TRZY, CZYŻ NIE WSZYSCY JESTEŚMY BEZNADZIEJNI?

174 16 6
                                    


❝ Zawsze będę beznadziejnym romantykiem, częściej żałosnym niż heroicznym.❞

— Chris Lowell



                GILBERT POŁOŻYŁ SIĘ na swoim łóżku, wsłuchując w cichą melodię wypełniającą jego pokój. Delikatna bryza wlatywała przez otwarte okno, owiewając całą jego twarz. To był prawdopodobnie jeden z najlepszych dni w jego życiu. A to mówiło naprawdę wiele, gdyż na swoje czwarte urodziny został zabrany w niespodziankową wycieczkę do Disneylandu. Co tak przy okazji było niesamowite.

Ania Shirley-Cuthbert była jego przyjaciółką. Okej, może powinien ująć to inaczej. Czynił postęp w zostaniu przyjacielem Ani Shirley-Cuthbert; i to dość powolnie. Ale to było już coś, a coś jest lepsze niż nic, jak to mawia jego tata. To chyba lepsze niż brak jakiejkolwiek relacji z ognistowłosą dziewczyną.

To nie tak, że próbował ją do siebie zniechęcić podczas ich pierwszego spotkania. Tak naprawdę było zupełnie na odwrót. Kiedy po raz pierwszy zobaczył Anię, myślał tylko o jednym — ta dziewczyna będzie moją przyjaciółką. Jednak wszystko zawalił. Marchewka. Mógł po prostu powiedzieć, że uważał jej włosy za piękne. Albo powiedzieć, iż wyglądała jak księżniczka Disneya. Lub wypowiedzieć dosłownie cokolwiek oprócz przezwiska Marchewka.

Gdyby tylko posiadał maszynę czasu, która pozwoliłaby mu odtworzyć ponownie całą tę rozmowę. Na przykład taką jak w Harrym Potterze czy coś.

— Gilbert! Synu, obiad jest gotowy!

Chłopak otrząsnął się z zamyślenia i przyciszył radio, spoglądając na zegarek. Naprawdę była już siedemnasta?

Blythe wstał ze swojego łóżka, by szybko przebrać się ze szkolnych ubrań w parę szarych dresów oraz starą koszulkę z chrześcijańskiego obozu, którą miał od ósmej klasy. Teraz kiedy o tym myślał, zdecydowanie musiał ją wyrzucić. Jednakże zszedł po schodach, podążając do kuchni, gdzie znajdował się jego ojciec.

— Hej!

— Patrzcie, kto postanowił do nas dołączyć. — Zaśmiał się John Blythe, jednocześnie kładąc dwa talerze na drewnianym stole.

— Co mamy w menu?

— Makaron, spaghetti i klopsiki — powiadomił go mężczyzna i zasiadł na miejscu obok.

— Wygląda naprawdę pysznie, tato. I nie mówię tego tylko dlatego, że jestem twoim synem.

John uśmiechnął się do Gilberta, po czym potargał jego włosy.

— Dobry z ciebie dzieciak, Gilbert, wiesz o tym?

Brunet odpowiedział słabym uśmiechem.

— Tak... Powinniśmy już zacząć jeść. Umieram z głodu — stwierdził nastolatek, łapiąc widelec i wbijając go w swój posiłek, na co jego tata parsknął śmiechem.

— Jak było pierwszego dnia szkoły? — zapytał John Blythe z drugiego końca stołu.

— Dobrze, zostało mi kilku nauczycieli z zeszłego roku. Głównie spędzałem czas z Billym, paroma innymi chłopakami i dziewczynami.

— To fajnie. Ale myślę, że nie powinieneś spędzać tyle czasu z Billym. Jest trochę...

— Wiem, tato. — Westchnął Gil.

Wiedział, że jego ojciec nigdy nie żywił szczególnej sympatii do Billy'ego. Właściwie to nigdy nie mogli się ze sobą dogadać.

— Już od czasów liceum miałem co do jego ojca takie same przeczucia jak do tego dzieciaka — powtarzał.

[PRZERWANE] HEJ JULIO ━ SHIRBERTWhere stories live. Discover now