Kurwa, kurwie...

50 2 0
                                    

Przez rozbitą szybę promienie słońca bezlitośnie błyszczały na stary śnieg. Był luty. Przez resztki szyby  malowały się sylwetki  trzech mężczyzn, dwoje z nich, ubranych tak, aby wtapiać się w tłum, stało na przeciwległych końcach przystanku, obaj nosili skórzane saszetki. Obaj mieli rybie oczy. W okół unosił się obrzydliwy smród, tak intensywny, aż oczy mimowolnie roniły łzy. Ów zapachem, a dokładniej jego właścicielem okazał się mężczyzna o wyglądzie odpowiednim do swojej woni.  Jedynym co do jego aparycji nie pasowało, było jego spojrzenie- zaskakująco przenikliwe i żywe. Mężczyzna wstał i momentalnie stracił równowagę.
-Ja piełchdołech-wybełkotał w ostatniej chwili łapiąc się śmietnika.
Ku swojej radości śmietnik nie tylko uratował go przed bolesnym upadkiem, ale także okazał się nosić w popielniczce niedopałek papierosa, Czesio momentalnie chwycił go i łapczywie zaczął pałaszować dym. Połykał każdą jego najmniejszą smugę, musiał, od ostatnich 3 dni nie miał w ustach tytoniu, co dawało się we znaki. Ponieważ Czesiek jako przedstawiciel szlachetnej nacji profugo już od rana faszerował sie liquido spiritu dla wzmocnienia zmysłów i umiejętności magicznych. Niestety efektem ubocznym w nadmiernym spożyciu było dosyć  ironicznie tracenie tych zmysłów, temu procesowi mogło zapobiec wiele specyfików, a najpopularniejszym z nich i jednym z najskuteczniejszych był to z przedmieścia bydgoskiego. Najczęściej spotykany pod postacią smukłych cygaretek, jednak najzamoźniejsi magowie pozwalali sobie jeść go garściami. Marcin wypalił kiepa do końca, łapczywie połknął filtr. Inii użytkownicy przystanka patrzyli na niego z obrzydzeniem, on na nich również. Z trudem ruszył dalej, specyfik znaleziony w popielniczce, zważywszy na jego ilość nie wiele pomógł w kwestii utrzymywania równowagi, Czesiek co i rusz miał szansę na wywinięcie orła na topniejącym śniegu ku uciesze przechodniów. Nagle stała się rzecz niespodziewana, nawet dla naszego bohatera, wlazł on bowiem w gowno.
-cholera, wlazłem w gówno- powiedział do samego siebie, mówienie do siebie  było kolejnym sposobem na zachowanie jako takiej trzeźwości umysłu, co prawda gorszej niż w przypadku świeżo wypalanego tytoniu lecz mogącą uratować życie. Czarownik pamiętał. Pamiętał co dzieje się z tymi którzy żadnego specyfiku nie zastosują. Pamiętał niewiarygodnie elokwentnego zwanego przez przyjaciół lutherem, który niestety przygotowując się do pojedynku, przecenił swoje możliwości i teraz nazywany już hawkingiem przemierzał  zimne chodniki ulicy szerokiej szerokiej na swoim dwukołowcu, okazjonalnie otrzymując spojrzenia pełne politowania i mandaty za jazdę pojazdem po tej właśnie ulicy. Z zamyślenia wybudził go znajomy widok, który jak szybko zauważył pomógł mu usunąć nieprzyjemne efekty życiodajnej wody lepiej niż niedopałek. Znajomym widokiem okazał się kolor kobaltowy, kolor ujawniający się zaraz po zachodzie słońca. Niestety w tym przypadku nie wzmagał on euforii lecz niepokój. Był to bowiem kobalt munduru policyjnego. Właścicieli takich mundurów galijscy menele zwykli nazywać les amateurs de jeux rectaux.
-menel?-rzucił na powitanie przedstawiciel służb mundurowych.
Menel pokiwał głową i burknął coś czego sam nie zrozumiał.
-Starszy aspirant Janusz Sram, mamy nakaz przeszukania pana-wyrecytował jeden z konfrontujących.
-coooo, o co panom chodzi...-odpowiedział Czesio, bełkocząc oczywiście i udając że jest niespełna rozumu, tak w końcu nakazywał kodeks.
-wie pan o co chodzi, proszę nie udawać i wyjąć dokument tożsamości-znowu wyrecytował beznamiętnie jeden z funkcjonariuszy.
-czego panowie kochani chcą od dobrego człowieka?- bardzo dobrze wiedział czego chcą, w kieszenie jego spodni, których fabrycznego koloru nie dało się już rozpoznać, znajdował się telefon, niezbyt przejęty zaistniałą sytuacją.
-dobrze pan kochany wie, czego- wreszcie głosie bagietmasjtra wybrzmiała cos oprócz znudzenia .
-a teraz proszę wyjąć dokumenty- kontynuował policjant.
-ale o co panom władzom chodzi- kontynuował Czesiu.
-a więc musimy pana przeszukać- odrzekł aspirant z niechęcią.
Aparycja i zapach Czesia skutecznie odbierały zwykłym ludziom chęci do przeszukań, jednak Czesiu i inni przedstawiciele jego szlachetnego rodzaju w odróżnieniu od zwykłych ludzi,  widział swoją prawdziwą postać.
-nie zgadzaaaa...- Czesio udał odruch wymiotny, skutecznie.
Obaj pałkersoni wzdrygnęli się.
Szybko postanowili że przeszukaniem zajmą się na izbie wytrzeźwień.
-pójdzie pan z nami- powiedział ostro, aspirant Janusz.
Droga  była długa na tyle, aby prowadzony mógł ułożyć sobie plan, prosty i niezawodny. Wzniecić chaos i uciekać gdzie nogi poniosą, nogą dobitnie wytłumaczył żeby destynacją nie okazał się radiowóz i był gotów.  Okazja na wzniecenie rabanu nadarzyła się w mgnieniu oka wychodziła bowiem zza pasmanterii na ulicy mickewicza. Okazja ta chodziła na 12 nogach i nazywała się zgraja sebastianów. Czesio doskonale wiedział jak na okazje wpłynąć, aby otrzymać przewidywany efekt.  Przechylił głowę w tył, charknął, chrypnął i soczyście splunął wprost na najpotężniejszego członka zgrai. Zniesmaczony i widocznie przygnębiony całą sytuacją sebastian. Wykrzyczał zdanie które po ocenzurowaniu nie miałoby, następnie przypuścił atak. Równie zniesmaczeni aspiranci przyglądali się jak ten bierze zamach do otwierającego walkę sierpowego. Ku zdziwieniu wszystkich, czesiek nachylił się pod ręką i pchnął ją dalej. Zaciśnięte łapsko wylądowało na kaburze z gazem pieprzowym, oczywiście doszczętnie ją rozrywając i zwracając wolność puszce z gazem pieprzowym. Czarownik tylko na to czekał, osłonił ręką  twarzy, wyszeptał zaklęcie-chujos. Puszka eksplodowała malując wszystkich na około zgniłą żółcią i rozpalając ich twarze. Czesio rzucił się do ucieczki. Nogi jak obiecał tak też zrobiły, poniosło go spowrotem na przystanek, lecz słysząc krzyki za sobą biegł dalej, minął fontanne, nikt ze spacerujących ani myślał  zatrzymywać śmierdzącego zbiega. Biegł oszalale nawet nie zauważył, gdy zbiegał po schodach chwilę potem mijał już lepiany, gnał dalej, tym razem już w las. Gdy upewnił się że pościg został daleko w tyle użył zaklęcia zacierające go ślady, a także zapachy. Odetchnął, w nozdrzach zagościł ostry suchy ból, wokół jaśniało od śniegu, był luty.
Siedział oparty o drzewo również śnieżnobiałe. Pomimo chłodu i zimy ptaki śpiewały, jak gdyby była wiosna, jak gdyby wszystko było oblane zielenią i świeżymi zapachami, lepianowe gody, uśmiechnął się do wspomnień. Sięgnął po swoją dzisiejszą zdobycz, nie był z siebie dumny ale lepszego sposobu na przeżycie nie mial. 
-cholera- powiedział sam do siebie.
Telefon był zablokowany. Nagle, ku zdziwieniu wszystkich, nawet ćwierkających ptaków,  telefon zadzwonił. Do jego melodii zaczął akompaniować coraz donośniejszy trzask śniegu. Czesiek, aż zakrztusił się sercem podchodzącym mu do gardła. Zza pobliskiej brzozy całorocznie białej, wyłonił się mężczyzna o jasnych krótkich wlosach, jasnym zaroście, i dziwnym spojrzeniu. Dodatkowo wykrzywiony był we wściekłym grymasie, jakie było zdumienie Czesia gdy ów jasnowłosy bez wachania wyrwał mu telefon i chwycił go za ubranie okładajac przy okazji pięścią, najbardziej zdziwił go brak niechęci do jego magicznego przebrania. Ale Czesio tylko się uśmiechnął i postanowił zaryzykować.
-Pater tuus et mater tua.-krzyknął
Napastnik odleciał w tył niemal druzgocząc głowę o pobliską brzozę, zarył w miękki puch.Spojrzenie wbił w oczy niedawnego oponenta. Jego oczy zabłysnęły.
-A więc, to tak. Wiele to wyjaśnia. Jak ci na imię czarowniku złodzieju?- zapytał dalej leżąc w śniegu.
-Czesio-odpowiedział z ulgą Czesio.
Właściciel telefonu wstał wyciągnął rękę w stronę nowego znajomego, w dłoni dzierżył papieros.
-Klaus-  Czesiek odebrał podarunek i uścisnął rękę Klausa.
-A więc, sprawę telefonu mamy już za sobą?- zapytał z grzecznosci Czesław.
-kurwa kurwie łba nie urwie- pokiwał głową Klaus.


You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Feb 24, 2021 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Kurwa, kurwie...Where stories live. Discover now