𝖕𝖗𝖔𝖑𝖔𝖌

53 9 4
                                    

Dyszałam ciężko, próbując łapać posokę płynącą z mojego nosa. Krew ciekła po mojej szyi spływając mi za koszulkę, która przyklejała się dokładnie do każdego centymetra skóry. Czułam jej smród - wydawała się gnić już wewnątrz mnie – obrzydliwy zapach padliny mieszał mi w głowie przyprawiając mnie o zawroty i mdłości. Ciężkie, duszne powietrze wypełnione było tą samą, ohydną wonią - odurzający zapach zgnilizny ustępował co chwila odorowi pożogi, żeby za chwilę znów uderzyć we mnie ze zdwojoną siłą. Próbowałam iść przed siebie, nieustannie licząc na to, że jeśli wykonam jeszcze jeden krok, to uda mi się wydostać z tego miejsca. Nie miałam pojęcia gdzie jestem, co tu robię i kiedy uda mi się stąd uciec. Czy w ogóle uda mi się wyjść z tego przeklętego miejsca. Każdy krok zmuszał mnie do jęku – kiedy tylko moja stopa dotykała śliskiej posadzki, ziemia albo paliła mnie, jakoby pod jej powierzchnią płonął żywy ogień, albo zmrażała mi skórę, bezsensownie lodowata. Głęboka czerń otulała mnie, nie dając nadziei na jakiekolwiek światło. Niespenetrowane ciemności wydawały się nie mieć jakiegokolwiek końca – kiedy wydawało mi się, że zaraz dotrę do jakiejś ściany, drzwi czy okna, wpadałam w otchłań, która ciągnęła mnie w głąb siebie równocześnie wypychając mnie na zewnątrz. Błądziłam jak dziecko we mgle, patrząc w doskonałą ciemność, bez żadnej szansy na jakiekolwiek przebłyski rzeczywistego świata. Trwałam tak przez bardzo długi czas, nie mogąc wydać z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Gdy moje zmysły odmawiały mi posłuszeństwa, otwierałam usta by krzyczeć, jednak wrzaski te pozostawały nieme i usłyszeć je można było tylko w mojej głowie. Przeszywający ból co jakiś czas wślizgiwał się w moje żyły i jak trucizna rozpływał się po ciele doprowadzając mnie do kresu świadomości. Podążałam więc za ciemnością, stawiając niepewne kroki w głąb tej dziwnej czeluści, kiedy niespodziewanie, kłęby pary zaczęły mienić się odbitym światłem. Ciepło-karmazynowe przebłyski tańczyły na tle dymu, atakując mój wzrok z każdej możliwej strony. Wydawać by się mogło, że gdzieś tam, daleko za granicami miejsca, w którym jestem, płonie żywy ogień, który postanowił rzucić ochłap jasności w te ciemne rejony. Zapłakałam głośno, upadając na kolana. Nie miałam już siły iść przed siebie bez celu. Męczył mnie ten wszechogarniający smród - czułam jak osiada mi na umyśle wiercąc w mojej głowie co raz to głębszą dziurę. Nagle ziemia, na której klęczałam zmarnowana zatrzęsła się. Podniosłam się natychmiast z przerażeniem. Uderzył mnie gorący podmuch, duchota ogarnęła całą tą nieludzką przestrzeń a ja, sparaliżowana strachem nasłuchiwałam. Kolejne uderzenia niosły się echem poza horyzont, ciężkie kroki trzęsły posadzką i zdawały się być coraz bliżej. Z niskiej mgły zaczął się wyłaniać ogromny cień - czarna jak sadza postać powolnie idąca w moją stronę. Nie czekałam na to, aż wyłoni się ona spoza obłoków, zaczęłam biec przed siebie próbując umknąć gdziekolwiek, ale z każdą sekundą czułam jakbym wręcz przybliżała się do kreatury, zwiastującej mi niechybny koniec. Potykałam się na prostej drodze, przewracając się na boki, upadając w górę i skacząc w dół. Piekący ból wlał się we mnie, czułam jak ciśnienie rozsadza mi uszy, czerwona ciecz lała się z moich ust i nosa a ja nie wiedziałam już gdzie szukać wybawienia. Sylwetka rozrastała się coraz bardziej nie zatrzymując się na nieistniejącym sklepieniu, ogarniając wszystko wokół. Włos zjeżył mi się na głowie a ja upadłam na kolana. Gardłowy ryk przeszył moją głowę, kiedy postać odezwała się:

- Fee...Fi...Fo...Fum...Ego peccator olfacies - Wyrzekł cień powoli, ciężkim, niskim głosem, a ja widziałam jak porusza się wciąż idąc w moją stronę. Opadłam na ziemię, leżąc na plecach, dyszałam ciężko próbując złapać choć najlżejszy oddech jednak moje płuca wypełniały się gęstym dymem i krwią. Łzy ciekły mi po policzkach a ciało wpadło w spazmy, kiedy resztkami sił wyszeptałam:

- Bóg mi tego nie wybaczy.

"Et ego homo sum"Tahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon