓𝚖𝚗𝚒𝚎𝚓 𝚍𝚣𝚒𝚠𝚗𝚎

318 12 2
                                    


𝙶𝚘𝚍𝚣𝚒𝚗𝚊 𝟷𝟸.𝟹𝟶

Pov. Antonina

Znajdowałyśmy się już w mieszkaniu dziewczyny, siedziałyśmy w jej salonie plotkując o chłopkach.

- O dzień dobry Tosiu! - Uśmiechnęła się Mama Irki, która wyszła z kuchni.
- Dzień dobry Pani. - Odwzajemniłam gest.
- Dziewczynki może gdzieś wyjdziecie? Taka ładna pogoda, a wy w domu siedzicie.
- W sumie dobry pomysł. - Wzruszyła ramionami ma przyjaciółka.
- Też tak sądzę. - Zerwałam się z kanapy, ciągnąc dziewczynę do drzwi wyjściowych.

𝟷𝟻 𝙼𝚒𝚗𝚞𝚝 𝚙𝚘́𝚣́𝚗𝚒𝚎𝚓...

- Gdzie idziemy? - Spytałam.
- Co sądzisz, żeby udać się do lasu?
- A co jeśli się zgubimy?
- Spokojna głowa, mam świetną orientację w terenie. - Machnęła lekceważąco ręką.
- No napewno. - Zaśmiałam się.
- Nie przesadzaj, będzie dobrze.
- Uwierzę, ale pamiętaj jak zabłądzimy to twoja wina.
- Jasne, jasne.
- A może kupimy drożdżówki? - Zaproponowała.
- Kurcze, miałabym jedną gdyby nie to, że zostawiłam ją u nas... w sumie i tak zapewne Tadeusz zjadł - Westchnęłam. - Lecz nie ma problemu, chodźmy do piekarni, ale długa kolejka będzie. Jedynie, iż się coś zmieniło od rana.
- Zobaczmy. - Odparła z uśmiechem i udałyśmy się na wskazaną ulicę.
- W ogóle widziałam się dzisiaj z Bartkiem!
- Oho, fajnie było?
- Na piknik mnie zaprosił, jutro się odbędzie.
- Idziesz?
- Oczywiście! Co to za pytanie!
- Ej patrz. - Pokazała palcem. - Nie jest źle. -
stwierdziła patrząc na mały tłum pod budynkiem.
- No w sumie, to możemy kupić te wypieki, nie zejdzie nam dużo czasu. - Wzruszyłam ramionami.
- Tak, tak.

Po dziesięciu minutach, uśmiechnięte od ucha do ucha, trzymałyśmy w dłoniach drożdżówki, od których ślinka cieknie na sam widok. W podskokach zmierzałyśmy do owego lasu, gdzie w planach miałyśmy odpocząć.

- Ja chromolę. - Mruknęłam.
- Co się stało? - Zaniepokoiła się Irka.
- Widzisz tamtą? - Wskazałam na dziewczynę nieopodal.
- Czy to jest...
- Tak to Marlena, myślałam, że ona już nie wróci!
- Będą problemy...
- Mam nadzieję, iż nie jest Volksdeutchem.
- Napewno nie, chyba.
- Dobra musimy minąć ją niezauważalnie, tak aby nie zwróciła na nas uwagi, okej?
- Jasne. - Przeszłyśmy obok nielubianej przez nas Persony, odwracając głowę. Na nasze szczęście przedstawicielka płci Żeńskiej, nie zobaczyła nas.

- Uff. - Odetchnęłam z ulgą.
- Emocje jak na grzybach. - Zaśmiała się ma towarzyszka.
- Nogi mnie już booolą. - Zaczęłam narzekać.
- Taki sportowiec z ciebie? Maćka przegoniłaś, a ledwo co do lasu dojść możesz.
- Ale ja dzisiaj już chodziłam, przecież mówiłam Ci jak spotkałam Lipskiego.
- Dobra, dobra, lecz i tak za dużo nie przeszłyśmy.
- Mhm.
- W sumie to trochę widać w oddali ten las.
- Jakiś plus.
- A może pozadajemy sobie pytania? Wiesz o co mi chodzi, ja się ciebie o coś pytam, ty odpowiadasz, a później na odwrót.
- Git pomysł, to ja zaczynam, w takim razie, za czym lub za kim tęsknisz?
- Był taki chłopak...
- Hm? Jaki?
- Nie ważne.
- Ależ ważne.
- Kiedyś ci powiem.
- A żyje jeszcze?
- Tak, mamy z nim świetny kontakt. - Posłała mi uśmiech. - Psia krew, wygadałam się.
- Czekaj, mamy z nim fantastyczny kontakt, a ty tęsknisz? Dziwne...
- Chodzi o to, że kiedyś łączyły nas inne relacje..., ale spokojnie powiem Ci kiedyś kim on jest.
- To będę czekać.
- Moja kolej, wolisz pocałować Janka czy Bartka?
- Nikogo.
- Napewnooo?
- Napewno, nie męcz mnie tym. - westchnęłam.
- Będę miła i zaprzestanę tego typu pytań. A więc teraz ty.

Gawędziłyśmy tak dopóki nie dotarłyśmy na miejsce.

- Ojoj ładnie tu. - Ucieszyłam się widokiem.
- I to jak! Może usiądźmy pod tamtym drzewem? - Wskazała na roślinę.
- A nie lepiej wejść na nie?
- Nie spadnij tylko. - Zaśmiała się.
- Bardziej martwiłabym się o ciebie.
- Daj spokój. - Zaczęłam się wspinać jak najwyżej.
- Patrz jak wysoko! - Krzyknęłam będąc kilka metrów nad nią.
- Poszalałaś. - Pokręciła niedowierzająco głową.
- Ale tu cudowny widok! - Rozłożyłam wesoło ręce, ale po chwili zrozumiałam, iż znajduję się na gałęzi. Zachwiałam się i niestety spadłam.
- AAA! - Wydarłam się. - Ałć. - Mruknęłam leżąc na jakimś krzaku.
- Do jasnej ciasnej, kobieto mówiłam, że to się dobrze nie skończy!
- Jestem cała, widzisz? - Wstałam z uśmiechem.
- No nie do końca.
- Czemuż to?
- Twoje włosy... i sukienka.
- Hm? - Spojrzałam na ubranie i zaniemówiłam, mój strój był dosyć mocno podziurawiony, w materiale można było znaleźć sporą ilość liści i małych wystających kawałków patyków.
- Cholera!
- Gdyby kózka nie skakała to by nóżki nie złamała!
- Ale ja nie skakałam, plus nie uszkodziłam nogi.
- No to gdyby kózka się nie wspinała to by sukni nie... podziurawiła.
- Nie rymuje się. - Westchnęłam. - A poza tym nie jestem kózką.
- Ugh, cicho bądź, nie umiem w rymy.
- A z fryzurą też jest tak źle?
- Jakby to powiedzieć... tak. - Stwierdziła, a ja zaczęłam błądzić dłońmi po mej czuprynie. Załamałam się. Miałam jakąś szopę na głowie!
- Cholera! Jak ja się teraz pokażę?!
- Ogarnę cię jakoś, chodź żeś tu. - Podeszłam do dziewczyny, a ona wzięła się za poprawianie mych włosów.
- Chyba gotowe, już lepiej.
- Dziękuję, a co z ciuchami?
- Może wyjmij te całe szkody.
- Okej zrobię to, lecz nadal nie będzie wyglądać zbyt klawo.
- Nie powinno być źle. - Wzięłam się do roboty.
- W końcu! - Odetchnęłam zirytowana.
- Spokojnie.
- Jak na wojnie!
- W ogóle, która jest godzina?
- Sprawdzę. - Zerknęłam na tarczę zegarka. - Piętnasta.
- Przejdźmy się gdzieś dalej.
- W sumie dobry pomysł. - Wzruszyłam ramionami i ruszyłyśmy w drogę.
- Chciałabym żeby nie było tej pieprzonej wojny...
- Uwierz mi, każdy tego chce.

Pamiętaj o mnie | Kamienie na szaniecDonde viven las historias. Descúbrelo ahora