Rozdział dwudziesty pierwszy

Start from the beginning
                                    

– Zgodnie z zamówieniem – przytaknąłem.

– Świetnie. – Machnął dłonią na swoich ludzi. To oni mieli zapakować towar na półciężarówkę.

W czasie, w którym jego ludzie ładowali palety, Raymond rozmawiał z kimś po francusku przez telefon. Czekałem cierpliwie, aż przestanie, chociaż najchętniej bym mu przerwał. Chciałem już wracać do domu, do Idalii. Miałem nadzieję, że może w końcu to będzie ta noc, w której pozwoli mi zasnąć obok siebie. Nie mogłem jednak pokazać nowemu klientowi, że miałem go gdzieś. No i musiałem poczekać, aż zabiorą towar.

– Dasz radę przygotować kolejną partię na za dwa tygodnie? – Raymond popatrzył na mnie, nie przerywając połączenia.

– Sireno?

– Tak, bez problemu – odpowiedział od razu. – To niecałe czterdzieści procent naszych możliwości.

Raymond skinął i kontynuował rozmowę po francusku, a ja obserwowałem, jak jego ludzie uwijają się z ładowaniem towaru. W końcu skończyli. Zamknęli pakę, władowali się do ciężarówki i odjechali. Raymond skończył również rozmawiać przez telefon.

– To co, panowie, jest tu jakiś ciekawy bar, w którym możemy się napić wina? – Uśmiechnął się nieznacznie.

Ostatnie, na co miałem ochotę, to picie z nim alkoholu przez Bóg wie ile czasu, ale nie wypadało mi odmówić.

– Niedawno otworzyliśmy nowy bar u siebie. Zafferano. Powinien ci przypaść do gustu.

Przynajmniej miałem taką nadzieję.

***

Do domu wróciłem grubo po drugiej w nocy. Trochę nam zszedł dojazd do Cinque Frondi, a potem oprowadzałem Raymonda po barze. Wypiliśmy we trzech dwie butelki wina, ale na szczęście na tym się skończyło.

Wszedłem po schodach na piętro i uniosłem pięść, zastanawiając się, czy w ogóle był jakikolwiek sens wchodzić do Idalii, skoro w ciągu dnia nawet na mnie nie patrzyła. Westchnąłem ciężko i, zamiast zapukać, po prostu nacisnąłem klamkę. Odetchnąłem z ulgą, gdy drzwi ustąpiły. Jak już znalazłem się w środku, wiedziałem, że nie było odwrotu.

Idalia leżała na swojej połowie łóżka, w większości przykryta cienką kołdrą. Jedną rękę wsunęła pod poduszkę, a drugą pod głowę. Miała rozluźnioną twarz i lekko rozchylone usta. Wyglądała pięknie. Nie byłem w stanie się powstrzymać przed tym, co zrobiłem.

Zrzuciłem z siebie ubrania, zostając tylko w bokserkach, i wślizgnąłem się na łóżko obok niej. Nie dotknąłem jej jednak, jakbym podświadomie wiedział, że ona tego nie chciała. Po prostu leżałem obok niej i patrzyłem na nią, błagając Boga, żeby w końcu mi wybaczyła. Nie mogłem jej stracić. Nie wyobrażałem sobie dłużej życia bez niej.

Westchnąłem i od razu tego pożałowałem, bo Idalia się poruszyła. Wstrzymałem oddech, gdy zmarszczyła czoło i nos, a sekundę później rozchyliła powieki. Wytrzeszczyła na mnie oczy.

– Co... – Zerwała się do siadu, mocno przyciskając do ciała kołdrę.

– Przepraszam – wyrzuciłem z siebie i zeskoczyłem z łóżka, ruszając w stronę wyjścia. – Już stąd idę. Chciałem tylko na ciebie popatrzeć.

Już chyba bardziej jak psychol nie mogłem zabrzmieć.

– Elio... – szepnęła tak cicho, że ledwo ją usłyszałem. Ale usłyszałem.

Serce załomotało mi w piersi.

– Tak? – Niezbyt specjalnie ukryłem nadzieję w głosie. Właściwie to w ogóle jej nie kryłem.

Krwawa przysięga - Calabria #1Where stories live. Discover now