Liścik

107 5 0
                                    

Isabele Merced jako Rozaline Colins

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Isabele Merced jako Rozaline Colins


 Biegłam. Biegłam najszybciej jak tylko mogłam. Nie zatrzymywałam się. Wokół mnie były drzewa, krzaki ale zero ludzi. Wybiegłam już jakieś 200 metrów za granice Gotham.

Nie patrzyłam się za siebie, prawdę mówiąc nie byłam pewna czy dalej mnie goni. Nie słyszałam jego głosu. Ale i tak się nie zatrzymywałam. Skręciłam w lewo...a może w

prawo...w każdym razie zbiegłam z prostej ścieżki. Nagle zza drzew wyłonił się dom. Właściwie bardziej rezydencja czy może nawet pałac. Zwinnym ruchem przeskoczyłam bramę i znalazłam sie na posesji tajemniczej willi. Odważyłam sie odwrócić za siebie. Nikogo tam nie było, stanęłam na chwile i wstrzymałam oddech. Cisza. Chyba jestem

bezpieczna. Podeszłam do drzwi. Kliknęłam w dzwonek, a po mini sekundzie drzwi otworzył mi starszy mężczyzna, średniego wzrostu i z czarnym wąsikiem nad górna wargą.

Przejechał mnie wzrokiem od góry do dołu, a następnie zapytał:

- Zgubiłaś się, panienko?- i po tym dodał.- Nic Ci nie jest?

- Dzień dobry.-odpowiedziałam najmilej jak umiałam i starałam się nie brzmieć jakbym właśnie przebiegła maraton.- Mam na imię Rozaline Colins, dostałam od ojca kartkę z

tym adresem.- Wyciągnęłam rękę z malutka karteczką w ręce i wręczyłam ją mężczyźnie stojącemu w drzwiach.- Pan Bruce Wayne?

- Nie, panienko. Pana Wayne'a nie ma aktualnie w domu.

- Ohhhh... a wie Pan może, kiedy wróci? To bardzo pilne.

- Powinien być za parę godzin...-niezręczna cisza. Nie wiedziałam co powiedzieć. Na pewno nie mogłam wrócić do lasu. Dzięki Bogu, że mężczyzna odezwał się pierwszy.-

Może ma panienka ochotę wejść na herbatę i poczekać aż panicz Wayne wróci?

- Tak, dziękuję.- uśmiechnęłam się i przekroczyłam próg drzwi.

Weszłam w spory korytarz pokryty czarnym drewnem i mnóstwem obrazów. Zaraz po wejściu, po lewej stronie znajdowało się lustro i parę wieszaków. Mężczyzna ściągnął ze

mnie kurtkę i odłożył na wieszak. Poprowadził mnie do pierwszych drzwi na prawo i nagle znalazłam się w ogromnym salonie. Na środku stała wielka kanapa pokryta czarna skórą

a przed nią stoliczek kawowy. Obie te rzeczy stały na przeciwko kominka w którym palił się ogień. Pokój był "dwu piętrowy" jeśli można to tak ująć, ponieważ po przejściu

trzech metrów dochodziłeś do schodków prowadzących metr w gorę a po prawo ciągnął się kolejny korytarz.

- Panienka niech sobie usiądzie, zaraz zaparzę herbatę. Czarna czy owocowa?

- Owocowa.- Kto pija czarną herbatę?.- Dziękuje jeszcze raz za pomoc i przepraszam za wtargnięcie.

- Nic nie szkodzi. Zawsze służę pomocą.- staruszek uśmiechnął się i poszedł, jak się domyśliłam, w stronę kuchni.

Ja w tym czasie ponownie przeczytałam na głos treść listu od taty. " Adyktyjska 27/3, Pan Wayne Ci pomoże. Masz talent, którego on by nigdy nie zmarnował. Nie zapomnij,

że jesteś silna Lin. Kocham Cię. Tata."

Nie zapomnij zostawić gwiazdki do rozdziału ;)

Zostań ze mnąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz