***Rozdział 6***

348 26 6
                                    


-Może wam pomóc?

Chłopak chwilę się zastanawiał. Po chwili odpowiedział:

-Nie, lepiej zostań. Mia niedługo musi wracać, a ktoś powinien tu być. Może dziewczyny wrócą. Poza tym i tak nie znasz terenu.

-Dobra, poczekam tutaj. Jeśli wrócą, zadzwonię do Sam - byłam trochę zawiedziona, ale wiedziałam, że brunet ma rację. Gdybym poszła z nimi, najprawdopodobniej to mnie trzeba by było szukać.

Tak więc usiadłam na sianie i czekałam. Minęła godzina, a potem druga. Zaczęłam już zastanawiać się nad powrotem do domu, ale wiedziałam, że nie mogę. Nie pamiętam kiedy ostatnio tak bardzo mi się nudziło. Każda kolejna minuta wydawała się być dłuższa od poprzedniej. W końcu, gdy już byłam bliska poddania się, usłyszałam znajome głosy. Od razu podniosłam się z miejsca. Przez pola szły Becky i Jade. Obie były przemoczone i brudne. Wyglądały jakby dopiero wyszły z kąpieli błotnej.

-Co się stało? Jesteście całe? - spytałam przejęta, gdy już do nich dobiegłam.

-Konie się przestraszyły i nas zrzuciły prosto do kałuży - westchnęła Becky.

-Szukałyśmy ich wszędzie, ale uciekły - dodała zmartwiona Jade.

-Co ja zrobię bez Boba? - blondynka zaczynała już panikować. - To mój najlepszy przyjaciel, tylko on mnie roz...

-Hej, hej, hej... - chwyciłam dziewczynę za ramiona. - Konie wróciły, nic im nie jest. Wszyscy teraz was szukają. Dlaczego nie zadzwoniłyście?

-Becky nie wzięła ze sobą telefonu, a mój się rozładował.

-Już trudno, ważne, że nic wam nie jest. Idę dać znać, że żyjecie.

Zadzwoniłam do Sam, w której głosie słychać było wyraźną ulgę. Po chwili wszyscy zjechali się do stajni i zaczęli zasypywać dziewczyny pytaniami. Było tu wiele twarzy, których jeszcze nie znałam. Z perspektywy  obserwatora, wyglądali oni jak jedna, wielka końska rodzina. Uśmiechnęłam się. Może też w końcu uda mi się do niej dołączyć. Na razie jednak czułam i wiedziałam, że stoję w cieniu. Nic dziwnego, jestem tutaj dopiero drugi dzień.

Gdy już całe zamieszanie ucichło, podeszłam do Sam, aby zapytać się, czy mogę wsiąść na Paris. 

-Możesz, ale ja nie dam rady być z tobą na placu, bo jestem zasypana papierkową robotą - odpowiedziała kobieta. W tym momencie do biura wszedł chłopak, który tak bardzo mnie wystraszył.

-O, Marcus, dobrze, że jesteś - powiedziała Sam. - Pójdziesz z Oliwią na plac? Samej wolę jej nie puszczać, wiesz jaka jest Paris.

-No, mogę - rzucił jak miewam Markus całkowicie obojętnym tonem. Poczułam się trochę głupio. Tak, jakbym była tutaj intruzem, który zajmuje tylko czas innym. Uśmiechnęłam się jednak. Są sytuacje, w których trzeba założyć na twarz odpowiednią maskę, aby wpasować się do sytuacji. Ja teraz jedynie chciałam sobie trochę pojeździć, więc musiałam odrzucić swoje obawy na bok. 

***

Gdy już ubrałam Paris, udałam się na plac. Markus siedział na płocie i śmiał się z czegoś, co właśnie zobaczył w swoim telefonie. 

-Jestem - oznajmiłam, gdy przeszłam przez bramę. Chłopak oderwał wzrok od ekranu i podszedł do konia chwytając go za wodze, abym mogła bezpiecznie wsiąść. Przezorny zawsze ubezpieczony. Nigdy nie wiadomo, czy Paris nagle nie zobaczyłaby czegoś przerażającego w źdźble kołyszącym się na wietrze. Wsiadłam i rzuciłam krótkie "dzięki".

-Rozgrzejcie się - powiedział Markus, a ja przytaknęłam kiwnięciem głowy. 

Pojeździłam trochę stępem, delektując się cichym szelestem liści i promieniami słońca, które padały na mnie dzięki bezchmurnemu niebu. Gdy uznałam, że tę część mamy już za sobą, ruszyłam kłusem. Paris po raz kolejny szła energicznie. Powiedziałabym, że aż za bardzo. Tempo było zdecydowanie za szybkie. Próbowałam zwolnić, ale nie potrafiłam. Nagle usłyszałam huk dochodzący ze stajni. Brzmiało to tak, jakby spadły te metalowe wiadra, które aż prosiły się o to, żeby zlecieć. Co gorsze - Paris także je usłyszała. Ruszyła mocnym galopem i wymachiwała głową na lewo i prawo. Tym razem nie spadłam, ale pojawił się inny problem. Nie umiałam zahamować.

-Spróbuj uspokoić łydkę - zawołał Markus gdzieś za mną. Tak też zrobiłam, choć zajęło mi to chwilę. Gdy w końcu się udało, Paris znacznie zwolniła. Przeszła do kłusa, a potem udało mi się zwolnić ją do stępa. Zauważyłam, że brunet zszedł z płotu i idzie w moją stronę, więc podjechałam do niego.

-Łydka strasznie ci lata. Paris jest bardzo czuła na takie sygnały, więc nic dziwnego, że nie potrafisz jechać dobrym tempem.

Pokiwałam głową w odpowiedzi.  Wiedziałam, że ma rację. To był jedna z rzeczy, nad którą aktualnie pracuję. Gdy tego pilnuję, moja noga jest tam, gdzie powinna. Wystarczy jednak tylko chwila nieuwagi i zaczynam nią ruszać tak, jakbym wiosłowała.

Chwyciłam konia na kontakt i odetchnęłam, aby się uspokoić. Druga jazda i już druga wpadka. To mnie trochę stresowało. Wiedziałam jednak, że jeśli nie spróbuję, to się nigdy nie nauczę, więc ruszyłam dalej.

On The Way To VictoryDonde viven las historias. Descúbrelo ahora