Rozdział 3

301 28 0
                                    

- Widzisz to? - Santana pomachała mi jakąś kolorową gazetą przed nosem.

- Jeśli będziesz tak machać, to nic nie zauważę - zakpiłam z przyjaciółki.

- Dwie ofiary Mountain Motel. - zaczęła czytać ze złączonych kartek. Trzymała je uporczywie, zaciskając palce. Pod tak mocnym dotykiem, kartki gazety powyginały się na różne strony. 

Mountain to jeden z hoteli w Nowym Yorku, jakie znałam.

- Pożar czy wybuch? Albo zatrucie gazem?  - zapytałam, podając możliwości. Co innego mogło się tam wydarzyć? Nie wpuszczali tam psychopatów łaknącej czyjejś śmierci.

-Gorzej - Santana przez dłuższą chwilę zamilkła, co zaczęło mnie niepokoić - Zabójstwo.

- Co?! - Wyrwałam pospiesznie gazetę z rąk przyjaciółki.

Rzeczywiście Santana mnie nie oszukiwała, to nie był jej złośliwy żart. Szybko pochłaniałam drukowany tekst. Linijka za linijką. Litera za literą. Każde słowo było coraz bardziej niepokojące.

"W minionym tygodniu do mediów trafiła wiadomość, że w Nowym Yorku doszło do wypadku, w którym zginęły dwie osoby. Wczoraj okazało się, że to nie był nieszczęśliwy wypadek. July Eston i John Choff zostali zabici. Okoliczności do tej pory zostały niewyjaśnione. Grupa osób pracuje nad tym.

Czy to kolejne ofiary?

Kto następny?"

- Kolejne? Następny? O co tu chodzi?

- Nie wiem, ale musimy się zastanowić. To za bardzo podejrzane. Czy twoja ciotka nie wyjechała

niedawno do Nowego Yorku?

- Tak, ale to było dwa tygodnie temu - to logiczne, że zajmowała się tą sprawą, ale to, że była tam jeszcze przed zbrodnią... Co robiła przez poprzedni tydzień? Coś tu się nie układa....

- To trochę dziwne. Lexi musimy trochę powęszyć.

***

- Musimy koniecznie tu ta wejść - Santana ruszyła w kierunku wejścia do jednego z jej ulubionych butików. Nie czekała nawet na moją zgodę, wystrzeliła jak strzała, a zanim się zorientowałam, zostałam wyciągnięta do środka budynku.

W środku roiło się od przeróżnych ubrań w jaskrawych kolorach, często kontrastujących ze sobą. Nie powiem, że źle się czułam, lubiłam kupować, pamiętam jak kiedyś chodziłam z mamą na wspólne zakupy, teraz jednak nie miałam pieniędzy na takie przyjemności. Patrzyłam z zazdrością na dziewczyny obładowane ubraniami po pachy, było sobotnie popołudnie, więc roiło się tu od zakupoholiczek, często towarzyszyli im drugie połówki, którzy fundowali takie atrakcje. Poczułam ukłucie w moim sercu, gdybym mogła krzyknęłabym na cały sklep "Też tak chcę", do tego mogłabym tupnąć nogą, dodając tym większego efektu.

Chodziłam między alejkami dotykając niektórych ubrań, wiele było całkiem ładnych, od razu wpadły mi w oko, ale kiedy moja ręka wędrowała do metek, aby sprawdzić cenę, one krzyczały 'nie'.

Kiedy razem z obkupioną San, wyszłyśmy już z kilku sklepów, w oddali zauważyłyśmy jakąś osobę, która bacznie nam się przyglądała. Przyjrzałam się uważniej, stwierdziłam, że to był chłopak. Tak, to musiał być chłopak. Tak, to był definitywnie mężczyzna.

Przeszłyśmy parę metrów. Przyspieszyłyśmy. Nadal czułyśmy na sobie wzroku uporczywego chłopaka, którego serdecznie miałam dosyć. Odwróciłam się jeszcze raz.

Był całkiem przystojny, przez chwilę zapatrzyłam się w jego błękitne tęczówki, przypominały mi wody oceanu. Miał na sobie czarny T-shirt, przykryty kraciastą koszulą z elementami w różnych odcieniach czerwieni, luźno zwisającą wzdłuż jego zgrabnej sylwetki. W ręku miał czarny telefon, wydaje mi się, że to jeden z najnowszych modeli, mimo iż był niezwykle wielki, w dłoniach chłopaka zmieściły się również klucze od auta.

Santana gwałtownie skręciła w uliczkę, ciągnącą się w prawo.

W sumie był całkiem pociągający, można powiedzieć, że spodobał mi się, bo przecież ludzie z mojego otoczenia nie grzeszą urodą.

Przyspieszyłam, aby dorównać kroku przyjaciółce, która zdecydowanie za szybko stawiała długie susy. Przechyliłam lekko głowę, aby przyjrzeć się dziewczynie. Na jej twarzy było widać negatywne uczucia, jasno dawała znać otoczeniu, że jest zdenerwowana faktem, że jakiś obcy facet przyglądał nam się przez bite 10 minut, a teraz śledzi nas udając, że robi to całkiem przypadkiem, po prostu idzie w tą samą stronę co my.

Na jej czole pojawiła się jedna zmarszczka, ledwo widoczna, ale była, ręce miała zaciśnięte w pięści, którymi wymachiwała w rytmie odgłosów naszych kroków. Szłyśmy tak do końca jednej uliczki, nie odwracając wzroku w kierunku intruza. Kiedy dotarłyśmy do przecięcia dwóch ulic, jednocześnie, jakby na jakiś znak z niebios odwróciłyśmy głowę, ale nikogo tam nie zauważyłyśmy, żadnej żywej duszy. Usłyszałam głośne westchnienie mojej przyjaciółki, spojrzałam na nią.

- Nareszcie, myślałam, że nigdy się nie odczepi - chciałam przyznać jej prawdę, zbliżał się zmrok, więc byłam wdzięczna Bogu, że tamten koleś sobie odpuścił, przyznam się, miałam niezłego stracha.

Chciałam już powiedzieć, jak bardzo jestem szczęśliwa, ale w jednej chwili ujrzałam, że Santana odwróciła się i ruszyła szybkim, zdecydowanym krokiem. Zaraz potem usłyszałam jej donośny krzyk.

- Czy ty od cholery przestaniesz za nami chodzić?

__________________

Przepraszam, że tak długo musieliście czekać, mam nadzieję, że choć trochę zrekompensuje to rozdziałem...

Reszta notki na: http://zmrokfanfic.blogspot.com/

Zmrok [Michael Clifford]Where stories live. Discover now