rozdział szósty, czyli przewaga ambicji nad umiejętnościami

104 16 134
                                    

Następne kilka dni Ignacy, rzecz jasna, przechorował. Przez ten czas praktycznie ciągle spał, w ogóle nie kontaktując się ze światem. Janka, elita, osoby z klasy, nawet nauczyciele - zupełnie nikt nie otrzymał od niego żadnych wieści.

No, prawie nikt. Parę razy napisał do Róży; z początku tylko prosił ją o notatki, ale potem zrobiło mu się głupio, że tak ją wykorzystuje, więc obiecał jej, że kiedy tylko wyzdrowieje, zaprosi ją na kawę lub herbatę, żeby wynagrodzić jej pomoc. Oczywiście w pierwszym momencie odmówiła, tłumacząc, że to żaden problem, ale potem przełamała się i obiecała, że spotkają w najbliższym czasie. Początkowo byli sobie praktycznie obcy, ale w czasie choroby Ignacego zaczęli ze sobą nieco więcej pisać i - choć żadne z nich się do tego nie przyznawało - polubili się nawzajem i dogadywali się naprawdę dobrze. Róża nie była tak onieśmielająca jak Janka i Ignacemu było łatwiej zwierzyć jej się ze swoich problemów, zaś dla Róży - która raczej nie integrowała się z osobami ze szkoły i klasy - znajomość z osobą kojarzoną z elitą była dziwną, ale sympatyczną nowością i pozytywnym zaskoczeniem.

Lekkiemu ożywieniu uległa też relacja Ignacego z rodzicami, szczególnie z mamą. Zmartwiona stanem zdrowia syna, połączonym z przygnębieniem, kilka razy dziennie przynosiła mu gorącą herbatę z miodem i sokiem i przygotowywała mu posiłki, choć z powodu bólu gardła chłopak miał na nie niezbyt wielką ochotę. Z kolei tata zaoferował mu pomoc w nadrobieniu chemii i fizyki i kilka razy nawet przyszedł do pokoju syna, by zwyczajnie porozmawiać. Oczywiście brakowało im wspólnych tematów, więc wypadało to dość niezręcznie, ale Ignacemu nie chciało się nic z tym zrobić. Trochę żenowało go i irytowało zachowanie rodziców i ich nagła troska o syna, ale uznał, że lepsze to niż poprzednia cisza i w spokoju zajął się nicnierobieniem, spaniem i chorowaniem.

Z początku myślał, że kilkudniowy pobyt w łóżku z powodu choroby będzie przyjemny i obędzie się bez wyrzutów sumienia, ale mylił się. Kiedy był zdrowy, potrafił lenić się i nic nie robić całymi dniami. Teraz zaś czuł się z tym źle i ciągle miał wrażenie, że marnuje czas; co kilka godzin zabierał się za czytanie, odrabianie zadań, naukę i przepisywanie zeszytów. Niestety nieznośny ból gardła i głowy nie dawał o sobie zapomnieć i po kilku czy kilkunastu minutach Ignacy zażywał tabletki i szedł spać.

W końcu jednak musiał zakończyć chorowanie. Miał nadzieję, że dzięki przestawieniu swojego rytmu dobowego (w nocy śpimy, w dzień nie) uda mu się - przynajmniej przez kilka dni - ogarnąć szkołę i ponadrabiać zaległości. Kiedy tylko czuł się na tyle dobrze, żeby normalnie funkcjonować, z ciężkim westchnieniem zasiadł (nie, nie położył się!) przed laptopem. Zupełnie mu się nie chciało i nie miał ochoty na naukę, ale rodzice zaczęli się podejrzanie interesować jego ocenami, które nie świadczyły o nim niczego dobrego, i nieobecnościami, dzięki którym był bliski niezdania do następnej klasy.

Na jego szczęście była to środa; perspektywa weekendu po trzech, a nie pięciu dniach nauki była naprawdę kusząca, a na poniedziałek zaprosił do kawiarni Różę. Teoretycznie mogli spotkać się w weekend, ale nie miał zbyt wielkiej ochoty na przedstawianie rodzicom (kolejnej) prawie-nieznanej koleżanki. Zastanawiał się też, czy Janka jeszcze kiedyś go odwiedzi, ale odrzucił tę myśl. Nie miała po co do niego wracać; było mu z tego powodu trochę przykro, ale zakończenie tej krótkiej, dziwnej relacji zdecydowanie lepsze i wygodniejsze. Ignacy obawiał się, że musiałby wybierać pomiędzy dziewczynami, co byłoby niezręczne i mogłoby prowadzić do bardzo nieprzyjemnych sytuacji.

Spojrzał na zegarek na wyświetlaczu laptopa; była dopiero trzynasta, co oznaczało, że do końca dłużących się niemiłosiernie lekcji miał jeszcze dwie i pół godziny. Wstał, odłączył telefon od ładowarki i kliknął ikonkę wyszukiwarki, chcąc znaleźć jakąś sympatyczną kawiarnię, do której mógłby zabrać w poniedziałek Różę. Po kilku minutach dotarło do niego jednak, że wszystkie kawiarnie w mieście są zamknięte.

- Cholera - syknął przez zaciśnięte zęby. - Cholerę, cholera, cholera. Boże, czemu ja jestem takim nieudacznikiem? Czemu wciąż nic mi nie wychodzi? Czemu, cholera, czemu?

Wstał i zaczął nerwowo chodzić po pokoju. Co miał zrobić? Cały jego plan wziął w łeb. Co miał powiedzieć Róży? Odwołanie zaproszenia byłoby po prostu idiotyczne i upokarzające; Róża na pewno wybaczyłaby mu to, ale Ignacy nie miał ochoty na psucie ich relacji swoim głupim niedopatrzeniem. Wtem uświadomił sobie, że mógł przecież zaprosić Różę do siebie. Janka była ci bardziej obca te dwa tygodnie temu - przemknęło mu przez głowę, ale natychmiast wyparł tę myśl. O Jance miał już przecież zapomnieć.

Przez następne cztery dni jego myśli krążyły jedynie wokół spotkania z Różą. Mimo największych - jak na niego - starań, zupełnie nie umiał się na niczym skupić. Spędził też mnóstwo czasu na przeglądaniu blogów i stron internetowych na temat pieczenia i gotowania, chcąc samodzielnie przygotować ciasto dla Róży. Nigdy wcześniej tego nie robił, ale uznał, że przecież nie może to być tak strasznie trudne. Przynajmniej jego babci - doskonale pamiętał to z dzieciństwa - przychodziło to z łatwością. Nagle zatęsknił za nią, nawet nie za ciastem, które tak szybko znikało z jeszcze ciepłej blachy, ale za babcinymi dłońmi, które gładziły go po głowie, za ubrudzonym z mąki fartuchem, w który stukał się, kiedy coś szło nie tak, za ciepłymi, błękitnymi oczami, które uśmiechały się do niego, nawet, gdy coś przeskrobał i babcia musiała się zdenerwować. Bo to wszystko nie znikało i, choć tak długo nie widział się z babcią, żyło w jego pamięci. Postanowił, że gdy tylko obostrzenia na to pozwolą, natychmiast pojedzie do babci, a jeszcze w tym tygodniu do niej zadzwoni, mimo niechęci do rozmawiania przez telefon. Było mu wstyd, że przez tyle czasu na to nie wpadł; ostatnio rozmawiał z nią przy okazji świąt, prawie miesiąc wcześniej.

Wreszcie nadszedł poniedziałek. Ignacy miał ambitny plan wstać o ósmej, ale oczywiście zaspał i obudził się podczas drugiej matematyki, a trzeciej lekcji. W pierwszym momencie ogarnęła go panika, ale potem uświadomił sobie, że przecież ma jeszcze kilka godzin i powinien spokojnie że wszystkim zdążyć. Machnął ręką na funkcje - jak można dwa tygodnie uczyć się o tym samym? (i dalej tego nie umieć) - i pobiegł do kwiaciarni po kwiaty. Nie znał się na tym, oczywiście, więc wziął jakieś błękitne, które akurat mu się spodobały. Wrócił do domu (już wolniej, żeby nie pognieść bukietu i przypadkiem nie zdążyć na matematykę) i zabrał się za jedzenie śniadania, bo porządnie zgłodniał. Kiedy w rytm monotonnego monologu pani z biologii przeżuwał obrzydliwą bułkę, żałując, że kwiaciarnie nie sprzedają ciepłego, świeżego chleba, zorientował się, że minęło już południe i że ma niecałe dwie godziny do przyjścia Róży.

Szybko uprzątnął kuchnię i znalazł w galerii telefonu zrzut ekranu z przepisem na ciasto czekoladowe. Zaczął wyciągać na stół wszystkie potrzebne składniki - mąkę, jajka, mleko...

- A niech to szlag - uderzył się w czoło, sypiąc sobie mąką w oczy. - Cholera jasna, nie mam czekolady.

Ubrał się szybko, zapominając szalika, i pobiegł do najbliższego sklepu po czekoladę. Wydawało mu się, że w przepisie była mowa o dwóch, więc na wszelki wypadek wziął cztery, a potem dorzucił do tego trzy kilogramy cukru i dwadzieścia jajek. Co prawda przepis mówił o nieco mniejszej ilości składników, ale Ignacy wolał uniknąć dalszych tego typu przygód. W domu zabrał się szybko za mieszanie składników (chyba zbyt szybko, bo mikser trochę rozchlapywał i rozsypywał wszystko dookoła) i już myślał, że wszystko będzie dobrze, kiedy usłyszał dzwonek do drzwi. Skomentował przybycie intruza kilkoma niezbyt cenzuralnymi słowami (do przybycia Róży było jeszcze ponad pół godziny; niemożliwe było, by przyszła o tyle wcześniej bez uprzedzenia), otrzepał dłonie z mąki i pobiegł w kierunku drzwi. Podejrzewał, że będzie to kurier z jakąś przesyłką do rodziców, ale kiedy ujrzał niezapowiedzianego gościa, stanął jak wryty i przez (trwającą wieki) chwilę zupełnie nie wiedział, co powiedzieć.

W drzwiach stała Janka.

tym razem dedykacja dla panna_morze! dziękuję ci, bo to ty czytałaś tę historię jako pierwsza i za przemiłe rozmowy na instagramie (ostatnio go nie używam, przepraszam, jeśli nie odczytałam jakichś wiadomości :c)

a co myślicie o Jance i Róży? wiem, że tej drugiej było dużo mniej, ale może macie jakieś teorie na temat przyszłych losów całej trójki? cię!swą jestem, czy ktoś zgadnie, co wymyśliłam, bo nawet ja nie wiem, jak i skąd wzięła się ta fabuła XD

a oni piekli chlebUnde poveștirile trăiesc. Descoperă acum