Rozdział 4

241 10 0
                                    




Trening drużyny gryfonów trwał w najlepsze. Ćwiczyli ostro, nie szczędząc sił. Wszyscy dawali z siebie maksa i latali świetnie. No... wszyscy poza Ronem. Ten, zaniepokojony losem Hermiony, jak zwykle nie mógł się skupić, był nerwowy i opryskliwy. Trenowali nowy system obrony, który miał zaskoczyć przeciwników i umożliwić szybkie zdobycie dodatkowych punktów, ale Ron ani razu nie wykonał swojej części poprawnie, w efekcie psując całą formację. Harry z niepokojem obserwował niezdarne, chaotyczne poczynania przyjaciela, jakby tylko czekał aż ten wybuchnie. No i w końcu wybuchł. Nawrzeszczał na biedną Demelzę, która jakimś dziwnym przypadkiem zawsze stawała się ofiarą jego humorów. Tym razem miała niby zepchnąć go z toru lotu, przez co nie złapał kafla. Fakt, że Demelza leciała pół metra od niego, zdawał się umknąć uwadze Rona. Harry w obawie, że w szale Ron zrzuci dziewczynę z miotły, szybko tam podleciał.

- Co jest, Ron? – zapytał ze srogą miną, w myślach błagając, by nie musiał wyrzucać go z treningu.

- Nie widziałeś? Wpadła na mnie i zepchnęła. Ledwo się utrzymałem!

- Nie prawda! Nawet się do niego nie zbliżyłam! – zawołała oburzona.

- Spokojnie Demelzo, widziałem wszystko – powiedział ignorując gniewne sapnięcie Rona. – Powiedz wszystkim żeby przećwiczyli zwisy leniwca, najlepiej w parach, i zaraz przechodzimy dalej. Demelza odleciała, lecz Harry starał się utrzymać spokojny ton, wiedząc jak Ron jest przeczulony.

- Ron, ja naprawdę wszystko rozumiem. Wiem, że nie masz najlepszego dnia, ale nie wyżywaj mi się na zawodnikach! Jeśli chcesz grać w quidditcha, swoje prywatne problemy musisz zostawiać poza boiskiem. To źle wpływa na całą drużynę i na atmosferę. A nie możemy pozwolić sobie na podobne osłabienia. Musimy zmieść ślizgonów, jeśli chcemy w ogóle myśleć o pucharze. – Ron zwiesił głowę i Harry był pewien, że czeka go strumień użalań, ale na szczęście nic takiego się nie stało. Chłopak zwiesił tylko głowę i odetchnął głęboko kilka razy.

- Ja próbuję, naprawdę, ale nie mogę wytrzymać z nerwów. Na myśl że Hermiona może już leżeć martwa przez tego dupka, cały się gotuję! – mówił coraz szybciej, wymachując rękami. Harry podejrzewał, że obawy Rona wcale nie ograniczają się tylko do stanu zdrowia i życia Hermiony, ale po przyjacielsku nie skomentował. Klepnął go za to w ramię i powiedział:

- W takim razie zrób sobie wolne. Nie jesteś w stanie tak trenować, więc wróć do zamku i zajmij się czymś innym... tylko nie rób głupot! – przestrzegł na koniec, bojąc się, że Ron poleci z boiska prosto do gabinetu dyrektorki.

- Dzięki, stary...

- Nadrobisz na indywidualnym treningu, na przykład... za tydzień o piątej rano będę miał czas – zażartował Harry, choć pomysł przypadł mu do gustu i postanowił zachować go w razie potrzeby. Ron nie miał nastroju na dowcipy, więc bez słowa odleciał w stronę szatni. Harry odetchnął i wrócił do drużyny, ratować końcówkę treningu.

Gdy wreszcie wylądowali, zmęczeni, ale zadowoleni, Ginny złapała Harry'ego przed wejściem do szatni.

- Co z Ronem? – zapytała, odciągając go pod trybuny i przepuszczając resztę drużyny.

- Nie wytrzymał emocji, martwi się o Hermionę – odparł Harry.

- Ja też, nie mam zielonego pojęcia gdzie mogłaby być, a szukaliśmy już wszędzie... – westchnęła Ruda. Harry uśmiechnął się do niej uspokajająco i przygarnął do siebie ramieniem.

- Nie bój nic, Hermiona to twarda dziewczyna, cokolwiek by się nie działo, poradzi sobie. Martw się lepiej o mnie, bo przez twojego brata za tydzień będę musiał zrywać się o piątej na trening, specjalnie dla niego – marudził w jej włosy. Ginny zaśmiała się pod nosem, ale nie dała się zwieść.

Wielka IntrygaWhere stories live. Discover now