Tuż po zajęciach, nowopoznani koledzy ze szkolnej grupy zaproponowali Joannie i Karimowi wyjście do pobliskiego pubu na powitalnego drinka. Joanna miała nawet ochotę przystać na ich propozycje, mimo, ze oznaczało to kolejne godziny spędzone z nielubianym przez nią mężczyzną, jednakże z drugiej strony tam nikt nie nakazałby jej z nim rozmawiać. Chciała już powiedzieć „tak”, ale coś ja powstrzymało.

- Powitalny drink? Jasne! – ucieszył się Karim – Jasne, że z wami idę. Ale ona? Nie sadzę, to nasza domowa alienka. – po tych słowach rzucił Joannie drwiące spojrzenie, czekając na jej reakcje.

- Może innym razem... – powiedziała szybko,  nie żegnając się z nikim. Odwróciła się na pięcie i odeszła. To, co poczuła w tamtym momencie było jak nóż wbity jej w plecy. „Podłość ludzka nie zna granic!” – krzyczała w środku do samej siebie – „Jak on mógł?! Cóż za bezczelność! Chamstwo!”. Nie mogla uwierzyć, ze Karim nie znosił jej aż do tego stopnia, ze nawet zadecydował za nią w sprawie poszkolnego drinka. Mimo chwilowego przypływu chęci, pewnie i tak by nie poszła, gdyż dalej wolała izolować się od ludzi, a pierwszy dzień kursu, w którym owych ludzi było stanowczo za dużo, naprawdę ja zmęczył. Ale przecież umiała mówić za siebie, nie potrzebowała rzecznika. I to jeszcze takiego! Niestety, wciąż była zupełnie zobojętniała na wszystko, w związku z czym nie miała jeszcze wystarczająco siły, by zrobić współlokatorowi na przekór i pójść ze wszystkimi na niechciane posiedzenie w pubie. Postanowiła więc zwiedzić okolice, która istotnie była czarująca. Specyficzny klimat Notting Hill i Portobello nieoczekiwanie napełnił ją spokojem. Snuła się tam więc, powoli czując jak odpływa od niej uczucie wyalienowania, gdyż nikt nie zwracał tu na nikogo uwagi, a jeśli nawet to na pewno nie było to nic negatywnego. Wciąż czuła się samotna i dusiła się w swym własnym wnętrzu, ale w danej chwili nikt z otoczenia nawet ją o to nie podejrzewał. Była po prostu jednym z przechodniów, cząstką tłumu, który po raz pierwszy od długiego czasu przestał ja przytłaczać. Błąkając się po okolicy, doszła w końcu do Holland Parku, który od pierwszego wejrzenia urzekł ją swym pięknem. Jakże cudownie wyglądały zielone polacie trawy i drzewa w lzejacym już upale późnego popołudnia. Kolory kwitnących kwiatów mieniły się w słońcu niczym barwy najpiękniejszej tęczy, a ptaki chowające się w gałęziach drzew upiększały parkową sielankę swym szczebiotem i śpiewem. Joanna siedziała na jednej z ławek, czytając gazetę. Jednakże czarowny klimat parku spowodował, ze odłożyła ją na bok, przymknęła oczy i rozkoszowała się wszystkim, co ja otaczało, wyrzucając powoli ze zmęczonej głowy wspomnienie kilku poprzednich godzin. Wydawałoby się, że nic już wtedy nie zdoła zaburzyć jej spokoju i powoli osiąganego błogostanu. Aż nagle pojawiła się najmniej w tamtej chwili potrzebna myśl. Obiad! Przecież to jej kolej, a sama zarzekała się, ze tym razem uczyni swa powinność. Niechętnie zerwała się z ławki i niemalże wybiegła z parku. Pognała do stacji metra, wsiadła do pociągu i niecierpliwie wyczekiwała swojej stacji. Stamtąd co sił w nogach pobiegła do najbliższego supermarketu po obiadowe zakupy. Co ugotować? Coś szybkiego, prostego, polskiego, ale również smacznego! Rosół! Tak, to dobry pomysł. Nie zajmie jej długo, a na pewno wszystkim zasmakuje. Zadowolona, opuściła supermarket z dwiema nielekkimi reklamówkami. Starała się iść do domu jak najszybciej, aczkolwiek ciężar zakupów uniemożliwiał jej znalezienie się na miejscu w tempie ekspresowym. Jednakże szła z podniesioną głową, dumna z samej siebie, ze wreszcie zaczyna przełamywać pierwsze lody w obcowaniu ze współlokatorami, licząc na ich przychylność, na której gdzieś podświadomie jednak jej zależało.

          Zatrzasnęła za sobą drzwi wejściowe. Już miała zdecydowanym krokiem wejść do kuchni i rozpocząć rytuał polskiej kuchni. Niestety, ktoś musiał jej w tym przeszkodzić. Nie zdążyła nawet otworzyć ust, by powiedzieć proste „cześć” swoim współlokatorom, kiedy w progu kuchni pojawiła się mężna postać Karima.

- O, jest i alienka! – wykrzyknął na powitanie – I znowu się nie popisałaś! Po co więc było obiecywać, że nas dzisiaj nakarmisz? Wiesz która jest godzina?

- Odczep się! – odgryzła się Joanna – Przecież mam zamiar gotować!

- Teraz?! – rzucił Karim złośliwie – Już zadowoliliśmy się kanapkami! A ty może więcej nie kłopocz się tymi swoimi obiecankami o obiedzie, którego i tak nie zobaczylibyśmy na oczy. Zresztą i tak byłby pewnie nie do zjedzenia. Bo co ty w ogóle potrafisz? Jesteś beznadziejna i umiesz tylko uciekać, więc teraz zrób to, w czym jesteś najlepsza, zamknij się w swoim pokoju!

Joanna stała jak wryta, nie mogąc wydusić z siebie nawet słowa na własną obronę. Czuła jak serce zaczyna jej gwałtownie przyspieszać, a cała energia i w miarę dobre samopoczucie ja opuszczają. Nie potrafiła nawet poruszyć się o milimetr.

- No co tak stoisz? – kpił z niej dalej Karim – uciekaj dalej, ty łyse dziwadło!

        Ostatnie słowa Karima były jak najgorsze razy, wymierzone batem. Poczuła ból w sercu. Poruszyła się, gdy tylko zorientowała się, ze do jej znów smutnych oczu napłynęły łzy. Mimowolnie wypuściła z rak siatki z zakupami i tak jak życzył sobie tego współlokator, pobiegła do swojej sypialni. Rzuciła się na łózko i poczęła wylewać z siebie morze łez. Te cierpkie słowa, które usłyszała parę sekund wcześniej, dobiły ją. W jednej chwili poczuła jak wpada w kolejny, w dodatku bardzo głęboki dołek. Miała ochotę rzucić to wszystko, spakować walizkę i wrócić do domu pierwszym możliwym samolotem. Oprócz tego, była niesamowicie zła na samą siebie. Przecież kiedyś była silną osobą, która nie dała sobie w kasze dmuchać i słysząc podobne słowa z pewnością nie pozostawiłaby na swym rozmówcy suchej nitki. Co się z nią stało? Dlaczego pozwoliła jakiemuś zadufanemu w sobie typkowi kpić z niej, upokarzać ją? Dlaczego nie potrafiła rzucić w jego stronę wiązanki mocnych słów, po których prawdopodobnie nie chciałby już dalej brnąć w kłótnie? A teraz jedyne, do czego była zdolna, to ucieczka i płacz oraz użalanie się nad sama sobą. Czuła jak jej dusza rwie się w strzępy z żalu, ze w żaden sposób nie umie sobie poradzić z nieprzychylnym jej człowiekiem, a nawet ze sama sobą. Nie miała siły na stawienie czoła srogiej rzeczywistości. Teraz jeszcze bardziej bala się wszystkiego i nie wyobrażała sobie, ze kiedykolwiek uda jej się powrócić do zwykłej codzienności, której stanie się częścią, a nie będzie tylko stała obok, zazdroszczac szczęścia i przystosowania tym zza szyby. Straciła nadzieje na życie jako cząstka społeczeństwa, funkcjonującą na tych samych prawach, na jakich cala reszta. Czuła na sobie kotarę przygnębienia, która tylko czasami unosiła się do góry, odsłaniając piękno otaczającego świata. Jednakże teraz znowu niemiłosiernie ciężko zwisała nad nią, by móc ponownie opaść całym swym ciężarem i zasłonić jej świat, zamykając ją i tłamsząc w kokonie przygnębienia.

Gra warta świeczkiNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ