Rozdział 1

29 3 0
                                    

Osiem lat później.

Nienawidzę zimy.

Szczelnie opatulam się szalikiem przy okazji poprawiając wełnianą czapkę na głowie. Poruszam się po jednej z ulic Londynu do kawiarni, w której umówiłam się z przyjaciółką. Śnieg pod moimi nogami wydaję z siebie charakterystyczny dźwięk. Swoje zziębnięte dłonie staram się głębiej wcisnąć w brązowy płaszcz, żeby je ogrzać, co daję marny efekt.

Kiedy w końcu dostrzegam szyld kawiarni, nieznacznie przyśpieszam. Po paru minutach wchodzę do ciepłego pomieszczenia od razu rozglądając się za przyjaciółką. Ostatecznie dostrzegam ją na samym końcu w rogu pod oknem, więc bez wahania idę w tamtą stronę, posyłając jej szeroki uśmiech.

Ronnie Parker to szczupła dziewczyna o rudych włosach i jasnych zielonych oczach. Przyjaźnimy się od siedmiu lat, ale zdążyłam pokochać ją jak siostrę, której nigdy nie miałam. Poznałyśmy się na studiach, gdzie od razu złapałyśmy wspólny język. Mimo, że nasze charaktery się różnią, potrafimy ze sobą wytrzymać. Nie raz zdarzyły się nam kłótnię, ale szybko się godziłyśmy.

– Przepraszam za spóźnienie. – zaczynam na wstępie, zatrzymując się obok rudowłosej, która w odpowiedzi macha ręką. Szybko pozbywam się zbędnych ubrań, które wieszam na krześle, a następnie zajmuję miejsce obok przyjaciółki. – Zamówiłaś coś?

– Tak, dla ciebie karmelowe latte i babeczkę, a dla siebie cappuccino oraz ciasto czekoladowe. – odpowiada z delikatnym uśmiechem. – Jak tam w pracy? Coś ciekawego się działo?

– Daj spokój. – jęczę spoglądając na nią z grymasem, co powoduje jej śmiech. – Miałam upierdliwą klientkę, której dosłownie nic nie pasowało. – mamroczę wpatrując się w zielone oczy Ronnie. – A to kolor, a to krój. Kompletnie nic.

– Współczuję. – wyznaję, a w tym samym czasie kelnerka podaje nasze zamówienie. Cicho dziękujemy, czekając aż odejdzie, a gdy to się dzieję, dziewczyna kontynuuję. – Ja muszę pójść w sobotę do pracy, więc nici z naszego spotkania. – przyznaję z niechęcią.

– Spokojnie, jeszcze znajdziemy czas. – stwierdzam upijając łyka napoju.

Przez następną godzinę rozmawiamy na rożne tematy. Ronnie przez dobre dwadzieścia minut narzekała na swojego szefa, który według niej jest totalnym dupkiem. Ostatecznie stwierdziłyśmy, że nasze spotkanie przełożymy na niedzielny wieczór, a potem po krótkim pożegnaniu ruszyłyśmy do swoich domów.

Pół godziny później otwieram drzwi od swojego mieszkania, od razu zrzucając z nóg czarne buty na obcasie. Płaszcz odwieszam na wieszak, a czapkę i szalik odkładam na półkę. Upewniam się, że zamknęłam drzwi po czym kieruję się do kuchni. Szybko odgrzewam sobie obiad z wczoraj, a następnie ruszam do salonu.

Z cichym jękiem siadam na białą, skórzaną kanapę przy okazji odkładając talerz z jedzeniem na szklany stolik. Rozglądam się dookoła, w poszukiwaniu pilota od telewizora. A kiedy namierzam go na komodzie mam ochotę krzyknąć z frustracji. Niechętnie zwlekam się z mebla, człapiąc po czarny przedmiot. Bez zastanowienia łapię pilot, a wtedy mój wzrok spoczywa na zdjęciu w ramce.

Zastygam bezruchu wpatrując się w zdjęcie, które zostało zrobione dziesięć lat temu w liceum. Fotografia przedstawia siedemnastoletnią mnie i chłopaka o brązowych włosach, w tym samym wieku. Moje długie, czarne włosy związane były w kucyka, natomiast brunet miał na głowie czarną beanie. Oboje z szerokimi uśmiechami wpatrywaliśmy się w obiektyw. Chase obejmował mnie w talii swoją lewą ręką. 

Mimo, że minęło osiem lat odkąd wyjechał, ja dalej za nim tęsknię. Na samym początku rozmawialiśmy przez FaceTime'a, ale różnice czasowe nas za bardzo ograniczały. Bo kiedy u mnie była dwudziesta w piątek, u niego była piętnasta. Z dnia na dzień nasz kontakt malał, aż któregoś dnia zanikł. I to cholernie boli, nawet teraz.

I promiseWhere stories live. Discover now