Rozdział 1

63 6 34
                                    

Delikatne promienie słońca przedzierały się przez niezasłonięte okna sypialni szatyna. Na drewnianych panelach walały się jego ubrania, a gdzieniegdzie można było dojrzeć wszelakie zabawki dziecięce.

I o ile wiedział, że sam był okropnym bałaganiarzem, tak nie wiedział jak przemówić swojej czteroletniej córce o zabieraniu swoich zabawek do własnego pokoju.

Poprzedni dzień należał do tych jednych z najtrudniejszych w życiu Louisa,  gdy w trakcie pracy odebrał telefon z nieprzyjemną wiadomością od jednej z przedszkolanek.

Cały wieczór spędził przy łóżeczku córki, która nabawiła się chwilowej grypy żołądkowej. I chociaż rola samotnego ojca dawała mu niejednokrotnie w kość, tak widok chorującego dziecka był jeszcze bardziej druzgocący.

Całą noc czuwał nad córką, siedząc przy jej łóżeczku. Ona sama nie chciała spać obok swojego ojca, bo jak zawsze miała swój niepodważalny argument, który brzmiał mniej więcej "Strasznie tatusiu chrapiesz i nie chcę z tobą spać".

Louis nie potrafił się nie uśmiechnąć i czuł ogromną ulgę, że pomimo fatalnej sytuacji, w jakiej znajdowała się jego córeczka, potrafiła błysnąć pozytywnym humorem.

Koło czwartej nad ranem wyszedł z pokoju córki i nawet nie wiedząc kiedy, padł na swoje łóżko zmęczony oraz zbolały. Miał ogromną nadzieję, że nie zachoruje przez nią, chociaż liczył się z tym. W końcu był jej ojcem.

Rześkie powietrze przedzierało się przez w pół otwarte okno, co szatyn zaczął odczuwać na swych nagich ramionach. Była sobota, dzień wolny. Cieszył się w duchu, że nie musiał słyszeć jazgotu budzika na metalowej szafce nocnej. I chociaż był bliski wybudzenia, marzył, aby powrócić chociaż na chwilę do przyjemnego snu.

— Tatusiu...

Gdy tylko cichy głos blondynki dotarł do jego uszu, ten otworzył zaspane powieki. Spojrzał przed siebie i ujrzał w progu swoje maleństwo.
Dziecko stało na boso przy otwartych drzwiach, w ręku trzymając ulubioną maskotkę, która miała wyszyte na łapce Pan Misio. Włosy Mii sięgały już do ramion i chociaż Louis przeklinał w myślach za każdym razem podczas robienia jej warkoczyków (które zawsze kończyły się katastrofą i kołtunami), tak nie wyobrażał sobie ścięcia jej włosów. Jej drobne ciało okrywała różowa piżamka z Kucykami Pony, którą dostała od cioci Lottie.

— Tatusiu, śpisz jeszcze? — ponowiła swoje pytanie, niepewnie przybliżając się do łóżka ojca.

Louis zawsze jej mówił, aby nie wchodziła do sypialni bez pozwolenia. Nie sądził jednak, że jego mała kruszynka tak bardzo przyjmie do serca jego rodzicielskie nakazy i zakazy.

Może i nie był dobrym ojcem, bo więcej wprawy w wychowaniu Mii miały jego siostry, tak starał się być najlepszym ojcem jakim tylko potrafił być.

— Nie, nie śpię, skarbie. Chodź tu do mnie. Brzuszek dalej boli? — wyszeptał, powoli podnosząc się do pozycji siedzącej, aby wziąć córkę w swoje objęcia.

Ta, z radością już na twarzy, czmychnęła wgłąb jego sypialni i wdrapała się na wysokie łóżko ojca.

Louis z ojcowską miłością ucałował czoło córeczki na powitanie, bo zawsze taki mieli zwyczaj i poprawił jej włosy, zawiązując w drobny koczek.

— Pan Misio jest głodny! I nie przywitałeś się z nim! — rzekła oburzona Mia, marszcząc swoje drobne brwi.

— Och, gdzie moje maniery... — zachichotał, po czym zerknął na maskotkę, którą podsuwała mu jego córka. — Dzień dobry, panie Misio. Mam nadzieję, że dzisiaj dobrze pilnowałeś Mii.

(Nie)winny. | L.SOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz