4.

87 11 1
                                    

Tsukishima Kei.

Zostałem na noc w domu Kuroo. Rozmawialiśmy do późna, a kiedy skończyliśmy, zorientowaliśmy się, która jest już godzina. Kuroo zaproponował, że może mnie przenocować, a ja po chwili zastanowienia się zgodziłem. Pilnowałem sie przez cała noc, by nie przesadzić z alkoholem, co było dość trudne, biorąc pod uwagę, ile tego płynu miał w swoim mieszkaniu Kuroo. Sam gospodarz nie miał oporów, by opróżniać jeden kieliszek za drugim. Rozmawialiśmy o wszystkim, choć głównie o naszych ostatnich spotkaniach - moim z Yamaguhim i Kuroo z chłopakiem z baru.

- Szlaaaaag - jęknął przeciągle. - On był świeetny, wiesz?

- Yhym.

- Umówię się z nim.

- Najpierw wytrzeźwiej.

- Nie psuj mi nadziei - mruknął chwilę przed tym, jak zasnął na kanapie.

Zirytowany przykryłem go kocem. Nie chciałem mu włazić do łóżka, więc wywaliłem wszystkie koce i poduszki na ziemię, po czym położyłem się na tej nowoutworzonej stercie.

Zamknąłem oczy, ale, choć byłem dość zmęczony, sen nie przychodził. Moje myśli automatycznie zeszły na zupełnie odległe tory. Zacząłem się zastanawiać, co teraz robi Yamaguchi. Jutro mamy iść do kawiarni. Ciekawe, o czym będziemy rozmawiać? Pewnie będzie chciał przeprosić, chociaż mnie to już zmęczyło. W dzisiejszych czasach, gdzie słowa tracą swoją moc, „przepraszam" niewiele zmienia. Od zawsze bardziej przemawiały do mnie czyny pełne poświęcenia, aniżeli puste słowa.

Jednak warto pomyśleć o tym, że Yamaguchi jest dość nieśmiały. Pewnie samo zagadanie do mnie po koncercie było dla niego strasznie stresujące. Czy nie powinienem uznać tego za czyn?...

Nim się obejrzałem, odpłynąłem. Moja świadomość się rozpłynęła, a umysł wkroczył w fazę snu.

***

Kiedy się obudziłem, poczułem niewielki ból w głowie. Raczej tępy i średnio przeszkadzający. Tylko lekko dzwoniło mi w uszach. Wstając, oszacowałem szkody wyrządzone przez alkohol. Stwierdziłem, że naprawdę nie jest źle, więc postanowiłem nie brać żadnej aspiryny, tylko napić się wody i coś zjeść. Jako ze strasznie mnie suszyło w gardle, postanowiłem zacząć od wody.

Wolno wstałem, a potem ruszyłem do kuchni. Z szafki wyciągnąłem dwie szklanki i nalałem do nich wody z kranu. Jeszcze wziąłem jedną tabletkę aspiryny. Sam nie zamierzałem jej brać, tylko dać Kuroo. Pomimo ze miał mocną głowę, poprzedniej nocy odrobinę przesadził z ilością spożytego alkoholu. Kiedy wstanie, podziękuje mi.

Wróciłem do salonu, a tam zastałem obudzonego już mężczyznę.

- O Boże... - westchnął, pocierając skroń. - Tsukishima, daj mi coś do picia.

- Masz. - Wyciągnąłem w jego stronę szklankę z wodą i lekarstwo.

- Dzięki. - Przyjął podane mu przedmioty, szybko je spożył. - Co ja bym bez ciebie zrobił?

- Czołgałbyś się do kuchni. Nie ma za co.

- Yhym. - Pokiwał głową i zamrugał, jakby próbując się dobudzić. - Dzisiaj idziesz się spotkać z Yamaguchim, co nie? Powiedz mu, co czujesz. I przede wszystkim wybacz.

***

Szedłem chodnikiem powolnym krokiem. Nie planowałem się spieszyć, bo nie widziałem w tym sensu. Jeśli się spóźnię, Yama poczeka chwilę przed kawiarnią. Przeżyje, kilka minut nie zabija. Standardowo na uszach miałem założone słuchawki, a z nich leciała muzyka - kawałek Guns N' Roses, Civil War. Chyba nawet mimowolnie spowolniałem chód, by tylko siedmiominutowy utwór dotrwał do końca.

Yamaguchi czekał przed wejściem kawiarni. Siedział przy dwuosobowym stoliku na zewnątrz. Już z odległości mnie wypatrzył, wiec delikatnie mi pomachał. Odpowiedziałem mu skinieniem głowy. Rzuciłem torbę obok stolika, po czym usiadłem na krześle, zdejmując przy tym słuchawki z uszu.

- Dzięki, ze przyszedłeś, Tsukki - powiedział na powitanie.

- Powiedziałbym „nie ma za co", ale byłoby to kłamstwo - odparłem. - Nie myśl sobie, ze mam czas na jakieś bzdety. Mam prace.

- Ale życie prywatne też, prawda?

- Teoretycznie.

- Co to znaczy?

- Nie ważne - mruknąłem. - No, ad rem - do rzeczy. Czego chcesz?

- Jak już mówiłem, przeprosić - powiedział, na co ja tylko prychnąłem. - Wtedy wyjechałem przez rodziców. To nie tak, że chciałem! Próbowałem ich jakoś przekonać i chyba do końca miałem nadzieję, że zostanę w mieście razem z wami. Do ostatniego dnia walczyłem... Dopiero w dzień przed wyjazdem zdałem sobie sprawę o bezsensowności moich działań. Wtedy ci powiedziałem o wyjeździe.

- Do tego się nie przyczepiam - przerwałem mu opowieść. - To nie była twoja wina. Jasne, było mi smutno. Pewnie nam obu. Ale byliśmy dzieciakami, które musiały pogodzić się z losem, zaakceptować go i dostosować się. Właśnie w celu tego dostosowania obiecaliśmy sobie coś...

- Ze zadzwonię.

- Dokładnie. - Kiwnąłem głową, przymykając powieki i powtórzyłem: - Ze zadzwonisz... Ale ostatecznie tego nie zrobiłeś. To właśnie było najgorsze, Yamaguchi. To właśnie dlatego jestem zły.

Odpowiedziało mi milczenie. Spojrzałem na Tadashiego i odkryłem, ze on... płacze.

- Yama...? - zacząłem, ale przerwał mi jego krzyk:

- To bolało, do cholery! Musiałem zostawić was wszystkich - ciebie, Hinatę, Kageyamę, Sugę, Daichiego i resztę. Musiałem rozstać się nie tylko z tobą, nie tylko z ludźmi, ale też z siatkówką i miejscem! Spróbuj to zrozumieć, Tsukki!

Ostatnie zdanie wręcz wywrzeszczał. Niektórzy przechodnie oraz goście kawiarni zwrócili zaskoczone głowy w naszym kierunku, ale szybko wrócili do poprzednich zajęć. A ja?

Ja siedziałem w szoku i wpatrywałem się w przyjaciela z dzieciństwa. Nie potrafiłem wykrztusić ani jednego słowa. Jakaś wielka gula utknęła w moim gardle, blokowała wszystkie dźwięki. W końcu wyszeptałem tylko kilka słów:

- Kochałem cię wtedy, Tadashi...

Tsukiyama | Haikyuu!! fanfictionWhere stories live. Discover now