5. Palące spojrzenie

4K 224 21
                                    

Hazel

Poranne wstawanie przychodziło mi z trudem, ale wtedy pomagał mi Hamlet - czteroletni doberman o czarnym umaszczeniu. Z tym konkretnym psem byłam bardzo blisko, choć w naszym domu były jeszcze dwa - czekoladowy doberman Francis, który miał już swoje lata i raczej nie pchał się na górne piętro, i mała chichuahua o białym kolorze, która należała do mamy. 

Mama walczyła o posiadanie jej dość zatarcie, bo ojciec w tamtym czasie chciał mieć kolejnego dobermana. Mój ojciec często przez swoje rodzeństwo oznaczany był mianem pantofla i nic się nie zmieniło, więc po kilku tygodniach, mały pies znajdował się u nas. Nie mogłam pominąć też dwóch kotów rasy sfinks. 

- Jeszcze chwilka. - mruknęłam, gdy duże zwierzę zaczęło zsuwać pościel z mojego łóżka. Zwierzęta bywały czasami uciążliwe, ale musiałam przyznać, że były najlepszym budzikiem. - Już wstaje!

Zniechęcona podniosłam się z materaca, a dokładnie to stoczyłam się z niego, a moje stopy uderzyły o ziemie. Z czystego przyzwyczajenia, zawsze po wstaniu zakładałam na stopy skarpetki - tak było i dziś. Wsunęłam puchate skarpetki na nogi i niemal od razu, poczułam przyjemność, która mogła wydawać się dziwna. 

Na ramiona zarzuciłam satynowy szlafrok i zsunęłam gumkę z włosów. Zawołałam za sobą psa i otworzyłam przed nim drzwi, już na schodach mogłam usłyszeć lecącą z głośnika muzykę, którą zapewne słuchała mama, bo muzyka towarzyszyła jej w każdej czynności. 

*I got my red dress on tonight
Dancin' in the dark, in the pale moonlight
Done my hair up real big, beauty queen style
High heels off, I'm feelin' alive

Z uśmiechem wkroczyłam do kuchni, która jak zawsze lśniła czystością, co nie znaczyło, że jej nie używaliśmy, bo wraz z mamą często przyrządzałyśmy wypieki. Po całej kuchni zaczął roznosić się zapach gofrów, które tak uwielbiałam, a mama podawała je z syropem klonowym - czy to nie brzmi dobrze?

Całe szczęście, że nie robił ich mój ojciec, bo chyba jedlibyśmy węgiel - dosłownie, ja nie żartuje.

- O! wstałaś już. - kobieta o blond włosach powitała mnie z szerokim uśmiechem, a ja pomaszerowałam do kuchennej wyspy i usiadłam na krześle. - Na którą dzisiaj jedziesz?

- Lekcje zaczynam na dziesiątą, ale pojadę szybciej, bo chcę wejść jeszcze na halę. - mruknęłam, gdy mama postawiła przede mną talerz zapełniony goframi z syropem klonowym i najróżniejszymi owocami.

Kobieta chwilę potem chwyciła za nóż i rozkrajała kolejne owoce, które na pewno przeznaczone były dla ojca, bo o tej porze wracał z pierwszego spotkania lub z siłowni. 

- Tylko się nie zamęczaj, jasne? - pogroziła mi palcem, a ja jedynie się zaśmiałam. - Na serio Hazel, nie możesz tyle harować.

- I mówisz to ty?

- Mówię to jako twoja matka, a nie pracoholiczka. - parsknęła, a do ust wrzuciła sobie garstkę malin. - Tata ostatnio coś wspominał, żebyśmy wieczorem wszyscy w trójkę, pojechali do jakiejś restauracji, co ty na to? 

- W porządku. - uśmiechnęłam się. - Mam ochotę na jakiś makaron.

- W takim razie, pewnie pojedziemy na makaron.

__________________________________________

Podczas godzin lekcyjnych, dziedziniec świecił pustkami. Byli tutaj jedynie chłopcy grający w rugby - banda praktycznie nagich chłopców, którzy rzucali jedynie do siebie piłkę. Byłam odrobinę zaskoczona, że nie mają oni swoich wielkich strojów, ale pewnie była tego jakaś przyczyna.

Pragnęłam przemknąć niezauważona, ale to moje życie, a nie romantyczna książka w internecie, więc coś musiało się wydarzyć.

- Uwaga! - dobiegł do mnie męski krzyk i w porę, przykucnęłam nad chłodnym chodnikiem, gdy jajowata piłka przeleciała mi tuż nad głową. - Max! Co ty robisz? Mam cię nauczyć rzucać?! - krzyknął starszy mężczyzna do wysokiego chłopaka o rudym odcieniu włosów. - Wszystko w porządku?!

Chwilę zajęło mi zrozumienie, że pytanie zostało zadane do mnie. Otworzyłam szerszej oczy i strzepałam brud z rajstop - miałam nadzieję, że nic takiego mi się nie przydarzy, więc od razu przyszłam w stroju baletowym.

- Tak, proszę pana! - odkrzyknęłam, nawet jak na mnie, dość głośno. - Wszystko jest dobrze, a moje kolana są całe!

Starszy mężczyzna uśmiechnął się lekko i skinął mi głową, chwilę potem wrócił do przeprowadzania treningu dla chłopaków. 

Dopiero wchodząc do szkoły, napotkałam jego spojrzenie - spojrzenie chłopaka, który wczoraj pomógł mi znaleźć odpowiednią klasę. Stał on prawie na końcu boiska, a jego naga klatka piersiowa, ubrudzona była przez piasek i kawałki trawy, po czole spływał mu płot. Jego zielone oczy były bardzo hipnotyzujące, ale szybko przerwałam nasz chwilowy kontakt i weszłam do szkoły. 

Na korytarzach nie było już tak pusto i niemal od razu, zaczęło mnie to drażnić. Przeszkadzał mi nawet hałas, który stworzony był przez rozmowy.

Od razu przyspieszyłam kroku i ruszyłam w stronę sali, w której chciałam przećwiczyć kilka figur.

________________________________

- Ten palant się na ciebie gapi. - syknęła w moją stronę Hailie, gdy na jednej z przerw usiadłyśmy pod wysokim drzewem, które oferowało nam cień.

- Co? - zapytałam głupio i dopiero wtedy odchyliłam głowę nieco wyżej, by napotkać grupę rozbawionych chłopaków wylegujących się w wysokiej trawie.

Siedzieli oni w kole, ale niektórzy opierali się o siebie plecami. Oprócz nich, siedziały tam jeszcze dość barczyste dziewczyny, ubrane w czerwone stroje i podkolanówki.

Na samym środku siedział TEN chłopak i tak, jak mówiła moja nowa koleżanka, wpatrywał się wprost we mnie, choć nie byłam ciekawym zjawiskiem, bo jedynie siedziałam na trawie i przeżuwałam batonik z musli.

- Kretyn. - sarknęła rudowłosa i agresywnie rzuciła butelką wody o ziemię, kilka osób zwróciło na nas uwagę, ale starałam się tym nie przejmować.

- A te dziewczyny? Kim są? - zapytałam dość zaciekawiona, a przy okazji zmieniłam temat, bo spojrzenie szatyna zaczęło mnie palić żywym ogniem.

- Piłkareczki. - jęknęła, a plecami ułożyła się na ziemi. - Są jeszcze gorsze niż gimnastyczki i uganiają się za tą bandą ciołków.

- Nie lubisz ich?

- Ale kogo?

- Rugbystów.

- W drużynie jest mój brat, więc nienawidzę jej podwójnie! - jęknęła głośno i przykryła swoje oczy dłonią, bo słońce świeciło teraz pod innym kątem. - To bandą lalusiów z większą ilością mięśni niż mózgu, uwierz mi Hazel, oni się tylko wydają fajni.

- Nie poznałam ich, więc...nie wiem czy mogę ich tak nazywać.

Dziewczyna westchnęła.

- Jeżeli Wilson nie przestanie się na ciebie ciągle gapić, to pewnie za jakiś czas się przekonasz. - parsknęła sucho. - Idziemy już na halę? Zrobimy razem rozgrzewkę, co ty na to? - zapytała wstając i wystawiając w moją stronę rękę.

Uśmiechnęłam się radośnie i złapałam ją za dłoń, a torbę zarzuciłam na ramię.

- Mi pasuje.

"""""
*Lana Del Rey - Summertimes Sadness

My Dear, Hazel 16+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz