P͒r͒o͒l͒o͒g͒:͒ ͒K͒u͒r͒t͒y͒n͒a͒

Start from the beginning
                                        

Te słowa znów błądzą po mojej głowie. Wyrzucam parę tabletek na uspokojenie i połykam. Popijam wodą, jednocześnie odpalając samochód. Zaciskam dłoń mocno na kierownicy. Czuję jak moją klatkę piersiową ściska coś od środka, lecz jestem opanowany. Muszę.

Ruszam z garażu. Wybieram numer do szefa mojego sektoru. Włączam autopilota i wyjmuję rysik, po czym odblokowuję tableta, przymocowanego obok kierownicy.

— Szefie? Dobry wieczór. Wiadomo gdzie znajdę tą grupę przestępczą? Aktualnie są tam? No dobra. Zapisuję.

Uchylam okno i odpalam papierosa. Adres odnalazłem na naszej tajnej nawigacji. Nastawiam autopilota na tą lokalizację. Zaciągam się dymem i wypuszczam go powoli nosem. Zastanawiam się czasem co bardziej mnie dopadnie na starość. Rak płuc czy czyste szaleństwo? Śmieję się pod nosem. To chyba ostatnie dwie rzeczy, które mogą mnie zabić w najbliższym czasie.

Mimo wszystko, czuję się tragicznie, okłamując Ester. Bo przecież nie uwolnię się od tej pracy przez conajmniej najbliższe 5 lat. Jestem dość młody. Spora większość moich znajomych po fachu jest już po trzydziestce a ja dopiero ją „dogoniłem" jakieś dwa miesiące temu. W życiu nie dadzą mi tak wcześnie emerytury. Bezwzględnie muszę szybko coś wykombinować, jeśli nie chcę wylądować w najbliższym czasie w piachu i pociągnąć za sobą najdroższej mi osoby.

Nagle nachodzi mnie durna myśl. Szef kiedyś mi opowiadał o jednej misji. O jednej szalonej, zabójczej misji, po której miałbym raz na zawsze uwolnić się z tego szamba, zwanym FBI. Wypuszczam powoli dym z płuc, opierając dłoń o otwarte okno. Hm... w sumie... mam jeszcze czas, by dokonać wyboru.

Zatrzymuję się przed wysokim hangarem. Wyciągam powoli glocka 17. Wychodzę dość pewnym krokiem z auta, po czym skradam się, uważnie wymijając kamery. Kieruję się w ciemną uliczkę i wyrzucam papierosa, po czym dociskam go mocno do ziemi.

Zrobię to samo z głową szefa tego szemranego interesu...

Powoli zbliżam się do tylnego wyjścia. Słyszę przez ściany swobodne rozmowy. Wszystko jest słyszalne idealnie. Nikt nie spodziewał się w końcu jakiegoś typa z FBI totalnie znikąd w pobliżu ulokowanej na totalnym zadupiu wyspy pieniędzy. No tak, panowie. To wcale nie jest podejrzane, że da się wywęszyć wasz interes z daleka. Żałośni.

— Następnym razem dodacie do towaru oznaczenie, jasne? — słyszę przez ściany charczący baryton.

I nagle coś mnie uderza. Przecież to Iwan Raskolnikow... nigdzie indziej nie pomyliłbym tego głosu.

Moje ręce nagle drętwieją a po czole spływa struga potu. To nie może być on... to niemożliwe. W tak oczywistej miejscówce? Zupełnie jakby... mnie zapraszał...

Gwałtownie się cofam. Biegnę w stronę samochodu, uważnie rozglądając się wokół. Nagle prawie trafia we mnie środek usypiający. Omijam go w ostatniej chwili. Słyszę w oddali soczyste przekleństwa po rosyjsku i gadaninę jakichś dwóch facetów. W jednej chwili słyszę dźwięk krótkofalówki. Naciskam na słuchawkę.

— Szefie, co jest do cholery?? Zaprowadziłeś mnie prosto w ich sidła! Skąd oni wiedzieli, że tu będę, huh?!

— Mister Bright? — słyszę tuż za swoimi plecami

W jednej sekundzie mierzę pistoletem prosto w czaszkę mężczyzny. Jego siarczysty, rosyjski akcent go zgubił.

— Gadaj, czego ode mnie chcecie? Po co ta pułapka?

— Ha ha, bystryj Pan — śmieje się, ukazując wymalowane na czarno zęby, po czym w jednej chwili przystawia mi pistolet do głowy — Można by tak zabawić się w ruskają ruljetkę, nu? Ha ha ha

Drugie ObliczeWhere stories live. Discover now