c h a p t e r f o u r t e e n

297 24 5
                                    

Relacje bliźniaków z rodzicami wcale nie uległy zmianie. Były nadal takie same, a można by wręcz rzec, że gorsze. A przecież tak długo już minęło od ich kłótni, którą łatwiej porównać do rodzinnej sprzeczki. Z ojcem dogadywali się dobrze, ale i to musiało się skończyć; któregoś razu Molly poprosiła Arthura by przemówił chłopcom do rozsądku. Jak można się spodziewać niekoniecznie odniosło to powodzenie.

— A jakby tak jeszcze raz porozmawiać z mamą? Może złagodniała już. — zaproponował Fred, gdy razem z George'm siedział przed domem.

— Złagodniała? Ona? W życiu. Poza tym cały ten plan z wymknięciem się do Lee będzie ciekawym przeżyciem i nie mam ochoty z niego rezygnować. — odparł George. Takie myślenie było do niego raczej niepodobne, ponieważ zwykle to Fred nalegał na zrobienie czegoś głupiego. George był tym bardziej rozgarniętym i ostrożnym bliźniakiem. Jednak teraz role się odwróciły. Musiał być tego jakiś powód.

                                      ***

Fred siedział na strychu. Wcześniej nie lubił na nim przesiadywać, ale po zrobieniu porządku stał się całkiem przyjemnym miejscem. Często brał ze sobą Errola, bo nie chciał być kompletnie sam. Specjalnie zrobił dla ptaka małą konstrukcję z gałęzi, na której jest mu wygodniej siedzieć.

Na podłodze leżała kartka, obok pióro. Rudzielec znów z nią pisał. I znów czuł to dziwne uczucie w brzuchu. I uśmiechał się od czasu do czasu, nie kontrolując tego.

Ona: Całe twoje rodzeństwo należy do Gryffindoru?

Fred: Dokładnie. Nawet nie wiesz jakie to męczące, kiedy nie chcesz widzieć tych gnojków chociaż przez chwilę, a tu przypominasz sobie, że najprawdopodobniej spotkasz ich w Pokoju Wspólnym.

Ona: Twoi rodzice też byli gryfonami?

Fred: Tak. Gdyby urodziło mi się kolejne rodzeństwo nie trudno zgadnąć, że też byłoby w Gryffindorze. A ty do jakiego domu należałaś?

Ona: Ravenclaw. Spodziewałeś się?

Fred: Poniekąd. A twoi rodzice? Byli czarodziejami czy nie?

Ona: Byli. Właściwie to nadal są.

Fred: A rodzeństwo? O ile je w ogóle masz, nigdy mi nie wspominałaś.

Ona: Może pogadajmy o czymś innym?

Znowu to samo. Coraz częściej, kiedy chłopak zadawał jej jakieś pytanie prosiła o zmianę tematu albo się z nim żegnała, tłumacząc, że nie może już rozmawiać. Co tym razem Fred powiedział źle?

Fred: Znów ignorujesz moje pytanie. Dlaczego?

Ona: Co słychać u George'a? Dawno o nim nie pisałeś.

Fred: Odpowiedz mi na pytanie, które ci wcześniej zadałem. Nie mam pojęcia o co ci chodzi, czemu tak często odbiegasz od tematu rozmowy, gdy zadam jakieś pytanie?

Ona: Nie odbiegam. Przypadek.

Fred: Nie, to nie jest przypadek. Co jest z tobą nie tak? Malo  mówisz o rzeczach, które chciałbym wiedzieć. Dlaczego wszystko przede mną taisz? Nawet mi się nie przedstawiłaś. I już w tamtym momencie, gdy nie chciałaś powiedzieć jak masz na imię powinienem zareagować.

Ona: Ale czy to taka ważna informacja? Spójrz, dobrze nam się rozmawia i bez tego.

Fred: Rozmawiało. Teraz każde pisanie z tobą jest jak łażenie we mgle. Nie mam pojęcia dokąd idę.

Ona: Poetycko.

Oderwał się od kartki. Miał ochotę wygarnąć jej wszystko, co męczy go od tygodni. Zniknęło przyjemne uczucie w żołądku, zniknęły rumieńce, pojawiające się, gdy widzi od niej wiadomość. Zniknęło wszystko co czuł Fred podczas rozmów z nią.

Fred: Czasem mam wrażenie, że się czegoś boisz. Nie chcesz mi mówić wielu rzeczy, które ja ci powiedziałem. Dzielę się z tobą każdym najmniejszym szczegółem z mojego życia. Wszystkim tym co czuję. Nie oczekuję od ciebie tego samego, może ty nie masz potrzeby mówienia o sobie. Ale żebyś nie ukrywała przede mną każdej prawdy. Jesteśmy tak bardzo sobie znajomi, a jednocześnie nie znamy się ani trochę.

Ona: Nie lubię mówić o sobie. Gdybym się przed tobą otworzyła pewnie przestałbyś mnie lubić.

Fred: Zachowujesz się jak dziecko. Byłem pewny, że ufamy sobie.

Manipulacja. Rzecz, którą Fred robił często. Aż zbyt często. Jednak teraz nie była ona celowa. Siedział na podłodze i ściskał w dłoni pióro, pisząc niedbale kolejne wiadomości, starając się nie wybuchnąć.

Ona: Ufam ci przecież. Tylko nie wiem czy zrozumiałbyś to, co powiedziałabym ci o sobie.

Fred: Czyli to ze mną jest problem? Jestem zbyt mało kumaty?

Ona: Nie o to chodzi. Co ci się stało, Fred? Zezłościłeś się na mnie?

Już nie odpowiedział. Cisnął pióro w kąt, a kartkę był gotów porwać. Podciągnął kolana pod brodę i oparł na nich twarz. Siedział tak na podłodze może pięć minut, a może pięćdziesiąt. Odczuwał nieprzyjemne kłucie w gardle i kompletny mętlik w głowie. Znów pomyślał, że niepotrzebnie się odezwał i coś zepsuł.

— Mogłem nie odpisywać na ten głupi list, zaoszczędziłoby mi to problemów — powiedział niby do Errola, niby do samego siebie. Słychać było gorycz w jego głosie i poczucie bezsilności. — Ona chyba nie czuje tego samego co ja. Nie kocha mnie, tak jak ja kocham ją. — przyznał z bólem i poczuł jak łzy wypełniają jego oczy, a chwilę później zaczynają kapać na leżącą obok kartkę.

Nie lubił płakać. Zawsze myślał, że to oznaka słabości, że faceci nie mogą się mazać. I to jeszcze z tak błahych powodów. Szybko, więc otarł spływające po jego rumianych policzkach krople i podniósł się z podłogi.

— Nic nie widziałeś — rzucił do Errola i zebrał z ziemi swoje rzeczy. — Ja wcale nie płakałem. Po prostu oczy mi się zaczęły pocić, bo duszno tutaj.

Spojrzał jeszcze raz na kartkę.

Ona: Fred?

Ona: No co ty, nie gniewaj się. Proszę. Porozmawiasz jeszcze ze mną?

Ona: Jesteś zły?

Ona: Na prawdę nie chciałam. Proszę, odezwij się jeszcze.

Nie będzie się odzywał. Przynajmniej narazie. Nie chciał znów mówić czegoś pod wpływem złości. Teraz jedyne czego chciał to żeby ciepłe uczucie zapełniające jego serce, gdy z nią pisał wróciło.

Ona nie darzy go tym samym uczuciem, jakim on darzy ją. Ona pewnie o nim zapomni. Ale on o niej nie.

The Sunflower Field || Fred Weasley || Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz