Rozdział 2

30 0 0
                                    

Rozdział 2

Mimo kilku prób podjęcia przeze mnie rozmowy, której widmo wciąż nad nami wisi, psując całą atmosferę, Rhys skutecznie mnie zbywa. Po godzinie poddaję się i milknę na kolejne trzy godziny. Kiedy wjeżdżamy na teren prywatnego osiedla, Lana Del Rey przepięknie śpiewa o tym, że szczęście jest motylem. Moje na pewno, myślę, dlatego jeszcze dokładniej wsłuchuję się w jej słowa.

If he's as bad as they say, then I guess I'm cursed – powtarzam, nucąc cicho.

Rhys parkuje volvo na jednym z miejsc podziemnego parkingu okazałego wieżowca, a ja nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Lana śpiewa właśnie o nas. Zawsze mocno odczuwałam sztukę, lecz odkąd w moim życiu pojawił się Mariposa, mój motyl, wszystko uderza we mnie znacznie intensywniej. Silnik gaśnie, a wraz z nim milknie smutny, melancholijny głos Lany, któremu udało się wedrzeć w dalekie zakamarki mojej duszy. Otwieram drzwi, po czym wysiadam, a Rhys razem ze mną.

W zamyśleniu przyglądam się, jak Motyl wyjmuje z samochodu wszystkie moje walizki. Nancy boi się, że Rhys zrobi mi krzywdę. Czy jest do tego zdolny? Oczywiście, że tak! Mimo pełnej świadomości o zagrożeniu płynącym z jego strony, nie boję się. Ufam mu i...

– Dlaczego tak na mnie patrzysz? – pyta, wręczając mi uchwyt jednej z walizek.

– Kocham cię – kończę myśl na głos, uśmiechając się nieśmiało.

I na jego twarzy pojawia się uśmiech, choć jest przelotny i nie obejmuje oczu, które wwiercają się w tarczę, którą się osłaniam. Muska ustami moją skroń, po czym chwyta dwie pozostałe walizki i wskazuje gestem, żebym szła pierwsza. Ruszam przed siebie po betonowej nawierzchni. Przystaję przy szklanych, przesuwnych drzwiach, czekając, aż się otworzą, a gdy to się dzieje, przechodzę prosto do wind. Dziwnie być w budynku, z którego nie tak dawno temu chciałam jak najszybciej się wydostać.

– Mieszkasz tutaj? – pytam głupio w momencie, w którym Rhys do mnie dołącza, wybierając numer piętra. Potwierdza skinieniem głowy. – Znam to miejsce. Amelie marzyła, żeby kupić tu apartament, ale chyba nie było jej wtedy na to stać. Gdyby jej się udało, bylibyśmy sąsiadami. – Chichoczę. – Wyobrażasz to sobie? Wpadalibyśmy na siebie przypadkiem w windzie, na parkingu, siłowni... Rhys?

Przenosi na mnie nieobecne spojrzenie.

– Jasne – mówi odległym głosem.

Marszczę brwi, zastanawiając się, gdzie podział się mój ciepły, czuły chłopak, którym był jeszcze kilka godzin temu.

– Wszystko w porządku? – pytam, gdy drzwi windy rozsuwają się na osiemdziesiątym ósmym piętrze.

– W jak najlepszym – zapewnia, czekając, aż wyjdę.

Szybko pokonujemy otwartą, jasną przestrzeń, po czym Rhys otwiera jedne z dwóch drzwi znajdujących się na tej kondygnacji. Jeśli to apartament Amelie zrobił na mnie duże wrażenie, to teraz muszę mieć naprawdę śmieszną minę. Zsuwam buty ze stóp i niedbale zostawiając walizkę, wchodzę dalej. Kiedy byłam tu ostatni raz, nie zwracałam dużej uwagi na to, co mnie otacza, a fakt, że mój organizm był nieco otumaniony działaniem leków, ani trochę nie pomagał mi skupić się na wystroju. Kręcę głową, odganiając nieprzyjemne wspomnienia. To nie najlepszy czas, żeby się w nich zatapiać.

Oczami wielkimi jak spodki przyglądam się ogromnemu salonowi. Dosłownie wszystkie ściany zewnętrzne budynku są z czegoś, co na pierwszy rzut oka wygląda jak szkło. Na wprost mnie stoi okazała kanapa w kształcie litery L obita beżowym materiałem, który w promieniach słońca wpada w złotawe odcienie. Po mojej prawej stoi przepiękny fortepian, a litery na jego lśniącej, czarnej obudowie układają się w napis . Jest naprawdę duży i nawet z tej odległości robi na mnie wrażenie. Dlaczego nigdy nie zapytałam Rhysa, czy gra? W siedzibie jego firmy stało pianino, to oczywiste, że musi to robić.

Kochanie, nie okłamuj mnie - WYDANAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz