Godzina kruszenia nadziei

47 9 11
                                    

Na zewnątrz tego wieczoru panowała niesamowita zamieć, nic nie było widać poza szaleństwem białych obłąkanych płatków, istna apokalipsa lodu i śniegu.

Przez owy koniec świata przedarł się nieznany nikomu człowiek. Poprosił o prywatne spotkanie z księciem Jogaiłą i po cichu wręczył mu list. Został aż do zakończenia wichury i zniknął tak szybko i niepostrzeżenie, jak się pojawił.

Jogaiła wiedział, że tylko jedna osoba mogła napisać do niego list.

Był jednocześnie wniebowzięty na znak od Jungingena i wściekły, bo nie mógł go sam odczytać.

List wadził mu pod poduszką przez trzy noce, otwierany wiele razy. Z każdym kolejnym zapatrzeniem się w niezrozumiałe znaki czuł się, jakby ktoś go przydusił. Cieszył się, że nie został zapomniany, ale tak bardzo bolało go, że nie mógł rozszyfrować lubych słów.

Tak musiało się stać, nigdy przecież nie byli dobrzy w słowach.



W końcu wygłówkował wyjście z tej sytuacji. Wymagało ono jednak wywleczenie jego tajemnicy przed kimś na światło dzienne.

Tylko jedna znana mu osoba potrafiła czytać i pisać.

Musiał zdusić w sobie wstyd.



Ręce mu drżały, kiedy prostował pergamin na oczach Skirgaiły.

-Przysięgam, bracie, że nikomu nigdy nie zdradzę, co było w tym liście. Prosiłeś o pomoc, więc chcę ci pomóc.

Prosił. Błagał. Chciał. Ufał mu, jedynemu na tle reszty rodzeństwa.

Zostawił pergamin w dłoni brata, zaciskając oczy. Jego oblicze płonęło teraz, świadcząc o obdarciu przed nim najbardziej prywatnej części swojego życia.

Co, jeśli bratu zohydnieje, co jeśli przez ten list wykwitnie dla niego pogarda? Nigdy nie byli ze sobą bardzo blisko, ale i tak się tego bał.

Słowa Jungingena wybrzmiały obcym, litewskim głosem. Jego myśli skrystalizowane w formie zaschłego atramentu odbiły się od ścian, chociaż czytane były szeptem. Po chwili Jogaiła już nie słyszał brata, zaczął czuć głos Ulryka. Zdania zbudował zupełnie w swoim stylu. Znajome. Z bukietem charakterystycznego dla niego słownictwa.

Jak jemu brakowało tego znajomego gestu, tego znaku życia dawnych wspomnień i ich głównego bohatera! Tyle długich miesięcy...

Każde przeczytane zdanie emanowało szaleńczą niemal nadzieją, tęsknotą, potrzebą ponownej bliskości, zapomnienia o reszcie świata. Pisał, jak bardzo jego świat zszarzał i zbrzydł, stał mu się nienawistnym, nie będąc u boku Jogaiły.

Tak czuje się człowiek, który skupił cały swój świat w jednej osobie, która wydarta siłą z jego ramion pozostaje pustkę nie do zaślepienia. I człowiek zostaje bez świata. Odrzucony przez świat. Nie pasujący do żadnego świata poza własnym, utraconym. A w pustce zwykle lęgło się zwątpienie, wściekłość i nienawiść do wszelkiego stworzenia.

Nie chciał, by taki los spotkał jego pięknego, harmonijnego Ulryka. Nie zasługiwał na takie upodlenie. Nie zasługiwał na zdradę przez świat. Przez niego samego. Nawet jeśli był tak tępy, że nie umiał pisać.

Do świtu zdążył podyktować bratu, co napisać w odpowiedzi. Skryba na szczęście nie odważył się niczego skomentować czy też przekręcić. Był tylko dłonią młodszego Olgierdowicza.

Konrad i Skirgiełło byli niezaprzeczalnie skarbami wśród wszystkich braci świata.

***

surdus resonare | JungiełłoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz