Spacerkiem przez Piekło

12 1 0
                                    

Zbigniew Szymański jechał swoją Alfą Romeo na urodziny swojej 7 letniej córki Kasi, robiło się już późno, na tyle późno, że niebo przybierało już czarną barwę, ulica nie była szczególnie ruchliwa, można by wręcz powiedzieć że była dość opustoszała. Z radia dobiegała piosenka The Rolling Stones "Sympathy for the Devil", Zbigniew naprawdę lubił Stonesów.

— Woo woo! — wtórował Mickowi Jaggerowi.

Jechał tylko trochę ponad limit prędkości, w końcu spieszył się na urodziny swojego dziecka, to chyba go usprawiedliwiało, przynajmniej tak uważał. Obawiał się tego spotkania, on i jego była żona, nie rozstali się w najlepszych stosunkach, rozpad tego małżeństwa był nieunikniony, głównie dlatego że on i Dorota byli dalecy do wspólnej kompatybilności. Poznali się przypadkiem na jakiejś imprezie, popili i trafili do łóżka, zostali ze sobą tylko i wyłącznie dlatego że pojawiła się Kasia, więc najrozsądniejszą opcją było wzięcie ślubu, żeby ludzie nie gadali, babcie nie płakały i tym podobne. Już cudem było to, że wytrzymali ze sobą 6 lat, ale w pewnym momencie dość znaczy dość, więc kiedy Dorota zamiast obiadu położyła na stole papiery rozwodowe, Zbigniew poczuł niesamowitą ulgę.

Na miejscu pasażera siedział pluszowy króliczek, w prawdopodobnie najbardziej różowym, odcieniu różowego jaki widział świat, to oczywiście prezent dla Kasi, miał nadzieje że się jej spodoba. Kupił go za cenę, która jego zdaniem mogła być odrobinę za wysoka, ale czego się nie robi dla córki, córki która już i tak wycierpiała przez rozstanie swoich rodziców, była jeszcze za mała żeby zrozumieć, dlaczego mama i tata już razem nie mieszkają, dlaczego przestali się kochać.

Dom byłej żony, na ulicy Markowskiej, był już w zasięgu wzroku, który Zbigniew momentalnie stracił. Z prawego zakrętu białe światła oślepiły mężczyznę. Potem było już tylko uderzenie i ból.

Ocknął się, leżał na zimnej posadzce, w dłoni trzymał króliczka. Rozejrzał się, był w ciemnym pomieszczeniu które wyglądało jak gabinet prezesa, czy coś w podobie. W centrum pokoju stało biurko, za którym siedział dziwaczny jegomość.

Miał pulchną twarz, na kartoflanym nosie spoczywały okulary połówki, znad których łypał dużymi oczami na dokumenty spoczywające na biurku. Spośród resztek jego włosów wystawały dwa kozie różki. Miał na sobie czerwoną marynarkę, która zdecydowanie zbyt ciasno opinała jego spory brzuch. Pod biurkiem natomiast widać było krótkie kozie nóżki, które nie sięgały nawet podłogi, nie mógł mieć więcej niż 1,40 m.

— D-danny DeVito? — wykrztusił z siebie Zbigniew

— Nie — powiedział poirytowany mężczyzna — jam jest Szatan - Pan Zniszczenia, Gwiazda Zaranna, Antychryst, Diabeł, Bies, Lucyfer, Książę Ciemności, Belzebub, Upadły Anioł, Kusiciel, Belial, Lewiatan, Wielki Smok, Król Babilońskiego Władcy Tyru, Syn Zatracenia, Ojciec Kłamstwa, etcetera, etcetera, wystarczy Lucyfer

— Aha — zamyślił się Zbigniew — zaraz to znaczy że ja nie żyje?

W głowie Szymańskiego pojawiła się masa myśli, czy to się dzieje naprawdę, czy to tylko fantazja? Nie pił dziś alkoholu, nigdy w życiu nie brał narkotyków, a mimo to rozmawia właśnie z kimś kto podaje się za Szatana i częściowo nawet tak wygląda. Może to tylko sen, koszmar, może wystarczy się obudzić i wszystko będzie normalnie.

Spróbował się uszczypnąć, bez żadnego efektu. Szatan spojrzał na niego z politowaniem.

— Owszem nie żyjesz, uderzył w ciebie pijany kierowca, no i trafiłeś tu do mnie, a teraz jeśli pozwolisz zajmijmy się papierkową robotą. Imię?

— Zbigniew - odpowiedział przerażony mężczyzna

— Nazwisko?

— Szymański

Spacerkiem przez PiekłoWhere stories live. Discover now