7. Posiadanie klubu, jest ciężkie

3.5K 271 16
                                    

Hunter

- A ty? Co tu robisz, zjebańcu? 

- Jak zawsze milutka. - sarknąłem na widok siostry kumpla, już od samej jej obecności, mój humor zaczynał się niszczyć. - Twój mądry brat, uznał, że świetnym pomysłem będzie, jeżeli wyzeruje puszkę piwa po lekcjach. Tak o to... - rozłożyłem teatralnie dłonie - ...jesteście skazani na mnie, zapraszam. - mruknąłem niechętnie i wskazałem dłonią na samochód. 

- Pojedziemy jeszcze odwieźć Hazel. - warknęła jedynie rudowłosa i ruszyła do przednich drzwi auta.

Dopiero też wtedy, zauważyłem ją. Była niemalże schowana za plecami szajbuski, a jej drobna sylwetka ukazała mi się dopiero wtedy, gdy ta ameba zniknęła z pola widzenia. Musiałem przyznać, że wyglądała jeszcze ładniej niż ostatnio. Miała na sobie Fioletową koszulkę na długim rękawie i prostą czarną spodniczkę, która podkreślała to i owo. Włosy miała spięte w dwa długie warkocze, a pomiędzy nimi wplątane były kwiaty. Nie miałem pojęcia, jak to zrobiła, ale wyglądało to fenomenalnie. Dopiero też dzisiaj, dostrzegłem, że w okolicach nosa, ma kilka uroczych piegów. Niebieskie oczy świeciły blaskiem, który hipnotyzował na kilometr. 

- O nie, nie! - krzyknąłem w stronę rudawego rodzeństwa. - Wasza dwójka wsiądzie do tyłu, nie będziecie brudzić mi auta. - pogroziłem im palcem, bo doskonale wiedziałem, że oboje jeszcze chwilę temu skakali w brudnych kałużach. Nie miałem nic przeciwko temu, bo uważałem to za w miarę fajną czynność, ale nie będą mi brudzić auta!

- Dobra, dobra... - westchnął Max i uniósł on ręce w poddańczym geście. - My usiądziemy z tyłu, a ty usiądź z małą Hazel z przodu. - rzucił i posłał mi swój firmowy uśmiech, na co pokręciłem głową z politowaniem. Nie miałem pojęcia, co on wymyślał. 

- Wsiadasz? - mruknąłem do brunetki, gdy ta stała, jak słup soli.

- A, jasne. - szepnęła i wyminęła mnie szybko.

W miarę sprawnie, udało nam się znaleźć w samochodzie, co skomentowałem westchnieniem zadowolenia. Max miał to do siebie, że zawsze trzeba było na niego długo czekać, więc byłem na prawdę wdzięczny, że dość szybko zapakował się do środka. Szajbuska też czasami stawiała taki sam opór, jak brat i byłem bardzo ciekawy, jak w przyszłości znajdzie sobie chłopaka - to było nierealne. No błagam, który byłby takim idiotą i chciałby się z nią użerać dobrowolnie?

- Pod jakim adresem mieszkasz? - zapytałem powoli odpalając silnik Jeepa.

- A mogłabym....wpisać ci adres w nawigacji? - mruknęła cicho, gdy przeciągała pas bezpieczeństwa przez swoje drobne ciało. Mogłem się założyć, że jej masa ciała, stanowiła jedynie jedną czwartą tej mojej, to było przerażające. - Tak będzie prościej.

Bez słów podałem jej telefon, a dziewczyna zaczęła wpisywać ulicę, na którą miałem ją zawieść. Sam na razie nie zamierzałem wracać do domu i myślałem, żeby udać się do najlepszego przyjaciela i może zagrać z nim na konsoli. Szczerze nie chciałem spędzać dziś czasu w domu, tym bardziej, gdy dzisiaj wszyscy byli w nim obecni - tortura. 

Gdy nastolatka podała mi telefon, ustawiłem go na usztywniaczu i wyjechałem z szkolnego parkingu. Droga mijała nam raczej w ciszy, która przerywana była przez krótkie pytania i równie zdawkowe odpowiedzi. Wszyscy byli chyba zmęczeni i nie chętni do jakich kolwiek interakcji. 

Przez połowę drogi miałem też problem z skupieniem, albowiem spódniczka siedzącej obok mnie dziewczyny, zbyt często podwijała się i odsłaniała spory kawałek jej uda. Byłem facetem i było to normalne, że podobały mi się damskie części ciała, ale czy to musiało być ciało tej dziewczyny?

- Tak właściwie, to czemu się do nas przeniosłaś, Hazel? - w końcu podjął temat Max i uniósł brwi ku górze. Jego młodsza siostra przeglądała swój telefon, ale nagle również się zaciekawiła i poprawiła w fotelu. 

Hazel poruszyła się dość nieswojo, ale wymusiła uśmiech na ustach. Nie miałem pojęcia, co musiało to spowodować, ale wolałem się tym na razie nie przejmować.

- Ja...ja...ja - zająkała. - ...tak jakoś, nie potrafiłam się tam z nikim dogadać i wolałam zacząć od nowa. - wyjaśniła, a ja zmarszczyłem brwi. To wytłumaczenie było sensowne, ale ta dziewczyna nie wyglądała na taką, która potrzebuje dużej ilości przyjaciół, i właśnie dla tego, coś mi tu nie pasowało.

- Spoko. - odmruknął jej równie nie przekonany Max, a w lusterku napotkał moje spojrzenie. - A jak z tym twoim klubem?

- Co? - zapytałem głupio i odrobinę przyśpieszyłem.

- No....ta drużyna, do której chcesz się dostać, odezwali się?

- Jeszcze nie. - odparłem sfrustrowany. Max miał rację i od pewnego czasu wysyłałem swoje zgłoszenia do wymarzonych drużyn, by grać u nich na pełen etat tuż po zakończeniu roku. Według trenera, miałem duże szanse na profesjonalną grę i bardzo chciałem te szansę wykorzystać. Mój wymarzony klub, jednak się jeszcze nie odezwał, choć odezwały się do mnie wszystkie inne. - Cały czas się stresuję, że w ogóle się nie odezwą.

- Pociesz się tym, że Max'a nigdzie nie będą chcieli. - mruknęła pod nosem Hailie, na co parsknąłem cicho.

- I ty Brutusie przeciwko mnie?! - wrzasnął w jej stronę chłopak i jak zdążyłem zauważyć, dziewczyna obok mnie, niemalże podskoczyła na ten odgłos. - Jeszcze zobaczycie, że albo zostanę najlepszym sportowcem na świecie albo założę własny klub w centrum.

Mimowolnie parsknąłem.

- Własny klub wcale nie jest taki super. - skomentowała szatynka siedząca na fotelu obok mnie, na co pomarszczyliśmy brwi i spojrzeliśmy na nią pytająco, na szczęście postanowiła nam to szybko wyjaśnić. - Mój tata jest właścicielem kilku klubów i często ma przez to problemy, bo ludzie, którzy czasami tam przesiadują, są gorsi niż złodzieje.

- Yyyyy....czyli najwyżej zostanę dostawcą jedzenia. - mruknął zniesmaczony Max i odchylił głowę w tył.

- Nie mówię, że to zła praca, ale dość ciężka i problemowa. - dopowiedziała dziewczyna nerwowo wykręcając palce u rąk, myślała, że nikt tego nie widzi, ale ja widziałem. - Najważniejsze, żebyś robił to, co lubisz. - zakończyła, gdy podjechaliśmy pod spory dom, o ile można było nazwać go domem, bo przypominał bardziej pałac.

Wielka posiadłość, otoczona była ogrodem i elegancką bramą, którą połyskiwała od kropel deszczu. Cała rezydencja była utrzymana w jasnej elewacji, a w widocznej części ogrodu, mogliśmy zobaczyć wiele krzewów, drzew i najróżniejszych kwiatów. Po mokrej trawie biegały też dwa psy - jeden wielki i przerażający, a drugi mały i chyba jeszcze bardziej agresywny, przynajmniej na takiego wyglądał. 

Kawałek za ogrodzeniem, stało kilka drogich samochodów i fani motoryzacji, chyba by stąd nie wyszli. Sam nie mogłem wyjść z podziwu i starałem się wszystko dokładnie zapamiętać. Nie wychowywałem się w biednym domu - wręcz przeciwnie, był on bardzo bogaty, ale dom Hazel przerastał ten mój dwukrotnie.   

Hazel pożegnała się z nami cicho i ku mojemu zaskoczeniu nie trzasnęła drzwiami, to dobrze, bo tego bardzo  nie lubiłem. Gdy dziewczyna opuściła mój samochód, to przez wysoką czarną bramę wjechało czarne Lamborghini,  które przyciągnęło spojrzenie każdego z nas. 

Staliśmy się jeszcze bardziej zainteresowani, gdy wysiadł z niego bardzo wysoki mężczyzna ubrany w garnitur. Nie znałem go i nie potrafiłem nawet kojarzyć, nie miałem pojęcia kim jest.

Jego włosy były lekko mokre, ale elegancko zaczesane w tył. Poły marynarki opinały jego szerokie barki, a kołnierz koszuli podkreślał linie szczęki. Na oko, mężczyzna był około piędziesiątki, choć i tak, wyglądał bardzo młodo. Ręce miał pokryte drobnymi tatuażami, a nadgarstki zegarkiem, pierścieniami i branzoletami. Wyglądał na poważnego człowieka i gdy zobaczyłem jego oczy, to zacząłem się domyślać, po kim Hazel może być tak wytworna. 

Odpowiedź stała tuż pod nosem - po ojcu. 

- Skoro ta chata, jest z pieniędzy jej ojca, to... - mruknął Max marzycielsko. - ....chyba jednak założę ten własny klub. 

- Ja chyba też. - dodała Hailie szeptem.

Ich oczy świeciły się, jak dwie złote monety. 


My Dear, Hazel 16+Where stories live. Discover now