Rozdział I: Wszystko Się Pali, Ale Nie Polska Do Roboty

Start from the beginning
                                    

– Co? Aaaa, no tak. No, a teraz Australia, ostatnio nawet podawali w faktach, że zalało tam u nich sporą część miast, ale palić się nadal pali.

I tak źle i tak niedobrze, biedny Australia. Litwa już otwierał usta by o coś dopytać, jednak zaraz się rozmyślił. Słodka niewiedza broni człowieka od bólu głowy.

– I u ciebie jest najbardziej stabilnie?

– Nie musisz używać sarkazmu.

Przez kolejną chwilę trwała cisza. Polska westchnął po raz wtóry.

– Czy ty w ogóle pamiętasz, co ja chciałem?

– Co?

Feliks postanowił, że jak tylko go zobaczy, to udusi.

– Chciałem, żebyś pomógł mi nieco z porządkami. Przypominam, że większość już sam zrobiłem. – Co nie było do końca prawdą. Nie wiedział jakim sposobem po dwóch latach nie zebrała się gruba warstwa kurzu na meblach, a i większość rzeczy było podejrzanie równo poukładanych w rządkach.

– A dasz mi spać?

– Jak przyjedziesz przed dwunastą, to będę wdzięczny.

– Taip. Pewnie.

Zgodził się. Feliks postanowił, że może jednak go nie udusi.

– O! I zanim się rozłączysz. Mam kilka nowych zwierzaków... no i też tych starych.

Zaspany umysł Litwy nie wyłapał pewnego rodzaju ostrzeżenia. Wiedział, że Polska ma dobrą rękę do zwierząt, pod tym względem mógłby zostać ochrzczony Disneyowską Księżniczką. Chociaż, Tolys zastanowił się chwilę, również pod względem małżeństwa z rycerzem na białym koniu.

– Taip, pewnie, tyle? – Litwa ziewnął. – Dasz mi wreszcie spać?

– Ależ oczywiście śpiąca królewno. Myliu.

– Myliu, do zobaczenia.

-★-

Poranek był zimny, a słońce ledwo przebijało się przez zachmurzone niebo. Początek marca w Polsce zawsze był zimny, lecz jednocześnie dość wesoły – nawet gdy spadł śnieg po raz wtóry i kolejny.

Litwa chętnie pochodziłby po ulicach Starego Miasta, jednak z walizką w ręku i obszerną torbą, raczej wolałby dojść do celu zanim ktoś lub coś spowoduje, że zaginą.

Zawartości obydwóch różniły się od siebie – walizka biznesowa, czarna, a w niej wszystkie oficjalne stroje, mundur i potrzebne mu kosmetyki; oraz torba, zielona we wzór moro, stroje codzienne i robocze, na wszelki wypadek wziął ze sobą ten fioletowy fartuszek w stokrotki, który kupił mu Polska („Wyglądasz w tym bardzo męsko" „Nie jestem przekonany co do różowych falbanek" „Oj, cicho bądź, pasują ci").

Humor trochę mu się poprawił jak zobaczył starą kamienice, nazywaną pałacem Zbaraskich* a oficjalnie zawsze należącą do pewnego denerwującego blondyna.

Wiedział, że żeby zachować anonimowość Polska musiał oddawać dom pod opiekę swoich ludzi. Imię pochodzi od właścicieli, a sam pałac był nazywany różnie, zazwyczaj jednak nosił nazwisko właśnie Zbaraskich lub Potockich.

Właściciele remontowali dom z pieniędzy Polski, zazwyczaj słuchali jego rozkazów, nawet jeśli były dość niecodzienne. Jak ta marmurowa wanna zamontowana na dziedzińcu, czy maska lwa, która bodajże była prezentem od Włoch południowych.

Litwa trochę się denerwował. Nie był w środku od czasu, kiedy Polska go zaprosił by świętować nowo odzyskaną niepodległość z rąk Rosji. Niby nie było to jakoś dawno, biorąc poprawkę na ich wiek – nadal jednak czuł, jakby nie był tu wieczność.

Przeklęta piwnica //aphWhere stories live. Discover now