Prolog

1.2K 71 6
                                    

CZTERY LATA WCZEŚNIEJ

Siedziałam na wykuszu* wlepiając wzrok w widok za oknem. Policzki miałam mokre od płynących łez i co chwilę słychać było moje pociągnięcia nosem. Stał tam, po drugiej stronie ulicy, równie przygnębiony jak ja. Jego ojciec właśnie pakował do bagażnika samochodu ostatnie walizki i torby. Złapałam kontakt wzrokowy z 16-letnim chłopcem, uśmiechnął się smutno. Stróżki wody kreśliły wzory po zewnętrznej stronie okna. Wydawało się, że świat rozpacza razem ze mną. Pokręciłam przecząco głową nie mogąc pogodzić się z rzeczywistością. Patrzałam jak mężczyzna obok niego zatrzaskuję klapę od bagażnika upewniając się jeszcze, że jest szczelnie zamknięty. Poklepał syna po ramieniu i wsiadł na miejsce kierowcy. Mój wzrok znów spoczął na szczupłym chłopcu, który również nie odrywał ode mnie oczu. Podniósł dłoń i pomachał krótko. Przyłożyłam usta do dłoni powstrzymując szloch. Nie mogę uwierzyć, że widzę go po raz ostatni. Samochód ruszył obryzgując wodą trawnik. Wybiegłam z domu nie bardzo wiedząc czego oczekiwałam. Pobiegłam za samochodem. Duże krople wody chłostały moją twarz zmuszając mnie do przymknięcia powiek.

- Tommy! – krzyknęłam. Zatrzymałam się kiedy pojazd zniknął za zakrętem.

 – Tommy, zaczekaj – wyszeptałam żałośnie. 

Upadłam na kolana zatapiając się w błocie. Spuściłam głowę i pozwoliłam łzom znów wydostać się z kącików oczu. 

– Do widzenia – szepnęłam po raz ostatni i skierowałam się w stronę domu.

Popchnęłam ciężką, drewnianą powłokę i weszłam do środka. Byłam przemoczona do suchej nitki. Mama wybiegła z kuchni, miała na sobie fartuszek a w ręku trzymała ściereczkę w kratę.

- Matko boska, gdzieś ty była? – spytała ale nie doczekała się odpowiedzi. 

Przeszłam przez przedpokój zostawiając mokre ślady. Zdziwiłam się, kiedy nie zwróciła mi uwagi za brud na podłodze. Usiadłam na małej kanapie obok kosza na parasole i spuściłam głowę. Usłyszałam westchnięcie, a zaraz potem poczułam jak obicie kanapy ugina się pod jej ciężarem. Usiadła obok nie odzywając się nawet słowem. Byłam jej za to wdzięczna, siedziała ze mną podnosząc mnie na duchu swoim towarzystwem. Za to ją kochałam, pod tym względem była najlepsza na świecie. Kilka słonych łez zmoczyło dłonie splecione na moich kolanach. 

– On odszedł – szepnęłam ledwo słyszalnie. Ciepłe ramiona mojej mamy owinęły się wokół mojego ciała przyciągając mnie bliżej. Ucałowała czubek mojego czoła i zaczęła gładzić mokre włosy.

 – Był moim najlepszym przyjacielem. Znaliśmy się od zawsze...- ciągnęłam. 

– wiem kochanie, wiem...- usłyszałam kojący szept mojej mamy. – Czasami ciężko nam pogodzić się z czyjąś stratą, ale pamiętaj kochanie, czas leczy rany. – dodała. 

Przez moment pogrążyłam się w myślach i zapadła cisza. 

– Ale blizny zostają na zawsze. – stwierdziłam i wtuliłam się w ciepłe ciało mamy. 

Westchnęła w odpowiedzi na moje słowa. Wiedziałam o czym teraz myśli, znów wspomina tatę. Z mamą mamy świetne kontakty, może dlatego, że jesteśmy zdane tylko na siebie. Nie mam rodzeństwa, jestem jedynaczką. Tata zmarł na wojnie jak miałam niecałe 8 lat, jego oddział wysłano do Iraku, o jego śmierci poinformowano nas telefonicznie. Uratował przyjaciela, zasłaniając go własnym ciałem, był prawdziwym bohaterem. Z mamą długo rozpaczałyśmy po jego stracie, myślę, że ona najlepiej wie co to są blizny po ranach psychicznych. Jest niezwykle silną kobietą. Bez siebie nawzajem utonęłybyśmy w ciemnej otchłani i nigdy nie odbiłybyśmy się od dna. Siedziałyśmy tak przez chwilę wsłuchując się w nasze równe oddechy. 

– No dobrze kochanie, czas zwalczyć te nasze smutki. Co powiesz na gorącą czekoladę i sernik z malinami? – spytała wyciągając mnie na długość ramion. Kiwnęłam głową uśmiechając się słabo. Maliny to moje ulubione owoce, ostatni raz sernik z malinami zrobiła mi na moje 15 urodziny dwa miesiące temu.

 – Pojadę do miasta po świeże maliny i inne składniki do ciasta a ty idź się przebierz i troszkę ogarnij w kuchni. – poprosiła wkładając niesforny kosmyk za ucho. Mieszkałyśmy na farmie w teksasie. Miałyśmy piękny domek, 2 konie, psa i uprawy winorośli co również pomagało nam w utrzymaniu, bo produkowałyśmy wino. Jak na dwie osoby radziłyśmy sobie świetnie, tata zostawił nam spory spadek i dostałyśmy sporą sumę z odszkodowania a mama miała dobrze płatną pracę. 

 – Lucy, piesku chodź, idziemy się przebrać. – spojrzałam na mojego pięknego golden retrievera, który w odpowiedzi zamerdał wesoło ogonem. Przebrałam suche ubrania, psince zdjęłam chustkę z szyi i powędrowałam do kuchni. Za oknem nadal panowała ulewa. Minęło czterdzieści minut odkąd mama wyszła z domu a do Dallas mamy zaledwie 4 kilometry. Błysnęło za oknem a później grzmot przerwał panującą ciszę. Lucy zapiszczała i schowała się pod stół. 

– To nic Lucy, nie bój się. – włączyłam radio aby oderwać myśli. Chwyciłam telefon i wykręciłam numer do mamy.

 – Po usłyszeniu sygnału nagraj wiadomość...- usłyszałam automatyczną sekretarkę. Zaczęłam się niepokoić. Moje nogi prowadziły mnie w prawo i w lewo nerwowym krokiem. Moja dłoń powędrowała do ust, obgryzanie paznokci to mój zły nawyk. Wsłuchałam się w słowa mojej ulubionej piosenki nucąc pod nosem.

 – No mamo, odbieraj – powiedziałam sama do siebie. 

– Drodzy państwo, przerywamy audycję radiową. Chcemy poinformować wszystkich kierowców, że główna droga jest zamknięta. Dziesięć minut temu miał miejsce tragiczny wypadek. Zderzyły się dwa pojazdy, ciężarówka, którą prowadził pijany mężczyzna potrąciła jadącego z naprzeciwka czarnego Pickup Forda z charakterystycznym śladem wyrytym od strony miejsca kierowcy. Właścicielka potrąconego samochodu zginęła na miejscu. 

Teraz przed moimi oczami mam wydarzenia z dziewiątych urodzin. Siedzę między nogami mamy, na miejscu kierowcy. 

– Zawsze marzyłam, żeby prowadzić samochód, jesteś najlepszą mamą na świecie. – piszczy mała dziewczynka z ciemnymi oczami. Ja jestem tą dziewczynką. Szczęśliwą dziewczynką z najwspanialszą mamą na świecie. 

– Przekręć kierownicę lekko w prawo skarbie. – instruuje mama. Przekręcam kierownicę używając całej swojej siły, koła zmieniają kierunek a mama wciska gaz. Słyszymy zgrzyt i wychylamy głowy za okno. Zeskakuję z jej kolan i biegnę obejrzeć boczne drzwi. 

– Ojej, mamusiu... - mówię smutno gdy widzę srebrną kreskę. Kobieta przytula mnie i całuje w policzek. 

– Nie martw się, to zawsze będzie nam przypominało o naszej przygodzie, będzie to nasza pamiątka. Dowodem na to, że jestem najlepszą mamą na świecie, czyż nie? – mówi i łaskocze mój bok.

Wróciłam do rzeczywistości. Upadłam na kolana chowając bladą twarz w dłoniach. Ziemia osunęła mi się spod nóg.

 – Nie, mamo. Błagam, nie. Nie zostawiaj mnie.- mówię, ale już nikt nie usłyszy. Nikt nie posiedzi ze mną w ciszy. Zostałam sama.

__________________________________________________________

*wykusz- siedzenie wbudowane zamiast parapetu, typowe dla amerykańskich domów.

...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz