— Zapewniam cię Taryn, że jakkolwiek olśniewająca nie okaże się ta dziewczyna, nie pojmę jej za żonę. Choćby umiała... nie wiem...żonglować, tańcując na rękach!

— Ach, nie mogę uwierzyć, jaki jesteś sztywny! Przecież tylko żartuję, nikt nie będzie cię zmuszać do stanięcia na kobiercu. Co nie zmienia faktu, że powinieneś się dzisiaj dobrze bawić.

Dąb otworzył usta, aby zapewnić kobietę o swoim wyśmienitym humorze, ale żadne słowa nie przeszły mu przez gardło. Od dłuższego czasu czuł się, jak przybity pies. A elfy nie potrafią kłamać.

— Po prostu znam siebie i wiem, że ten wieczór skończy się tragicznie. Jak nic się przewrócę, podepczę jej stopy w tańcu, czy obleje jej suknię jakimś lepkim napojem, przez co zaatakuje ją stado owadów...

Taryn roześmiała się, a chłopak poczuł się urażony tym, jak łatwo przyszło jej zbagatelizować jego obawy. Jak każdej innej osobie, która nie umiała zrozumieć jego wrodzonej niezdarności i umiejętności kompromitacji siebie i wszystkich dookoła na setki różnych sposobów.

— Sam od dzieciństwa unikałeś lekcji tańca.

— Bo nie uważałem tego za coś niezwykle niezbędnego!

— Więc teraz uważasz?

Nie! kłamstwo.

— N...nie powinnaś teraz czegoś robić? — spróbował zmienić temat. — Na przykład pomagać Justinowi w przygotowaniach?

Justin był dziesięcioletnim synem jego siostry, najbardziej denerwującym istotą, jaka kiedykolwiek stąpała po świecie. W twoim napoju pływa obrzydliwy robal? To pewnie sprawka Justina. Twój pokój wygląda, jakby przeszła przez nie trąba powietrzna, a ty nigdzie nie możesz znaleźć chrupek kukurydzianych przemyconych ze świata ludzi? To z pewnością Justin. Coś ciągnie się za tobą, jak uporczywy pasożyt i nie chce dać ci spokoju? Czy to coś jest rude? Jeżeli tak, to Justin. Jak nie, to Justin w kamuflażu.

— Justin stwierdził, że biesiady w pałacu to cytuję pazerna wystawa dla stada baranów, jakim wszyscy jesteśmy i woli trenować szermierkę z Duchem niż na niej przebywać. Czy to ten okres buntu, o którym zewsząd słychać? — zamyśliła się Taryn, wstając z łóżka i układając dłonie na biodrach. — No cóż, zmykam już. Jude prosiła, abym wybrała jej jakąś stylizację, bo ona nie ma nawet na to czasu. Uważaj, aby robale nie zjadły ci księżniczki! 

Chłopak powstrzymał się wszystkimi siłami, aby nie zacząć wywodu na temat drzewa genealogicznego Ady z Wiosennego Wzgórza, które wywalczyło swoją niepodległość zaledwie kilka lat temu. Ta dziewczyna nie posiadała oficjalnego tytułu księżniczki. Przez to Dąb czuł się jeszcze bardziej zniechęcony do jakiegokolwiek spotkania z nią, przecież nawet w przypadku ich małżeństwa Elfhalm nie uzyskiwał praktycznie żadnych korzyści.

Przypomniał sobie słowa Cardana, męża jego siostry i obecnego Najwyższego Króla. Może niezbyt dokładnie, ponieważ ten w momencie ich wypowiadania był już odrobinę wstawiony, przez co stosował masę przerywników, a cała jego mowa była dość niewyraźna. W każdym razie jej ogólny sens głosił, że te wszelkie królestwie aranżowane małżeństwa w większości przypadków mają jedynie jedno zadanie. Chlanie. I tańce, ale to mniej ważne. Nic tak nie zadowalało ludzi, jak imprezy wyprawiane jedna za drugą. Jeżeli ich powód był w miarę oczywisty. "W miarę", gdyż zdarzało im się świętować pierwszy dzień tygodnia, uznając go za nowy początek. Jeżeli jednak te liczne przyjęcia urządzano dla samej zachcianki władców, stawali się oni w oczach poddanych rozpustnikami niedbającymi o dobro ogółu. Prowadziło to do między innymi do tzw. spotkań przedmałżeńskich dla młodych książąt i księżniczek, wyprawianych, aby dwójka mogła się spotkać przed ślubem. Oczywiście nigdy do niego nie dochodziło, ale zaspokojony dobrą popijawą lud nie zwracał na to zbytniej uwagi.

𝓦𝔂𝓼𝓹𝔂 𝓜𝓰𝓵𝓲𝓼𝓽𝓮 - Okrutny Książę FanfictionWhere stories live. Discover now