Melodia jej serca

93 8 3
                                    

Luka Couffaine siedział w ciszy. Było to o tyle niezwykłe, ponieważ Luka Couffaine nigdy nie siedział w ciszy. Zawsze towarzyszyły mu dźwięki gitary, za której struny delikatnie pociągał, fal, które uderzały o burtę statku, czy śmiech jego przyjaciół, gdy opowiadał swoje najlepsze żarty.

Jednak dzisiejszego dnia Luka Couffaine wybrał ciszę. Muzykę, która nie towarzyszyła mu od lat. Zawsze, nawet gdy jego oczy wypełniały łzy, potrafił wsłuchać się w dźwięki otaczającego go świata i odnaleźć w nich spokój. Wszystko dla niego brzmiało, każde słowo, każdy gest. Świat był stworzony z nut i pięciolinii, a on go słuchał, próbując zapamiętać każdy szczegół melodii, jaka płynęła prosto do jego serca. Luka nie uważał się za wyjątkowego, ale gdy słuchał świata, widział wyjątkowość w każdej napotkanej osobie.

Jednak to wyjątkowość jednej osoby została z nim najdłużej. Marinette nie była po prostu wyjątkowa. Ona była wyjątkowa dla niego.

Cały czas pamiętał moment, w którym ją poznał. Była zagubiona i speszona jego obecnością. Roześmiał się wówczas, gdy niezdarnie mu się przestawiła.

— Witaj Ma-Ma-Marinette.

Wtedy po raz pierwszy zagrał dla niej muzykę. I po raz pierwszy wsłuchał się w muzykę, która grała w niej.

Najpierw nuty jej melodii były płochliwe, nieśmiałe, jakby bały się tego, co nastąpi dalej. Chciały uciekać i schować się gdzieś, bojąc się własnej nieporadności. Ktoś, kto nie umiał słuchać, być może odszedłby, patrząc powierzchownie na niepewne dźwięki.

Lecz Luka słuchał dalej. A im dłużej słuchał, tym mniej nieśmiałe były grane nuty. Tym nabierały coraz większej odwagi i wyrazistości. Nie chciały się już bać, skrywać pod kołdrą, jakby czaił się na nie zły koszmar. W końcu chciały pokonać strach i zostać usłyszane. Chciały krzyczeć: "Tu jesteśmy! Dajcie nam śpiewać! Dajcie nam tańczyć!". Czekały tylko na to, by usłyszała je właściwa osoba. To tej osobie chciały pokazać swoją delikatność i ciepło. Było w nich słychać wszystkie kolory tęczy, zapach świeżo wyjętego z pieca ciasta, plączące się między sobą nici krawieckie. Brzmiała z nich odwaga, bohaterstwo i przywództwo, a ogrom obowiązków, jakie na nie spadł, w końcu przestał ciążyć i pozwolił im wybrzmieć.

Nikogo innego Luka nie chciał słuchać tak jak jej. Uwielbiał melodię, jaką grała Marinette. Za każdym razem coraz to odważniejsza i cieplejsza, ciesząca się z tego, że znalazła kogoś, kto wysłucha koncertu. Ach i cóż to był za koncert. Wszystkie najpiękniejsze symfonie, opery i muzycy świata bledli w porównaniu z melodią, jaka rozgrywana była w duszy Marinette. A Luka był na tyle szczęśliwy, że mógł słuchać tego występu z pierwszego rzędu. Czasem chciał zachować tę melodię tylko dla siebie, tak by móc jej słuchać każdego dnia i każdej nocy. Egoistycznie z jego strony, myślał potem. Nie mógł bowiem pozbawiać świata, takiej muzyki, jaką grała Marinette. Nie mógł bowiem skazać świata na wieczną ciszę.

Na nikogo innego nie chciał tak patrzeć. Chłonął każdy szczegół jasnej twarzy pokrytej jasnymi piegami i rumieńcem. Wpatrywał się w błękitne oczy, których porównanie do oceanu byłoby nie tylko banalne, ale również nie oddałoby głębi i blasku, jakie w nich tkwiły. Obserwował z uwagą wszystkie jej gesty, to jak jej ciało reaguje na świat, jaki ją otacza. Uczył się jej dzień po dniu, widząc zarówno jej łagodność, jak i siłę, jaka w niej drzemała.

Nikogo innego nie chciał kochać.

Jej słowa, ukradkowe spojrzenia i szczere uśmiechy były dla niego największym natchnieniem. W jego głowie wciąż grały wspomnienia. Jak wtedy, kiedy przechadzali się nad Sekwaną. Patrzył na jej roześmiane oczy, gdy pokazywała mu swoje nowe szkice. Widział rumieniec, jaki pojawił się na jej bladej twarzy, gdy pochwalił jej projekty i gdy ich dłonie ukradkiem zetknęły się ze sobą. Gdy splótł ich palce ze sobą, usłyszał, że ich serca grają wspólną melodię. A gdy ją pocałował, nie słyszał już nic poza nią.

Melodia jej serca [Lukanette One-Shot]Where stories live. Discover now