Rozdział 1

389 33 2
                                    

Zamieszałam łyżeczką cukier, po raz tysięczny w ciągu tej długiej chwili. Siedziałam w kuchni mojej ciotki w jej mieszkanku. Naprzeciwko mnie siedziała Santana ze spuszczoną głową opartą na rękach, nie miałam odwagi spojrzeć jej w twarz, po za tym i tak bym nie mogła, bo jej długie włosy spadały w dół zakrywając jej całą twarz.

Od pół godziny, a dokładniej od 1853 sekund, nikt nie odważył się odezwać, ani ja, ani Santana, ani moja ciotka. Właściwie ona miała pójść do pracy, przecież obiecała mi, że będzie na pogrzebie.

Nie wytrzymam już dłużej, nie będę dalej dusić swoich uczuć w sobie, to mnie rozsadzi, to mnie zabiję. Jestem na przegranej pozycji, nie mam siły iść dalej naprzód. To boli, to cholernie boli. Straciłam jedną z najważniejszych osób w moim życiu, jak mam nie cierpieć? Mam udać, że nic się nie stało i żyć jak wcześniej? To niemożliwe! NIEMOŻLIWE!

Wybuchłam niepohamowanym płaczem, a za mną Santana, czułyśmy to samo, to samo uczucie, to samo niszczące nas uczucie. Nasze serca roztrzaskały się na miliony drobnych kawałeczków. Chociaż je pozbieramy i posklejamy, ono nadam tam będzie w kawałkach, kruche, każde uderzanie może z powrotem je porozrzucać po całej ziemi, a wtedy my ich już nie znajdziemy.

Zaszklonymi oczami spojrzałam na zegar jest kilka minut przed dziesiątą, postanowiłyśmy, że pogrzeb odbędzie się po południu, nie chcieliśmy, żeby był to ranek. Ona uwielbiała ranki, więc nie chcieliśmy jej tego psuć. Zmęczona ostatnimi zdarzeniami udałam się do sypialni ciotki i weszłam pod kołdrę, teraz sen był jedynym sposobem by zapomnieć wszystko co teraz się dzieje. Mój świat zawirował, a ja straciłam grunt pod nogami, teraz nie mogę, nie potrafię się podnieć. To za ciężkie jak na taką dziewczynę jak ja. Pogrążyłam się w rozmyśleniach, a zmęczenie postanowiło to wykorzystać, wzięło górę.

- Uciekaj, uciekaj - moje nogi zastygły. Nie dam rady biec, nie teraz. - BIEGNIJ!

Obróciłam się w bok, nie to nie może być prawda, ona tam stała cała i żywa. Pobiegłam w jej kierunku przytulić ją. Gdy byłam już przy niej zobaczyłam coś, co zabijało mnie z każdą, nawet najmniejszą, chwilą. W kącikach jej oczu zaczęły pojawiać się łzy, patrzyła na mnie z taką troską. Jej warga zaczęła drgać. Pociągnęła nosem.

- Zmarnowałaś swoją szansę, nie pomogłaś mi, a ja ci zaufałam - powiedziała cicho.

CO?!

Nie mogłam krzyczeć, ból rozrywał moją klatkę piersiową, palił niemiłosiernie. Spojrzałam się w dół na chodnik, aby unormować swój oddech, który coraz bardziej stawał się nierówny. Gdy lekko to opanowałam, znowu spojrzałam w górę. Wyciągnęłam drżące ręce, chciałam, żeby je przyjęła. Ona musiała je przyjąć, MUSIAŁA!

- Dałaś się nabrać - z jej twarzy szybko znikły łzy, a na ich miejsce pojawił się chytry uśmiech.

Nie było widać nic po poprzedniej histerii, teraz wyglądała jakby ona miała nade mną przewagę i wtedy zrozumiałam - miała ją, za jej pleców wyłoniły się dwie ciemne postacie z nożami w rękach. Zaczęłam się lekko cofać. Moje serce podskoczyło do gardła, a dziewczyna zaczęła się przerażająco śmiać. Nie pomagała mi, nie chciała pomóc,chciała patrzeć jak cierpię. Ona najbliższa mi osoba, chciała widzieć mój lęk w oczach, chciała patrzeć jak inni mnie krzywdzą, chciała słuchać moich krzyków, chciała patrzeć jak umieram, chciała mnie upokorzyć. To nie mogło się zdarzyć, to nie prawda. Moje nogi odmawiały mi posłuszeństwa, ciemne postacie były coraz bliżej, zbliżały się powoli, lecz stawiały ogromne kroki. Nagle za nią pojawiła się jeszcze jedna postać, pociągnęła ją do tyłu. Nie mogłam ujrzeć jej twarzy, bo cień zasłaniał jej oczy, jedynie przydrożna lampa oświetliła jej okropny uśmiech. Napastnicy z nożami byli już na wyciągnięcie ręki, a ja nadal nie potrafiłam się ruszyć. To wszystko było straszne. Wiedziałam, że za chwilę umrę, bałam się jedynie o moją ciotkę, jak sobie poradzi? Jestem dla niej najważniejsza, a ona zaraz mnie starci. Kiedy między napastnikami dzieliły mnie dosłownie dwa metry, ktoś wyszedł przede mnie i zasłonił mnie swoim ciałem. Błyszczące w księżycu ostrze noże wbiły się w jego klatkę piersiową, a on upadł trzymając się za miejsce niedaleko serca, widać było, że nie może wytrzymać przez ból. Poczułam jakby to mnie ktoś dźgnął, ale to nie byłam ja. Uklękłam przy tej postaci i przytuliłam mocno, nie zważając na to, że teraz całe moje ubrania były we krwi. Nie przejmowałam się tym tak bardzo. W tym czasie napastnicy zniknęli, nie zauważyłam nawet kiedy.

Zmrok [Michael Clifford]Where stories live. Discover now