2. Po trupach do sprawiedliwości

351 25 9
                                    

Wróciłam do pracy roztrzęsiona. Miałam ochotę zniknąć na zapleczu i ukryć się tam przed światem. Myśl, że muszę z uśmiechem obsługiwać klientów, napawała mnie przerażeniem. Ściskałam w dłoni wizytówkę, którą wręczył mi detektyw. Z nerwów prawie ją rozerwałam.

— Gdzieś ty była? — zapytała z wyrzutem Bella. Cóż, miała prawo być wściekła. Zostawiłam jej i Carlo cały ten sajgon. Rozmowy gości zlewały się w jedno i brzmiały jak bulgotanie ogromnego czajnika. Miałam wrażenie, że hałas rozsadzi mi skronie. 

— Kiepsko się poczułam, przepraszam — wyszeptałam.

Przyjrzała mi się badawczo, dopatrując się kłamstwa.

— Rzeczywiście, jesteś blada jak prześcieradło — przyznała wreszcie. — Za godzinę koniec zmiany, wytrzymasz?

Kiwnęłam głową. Wcale nie byłam tego pewna. Uciekłam do łazienki i przemyłam twarz zimną wodą. Z nadmiaru emocji kręciło mi się w głowie, ale chwila ciszy pomogła mi odzyskać resztki kontroli. Nie wiedziałam, co mam robić. Dzwonić do terapeuty, do Damiano, czy może spróbować przetrwać to w pojedynkę? Ogarnęły mnie mdłości i potrzebowałam dobrych dziesięciu minut, by wrócić na salę.

— Wyglądasz naprawdę fatalnie — powiedziała Bella. Czekała na mnie przed kiblem i po prostu wręczyła mi szklankę wody.  — Idź na zaplecze i tam sobie posiedź. Zadzwoń do Damiano, niech lepiej po ciebie przyjedzie. 

Pokiwałam głową i znów ukryłam się przed światem. Jeszcze tego mi brakowało! Przerażenie ustąpiło miejsca wściekłości. Jakim prawem grozili mi deportacją? Może powinnam przekoczować noc pod polską ambasadą? Albo napisać do jakiejś gazety lub może od razu wystąpić w programie telewizyjnym? Karabinierzy nie stali chyba ponad prawem? Chyba...

Nie zamierzałam jednak dzwonić do Damiano. Potrzebowałam samotności, przynajmniej na kilkadziesiąt minut. Miałam ochotę po prostu ruszyć przed siebie w ciemną noc i zostać sam na sam z myślami.

Wróciłam do Belli. Sala wciąż była pełna, dlatego ogarnęły mnie wyrzuty sumienia. Z drugiej stronu nie mieli tu ze mnie żadnego pożytku. 

— Mogę wyjść? — poprosiłam niepewnie. — Pójdę sobie do domu i po drodze trochę się przewietrzę. 

Nie była zachwycona tym pomysłem.

— Spoko — rzekła jednak po chwili. — Tylko obiecaj mi, że nie umrzesz gdzieś po drodze. Co się właściwie stało?

— Jakoś mi tak... beznadziejnie.

— Widać. Może to jakieś zatrucie? — zasugerowała. — Wracaj do domu i niczym się nie przejmuj. Ale napisz jakiegoś esemesa, że dotarłaś w jednym kawałku. 

— Jasne. Wielkie dzięki i jeszcze raz przepraszam.

Czułam, że odprowadza mnie wzrokiem. Zabrałam swoje rzeczy i znalazłam się na ulicy. Niezbyt lubiłam jazdę metrem, dlatego ruszyłam do domu chodnikiem. Starałam się skupić na słowach detektywa. Ostatecznie chodziło tylko o listy. O listy, które miałam wymieniać z mordercą. Brzmiało to równie abstrakcyjnie co przerażająco. Zaśmiałam się nerwowo. Moje życie od dłuższego czasu przypominało kiepski kryminał. Z tą różnicą, że większość bohaterów takich powieści chciała znaleźć się w centrum wydarzeń, a ja pragnęłam czegoś zgoła odwrotnego. 

Nie miałam pojęcia, jak długo zajął mi powrót do mieszkania. Wyobrażałam sobie, że wędruję przez Bałuty, że jestem w Łodzi, że zaraz spotkam przyjaciół.  Była to kojąca myśl, dlatego uczepiłam się jej jak koła ratunkowego. 

Wspięłam się po schodach prowadzących do naszej kamienicy. Przekręciłam klucz w zamku w chwili, gdy Damiano próbował mi otworzyć.

— To co, świętujemy rocznicę? — zapytał, przyciągając mnie do siebie. 

Letni dzień || 18+ || Damiano David ffWhere stories live. Discover now