- Ale co jeśli...

- Jeśli będzie potrzeba to strzelisz.

- Ale ja nie...

- Zrobisz to dla niego. Wiem to- spojrzał mu prosto w oczy i uśmiechnął się smutno.- Przypominasz mi samego siebie, stąd to wiem. Też bym dla ciebie strzelił.

Powiedział to po czym zasłonił twarz maską i zniknął z jego pola widzenia wchodząc na dach zabudowań. San znowu został sam, odnalazł okno z wybitą szybą. Zajrzał do środka, ale nikogo tam nie było. To pomieszczenie musiało być puste. Kopnięciem wyłamał resztki szkła i wskoczył do środka. Nagle będąc już w budynku poczuł się pewny tego co robi jak nigdy dotąd. Jego żyły nasiliła adrenalina, która towarzyszyła mu przez lata przy każdej takiej akcji. Przecież był profesjonalistą, musi dać sobie radę.

A przede wszystkim kierowała go miłość, nie tylko zło. Miał dzięki temu przewagę.

Trzymając naładowany pistolet pchnął drzwi pozbawione klamki i wyszedł na korytarz. Budynek był większy niż się spodziewał, łączył się z przejściami z innymi zabudowaniami tworząc cały kompleks. Korytarz był pusty, zdecydował się iść w prawo skąd miał nadzieję dojść do głównej sali.
Nasłuchiwał by zorientować się czy może zbliża się do kogokolwiek, w końcu usłyszał kroki. Szybko schował się w jednym z bocznych pomieszczeń. Wstrzymał oddech gdy dźwięk się nasilił przylegając plecami do zimnej ściany.

- Że musieliśmy się targać aż tu żeby złapać tego smarkacza.

- Jeszcze go nie mamy, wzięli nie tego chłopaka.

- Żartujesz?

- Chciałbym. Ale po trupach do celu- San poznał ten głos. Bang Chan.- Pożałuje tego co zrobił i tego dopilnuję.

San przełknął ślinę. Rozumiał jego złość, też nigdy nie darowałby gdyby ktoś skrzywdził Junga. Jednakże nie jest osobą, która z taką zaciekłością planuje zemstę.

Chan sam się o to prosi.

Gdy tylko głosy ucichły wybiegł z pomieszczenia. Jeśli przyszli z tego kierunku to znaczy, że właśnie tam musi być reszta. Szedł spokojnie co chwila stąpając po potłuczonym szkle. Znał ich myślenie i organizację, miał szansę ich przechytrzyć jeśli tylko odpowiednio dobrze to przemyśli. Znów przystanął by nasłuchiwać.

Wtedy rozległ się krzyk. Tego głosu San nie mógł pomylić z nikim innym.

Słabym punktem Sana był Jung Wooyoung. Potrafił on zachować wszelki rozsądek, ale jeśli chodziło o ratowanie tego chłopaka natychmiast przestawał myśleć racjonalnie. Porzucił swój plan biegnąc do źródła krzyku, nie mógł pozwolić by Woo został jakkolwiek skrzywdzony. Schował pistolet za pasek i przyspieszył, zeskoczył z pół zawalonych schodów analizując skąd mógł dobiegać dźwięk. Zilustrował drzwi na końcu korytarza, to musi być tu.

Wbiegł do środka kopiąc drzwi z całej siły, ale w środku nie było chłopca. Zastygł w szoku gdy zobaczył w pokoju tylko jedną osobę. Mężczyzna w długim płaszczu stał do niego tyłem, zupełnie jakby spodziewał się jego wizyty. San usłyszał cichy śmiech po czym zwrócił się do niego tym razem przodem.

- Eden- wyszeptał.

- Myślałeś, że to tu znajdziesz? Nie San. To niesamowite jak łatwo tobą manipulować. Choć jestem zmuszony przyznać, że nie spodziewałem się po tobie aż takiej uległości własnym emocjom.

- Dlaczego jestem tak ważny? Dlaczego zabicie mnie pochłania wam tyle czasu i targania się po świecie? Dlaczego nie możesz po prostu mnie zostawić?

Eden zaśmiał się po raz kolejny eksponując cały rząd białych zębów. Wyjął z kieszeni nóż i przyjrzał się mu dokładnie. Przejechał pacem po ostrzu po czym odłożył narzędzie na stary stolik.

-  Jesteś bystry San, ale w tym wszystkim  pominąłeś bardzo istotny fakt. Dłużnik uciekł, to prawda. Ale odebrałeś nam znacznie cenniejszą rzecz.

- Hyunjin był dla ciebie takim samym kawałkiem układanki co ja, nie wierzę, że kiedykolwiek było inaczej. Dawałeś nam zawsze nadzieję, że coś dla ciebie znaczymy kiedy tak naprawdę nie obchodziło cię nasze życie.

- Sannie, Hyunjin nie był tylko wykonawcą jak ty czy Seonghwa. Na kilka dni po tamten akcji zaplanowany był przetarg, a Hwang był naszym kontaktem z tymi ludźmi. Gdy umarł, a wieść szybko się rozeszła on zrezygnował. Przed nosem przeszły nam gotówka liczona w milionach. Przez ciebie wszystko przepadło.

- Dlatego uważasz, że warto jest marnować kolejne pieniądze na zabicie mnie? Wyjechałem by nigdy więcej nie wejść wam w drogę.

- Masz rację, gonitwa za kimś takim jak ty byłaby bezcelowa. Jednakże nie mam zamiaru cię zabić. Wrócisz z nami do Seulu gdzie odpracujesz te pieniądze. Jeśli tego nie zrobisz zginiesz ty i chłopak.

San poczuł jak skręcają mu się wnętrzności.

- Jakim cudem mam zarobić takie sumy.

- Oh nie wiem, spytaj Seonghwy- puścił mu oczko.

San wyciągnął wtedy zza paska pistolet i drżącymi dłońmi wycelował go w mężczyznę.
Ten wybuchnął śmiechem.

- I co teraz Choi San? Zabijesz mnie? Wiem, że dręczą się koszmary, że nienawidzisz siebie za to co zrobiłeś, znam cię. Nie posuniesz się do tego drugi raz wiedząc czym to grozi. Jesteś nikim San. Od kiedy znalazłem ciebie i Parka na ulicy wiedziałem, że wystarczy namieszać wam w głowach by dostać to czego pragnę- nierozerwalną wdzięczność. Całe życie staczałeś się i niszczyłeś w imię czego? W moje imię Choi- podszedł do niego bliżej i dotknął dwoma palcami jego twarzy.- Nigdy nie byłeś dla mnie zagrożeniem.

- Ani trochę mnie nie znasz- wyszeptał po czym padł strzał.

San zamknął oczy czując jak na jego dłoni pojawia się gorąca krew.

- Może ciężko jest zabić po raz pierwszy, ale po czasie staje się to tylko czynnością Eden- mówił patrząc jak jego ciało opada na posadzkę, a pod nim zbiera się kałuża krwi.- Lepiej byś skończył gdybyś zaczął doceniać innych ludzi.

I wtedy rozległo się więcej strzałów, a w powietrzu San poczuł dym.

*

Zabić, nie zabić...

Good lil boy  ° WoosanWhere stories live. Discover now