lekcja 18: balet moskiewski i truskawki lodowe

Depuis le début
                                    

Byłem też ciekawy jak on zareaguje, bo rozdziewiczałem Michaela w tej sferze, tym samym nie mogłem zedrzeć z ust uśmiechu, gdy widziałem jak jego policzki się napinają i nieustannie szczerzy się w każdą stronę, zachodząc się małym rumieńcem. Był słodki taki napalony (wiem, tak samo jak wy, chciałbym zobaczyć inaczej „napalonego" Mike'a, ale póki co nie było mi wolno).

- Myślałem... - Nie dał rady. Parsknął, składając laptop na stolik nocny. – Ugh, czemu ja się ciągle chichram?! – Otworzył sobie szerzej okno, które znajdowało się teraz równo pomiędzy nami, skutkiem złączenia łóżek. – Luke!

- No co?! – Poczułem, że pękają mi usta, tak szerokiego miałem banana na twarzy, a gdy Mike po prostu położył otwartą dłoń wzdłuż mojej twarzy, polizałem sam jej środek.

- Masz Pocky?

- O nie! Zostaw moje Pocky! – pisnąłem.

Spójrzmy prawdzie w oczy, on by rozsadził moją szafę, gdyby się na nią rzucił, więc uznałem, że zwalczę ogień ogniem, samemu przygniatając wręcz Michaela ciężarem swojego ciała. Z rechotem objął mnie nogami w pasie, a dłonie wplótł w moje włosy.

No tak. Zapaliliśmy, bo potrzebowaliśmy wrócić sobie trochę luzu, plus chciałem pokazać mu coś nowego, czego jeszcze nie znał. Wcześniej zadzwoniła jego mama, poza tym chłopak nie był pewny, czy chce spotkać moją całą rodzinę, zresztą nie dziwię mu się, bo poznawanie rodziny kogoś, z kim jesteś w... Relacji, której nie umiesz nazwać, nie brzmi w porządku.

Liz nie przepadała za ludźmi z mojego otoczenia, aczkolwiek zadecydowałem postawić ją przed faktem w jego wypadku, bo nawet gdybym był Białą Czarownicą, nie chciałbym aby ktokolwiek pozostawał sam na Święto Dziękczynienia, jakby nie miał za co być wdzięczny w tym roku. Może naoglądałem się zbyt wiele Przyjaciół?

- Pocky to takie urocze słowo. – Mike wygrzebał się trochę spod materiału mojej koszulki. – Wyglądasz jak „Pocky".

- Co? – Oparłem czoło o jego brodę, bo choćby powiedział przypadkowy wyraz, taki jak na przykład „dupa", mógłbym uznać go za najśmieszniejszy żart na świecie.

- No. Nie masz tak... - Michael uniósł moją buzię za podbródek, bo koniecznie chciał, abym ponownie dał się wchłonąć w jego piękne spojrzenie, które nagle wydało mi się obrazem przypatrzonym przeze mnie na jakiejś piekielnie nudnej wycieczce, gdzie nagie aniołki tańczyły na polanie. – Że... - Przeciągał każde słowo. – Że każde słowo kojarzy ci się z czymś?

- Mhm. Z przedmiotem, który określa? – odpowiedziałem mu bardziej pytająco. Wtem usta miał jak truskawki, a oczy dalej pełne kupidynków w środku lasu.

Ja pierdolę, jestem bardziej zjarany, niż on!

I nie, te moje cudowne wizje nie były czymś takim realnym, jak po LSD, mój mózg tylko tworzył metafory, a cała reszta organizmu skręcała się skutkiem ich krindżującego wydźwięku.

- Czyli jak powiem „seks", to będziesz widział... Co? – Zostawił otwarte usta po dokładnym zaakcentowaniu pytania, dlatego teraz w głowie słyszałem Lanę oraz jej „całuj mnie w otwarte usta". Och, mógłbym. 

- Hm... - Mimo wszystko tylko się uśmiechnąłem i sturlałem z niego na bok. Milczeliśmy przez dłuższą chwilę.

Laptop stojący na niewielkim blacie wydawał z siebie lekko buczący dźwięk, świadczący o ciężkiej pracy procesora. Wyłącznie on rzucał na nas nieznaczną, kolorową poświatę, ponieważ nawet nie wiem, kiedy spadły nam z taśmy klejącej lampki. Mieliśmy oglądać bajki, lecz byliśmy znudzeni gdzieś tak w połowie Barbie i Jezioro Łabędzie, a Mike zasugerował, że powinniśmy zobaczyć prawdziwe przedstawienie, na co ja powiedziałem, że zrobię to, ale tylko zjarany, tym samym przez pierwsze parę buchów siedzieliśmy zblazowani wpatrując się w balet moskiewski.

anti-romantic {zawieszone}Où les histoires vivent. Découvrez maintenant