Rozdział 1.

169 10 4
                                    

Cztery lata później.

Szłam spiesznym krokiem od dobrych dziesięciu minut przez zatłoczone ulice w popołudniowej porze dnia, mając nadzieję, że przez przypadek nie wdepnę w wielką kałużę i nie ochlapię sobie jasnobrązowych, luźnych spodni. Po porannej ulewie roiło się ich od groma, nie było nawet najmniejszego skrawka suchego betonu. Niebywale martwiłam się o swój strój bardziej niż o to, czy moje curriculum vitae zawierało w sobie wystarczająco dużo informacji i czy dobrze się prezentuje.

– Och, przepraszam – szybko odpowiedziałam, gdy niechcący szturchnęłam staruszkę, która powolnie się przemieszczała.

Kobieta wymruczała coś pod nosem, jednak nijak nie przejęła się ów sytuacją. Sama nie zaprzątałam sobie głowy, aby zainteresować się jej stanem, uznałam, że jeśli nijak nie zareagowała to był to dobry znak, iż nic się jej nie stało. Do przejścia zostały mi już tylko pasy, gdyż ogromna siedziba Crawford Enterprise znajdowała się dokładnie na rogu, w sercu ruchliwego i ciągle tętniącego życiem miasta. Budynek piętrzył się tak wysoko, iż czubek firmy chował się między białym, gęstym puchem chmur. Ludzie wchodzili i wychodzili pospiesznie z siedziby, będąc ubranymi w schludne, często czarno-białe stroje z niezbyt promiennymi uśmiechami. Pokonawszy ostatnią przeszkodę, zmniejszałam swój dystans do punktu docelowego szybkimi krokami, nie zagłębiając się bardziej w swoje uczucia. Cały czas byłam dobrej myśli i nie zawracałam sobie głowy gdybaniem nad najmroczniejszymi scenariuszami, jakie mogłyby się wydarzyć. Tego uczyła mnie mama, aby nie wymyślać sobie niestworzonych rzeczy i być pewnym siebie, nawet jeśli stres próbuje owładnąć ciałem. 

Mogłam oszacować, że zostało mi niecałych pięć metrów do przejścia przez obrotowe drzwi i postawienia pierwszego kroku w ekskluzywnym budynku. Niecałych pięć metrów. I akurat wtedy z Crawford Enterprise wyleciało wiele ludzi, którzy wymieszali się z nadciągającą falą spóźnionych pracowników, osób chcących załatwić pewne sprawy w tej okolicy lub i również umówionych osób na poszczególne spotkania w ów budynku. Przez chwilowe roztargnienie szłam będąc nieobecną. Szłam tak, jakbym to nie ja kierowała swoim ciałem. Dlatego mimo, iż widziałam idącą powolnie poruszającą się posturę wysokiego, odzianego w czarny garnitur faceta, nie byłam w stanie zapanować nad swoimi kończynami. Nogi przyspieszyły, pragnąc wyprzedzić mężczyznę, natomiast prawa ręka kurczowo zaciskała się na średniej grubości pasku od torebki przewieszonej przez ramię. Wszystko zadziało się szybko. Mocno szturchnęłam ramieniem łokieć mężczyzny, który akurat miał go na wysokości swojej klatki piersiowej i nim mogłam zatrzymać bieg wydarzeń, napój z jego czarnego termosu wyleciał na jego koszulę i chodnik.

– Najmocniej przepraszam – ponownie przeprosiłam, jednak ton głosu przybrał barwę współczującą i pełną chęci odkupienia za popełnioną nieumyślnie winę. 

Przystanęłam w miejscu, kręcąc się w nim impulsywnie na wszystkie strony nie wiedząc, co zrobić. Spojrzałam szybko na zegarek na prawym nadgarstku i już wiedziałam, że nie możliwym będzie, iż w dwie minuty znajdę się na samym szczycie wieżowca. Przez kilka dobrych sekund toczyłam bitwę czy pozostać przy mężczyźnie i jako tako mu pomóc, ryzykując spóźnienie i dobre pierwsze wrażenie czy jednak pójść dalej jak gdyby nigdy nic się nie stało oraz mieć przez resztę dnia wyrzuty sumienia z powodu incydentu. Ostatecznie wygrała chęć bycia punktualną, więc ruszyłam przed siebie, czując jednocześnie na plecach czyjeś palące spojrzenie, od którego włosy na karku stanęły mi dęba. Wczołgałam się jak najszybciej do obrotowych drzwi z dwójką innych ludzi, a po chwili ujrzałam eleganckie, śnieżnobiałe miejsce, w jakim poczułam delikatny dyskomfort. W mgnieniu oka odnalazłam recepcję, i nie tracąc już i tak marnych sekund, skierowałam się do wolnego stanowiska.

Certain Future [+18]Where stories live. Discover now