ʷ ᵏʷᶦᵉᶜᶦᵉ

207 53 10
                                    

  Tę historię należy zacząć od małego chłopca, który beztrosko prowadził swój samotny żywot wśród dóbr Pandorii. Wyróżniający się pośród innych, dzięki swym niezwykłym specyficznym oczom tak różnym od siebie; jedno w szaro-niebieskim odcieniu - oziębłe, drugie zaś okryte granatową ciemnością - wizualnie wydawało się cieplejsze. Mówi się, że oczy są oknami, odzwierciedleniem duszy. I każdy, kto poznałby charakter osobliwego młodzieńca, mógł z pewnością twierdzić, iż założenie to jest jak najbardziej prawdziwe. Jego oczy synchronizowały się z biegunami, jakie w sobie nosił. A mieszkała w nim anielska, doskonała czułość podszyta sprytem i przebiegłością.

  Był młodym Pandorianinem, który (przeliczając na ziemskie) przypominał chłopca w ok. dwunastym roku życia. Bardzo wysoki i szczupły, z ciepłymi rumieńcami na polikach, z potarganą kruczoczarną czupryną. Zupełnie samotny przechadzał się po najbliższym otoczeniu, często praktykował wyciszania (czynność podobną do medytacji), rozbudzał w sobie potężne energie i przypatrywał się żywotom innych mieszkańców. Nawiązywał krótkie kontakty jedynie z niehumanoidalnymi bytami, które przybierały przeróżne formy; najczęściej wcielenia podobne do motyli, bowiem nie potrafiły zmieniać postur na fizycznie cięższe. Młodzieniec wiedział, iż nie należy zakłócać spokoju innym Pandorianom, czasami zdołał ich zobaczyć, ale nigdy nie śmiał wchodzić w relacje z rodakami. Przyszedł na świat ze świadomością powinności, jakiej miał przestrzegać. Doskonale rozumiał, że mógł wdawać się jedynie w relację i związek ze swoją przyszłą wybranką, o ile taką podaruje mu wiatr. Czekał, ale i także korzystał z każdej kropli dobroci, jaką mógł spijać w samotności. Niekiedy zdarzało mu się bawić w wyliczanki, które rzekomo miały zadecydować o tym, czy druga połowa się zjawi, czy też nie.

  Uwielbiał przebiegać w cieniu szybujących mant, smakować słodką rosę z roślin, zamieniać niesforne byty w przeróżne materie, przy tym ćwicząc umiejętności telekinetyczne, obserwował i słuchał szeptu gwiazd, które migotały jaśniej, niż gdziekolwiek we wszechświecie. Radował się w spokoju pełną piersią, żył wolnością, wiecznie spragniony cudów wykorzystywał najmniejszą chwilę, by pochwycić jakiekolwiek piękno spotykane na swej drodze. Rozumiał otoczenie, rozmawiał z wiatrem i ze swą duszą, sięgał mocą w głąb swych korzeni.

  Pewnego razu, przechadzał się jak co dzień wzdłuż strumienia substancji podobnej do wody, jednakże owy płyn był znacznie gęstszy i barwniejszy od ziemskiego żywiołu. Nad źródłem rosły lśniące wierzby, których gałązki zatapiały swe końce w mokradłach. Powietrze przyozdabiał pył, z którego wydobywały się delikatne, wysokie dźwięki. Po otoczeniu tańczyła subtelna mgła, rozjaśniająca ciemności zakamarku. Chłopiec uwielbiał to miejsce; było jednym z nielicznych tak przepełnione silną pandoriańską energią. Kontemplował się w swoim odbiciu i podziwiał piękności otoczenia. 

  Narodziny, ponowne narodziny, przejście w magię cielesności to dar, po prostu wielka maestria sił wszechświata. Pandorianie przechodzili w materie poprzez wielkie, delikatne kwiaty pełne życiowej energii. Męski pierwiastek samodzielnie schodził na świat i korzystał z ziemi poddanej. Natomiast, narodziny żeńskiej istoty odbywały się w rękach ukochanego, który następnie przeprowadzał przez życie i chronił na tyle mocno, ile pozwoliła mu na to pandoryczna siła. 

  W tamtym momencie, to właśnie na chłopca spadła olbrzymia odpowiedzialność, przyjemna odpowiedzialność na tle ogromnej miłości. Gdy dostrzegł pod wierzbami, na tafli strumienia unoszący się kwiat, cały pokryty bielą, przepełniła go pilność i niewyobrażalna czułość. Gdy ujrzał biel w różanym cieniu, blask mocniejszy od widocznych gwiazd, jego jestestwo ogarnęło poczucie dopełnienia całości. Wtedy, już wiedział, że nie jest sam i samotny nigdy nie pozostanie. Wiedział, że scali swoje istnienie z przeznaczoną mu wybranką, która oddychała w głębokim śnie w kwiatostanie. Odebrał ją z bialutkich, lekkich płat, przyjął do swego serca. Istotę tak kruchą i niewinną, o kasztanowych włosach, o jasnej, wręcz białej cerze, tak delikatną jak meszek pokrywający skórkę brzoskwini, tak urokliwą. Był pewien, że to właśnie ona spełni rolę jego ukochanej wybranki, że to ona podzieli z nim swój żywot. Witał ją łzami spływającymi po licach, subtelnym dotykiem. 

  Spoglądając w niebo, otarł krople radości i przyznał w głębi, jakie wielkie podzięki składa dla wszechświata. Nigdy nie sądził, że przyjęcie pod skrzydła kruchej, tak niewinnej dziewczyny może doprowadzić go do niewymownego błogostanu. Wzdychał szczęśliwie przez długi czas. Młoda wybranka przywodziła nieodparcie myśli o raju.

Szept Pandorian | Star Stable|Where stories live. Discover now