Ujęcie IV

96 17 8
                                    


To nie jest życie to jak żyjesz

Nie można tylko brać, doceń dar jakim jest życie

Stay – Rihanna/ Mikky Ekko


Ujęcie IV

Kolejne zwycięstwo.

Nie były to najłatwiejsze walki, ale do najcięższych też nie mógłbym ich zaliczyć. Liczyło się jednak tylko to, że pomogły. Przyniosły oczekiwaną ulgę i spokój. Pewien rodzaj uwolnienia i lekkości. Nie potrafiłem sobie tego wytłumaczyć, ale było to coś, co bez wątpienia przynosiło mi chwilowy spokój. Każdy z nich chciał mnie pokonać. Przejąć tytuł, który nadało mi podziemie. Stać się nowym „królem klatki". Nie było to jednak takie proste jak mogło by im się wydawać. Nie znali mojego popieprzenia i demona, z którym mierzyłem się każdego dnia. Nie wiedzieli, że ja potrzebowałem bólu.

Pragnąłem go całym sobą, bo tylko to trzymało mnie w ryzach. Tylko przyjmując ciosy czułem, że żyję. Że nie jestem pieprzoną projekcją kiepskiego filmu. Czasami pozwalałem im ufać, że mają władzę, że zwyciężają – pokonali mnie. Ale to tylko złuda. Zabawa w jaką z nimi grałem, tak jak i to, że starając się naprawić coś co jest zniszczone, będzie to takie samo. Bowiem nic, co jest zepsute nigdy nie powróci do pierwotnej postaci. Tak samo jest z tym co nas spotyka. Dobre rzeczy nas budują, ulepszają, dają siłę i pozwalają rozpościerać skrzydła radości.

Ale złe? Te złe nas niszczą i rujnują. Stają się raną, która nieustannie krwawi i co byśmy nie robili, jak bardzo nie starali się się jej zatamować, to się nie uda.

Siedziałem na rozwalającej się ławce w prowizorycznej szatki, gapiąc się beznamiętnie na skrzydło metalowej szafki, którą pożerała rdza.

Jedna niepozorna rysa z biegiem czasu staje się niszczycielska. Rozprzestrzenia się niczym gangrena. Osłabia i niszczy. To samo było z moimi emocjami. Niegdyś pojawiła się na nich rysa – zadraśnięcie, które latami opatrywałem lekami. Ale one nie sprawiły, ze zniknęła. Jedynie spowolniły jej rozwój. Jaki sens jednak miało spowalnianie czegoś, co i tak było nieuniknione?

Prędzej czy później doszłoby do korozji

Potrząsnąłem głową odpędzając cisnące się do głowy myśli. Zgarnąłem z ławki bluzę i wsunąłem ją na poobijane ciało.

- Całkiem nieźle - Z uśmiechem zadowolenia do szatni wkroczył Ben ściskając w dłoni dzisiejszy łup - Twoja część - Oczy błyszczały mu z zadowoleniem.

- Może w końcu zainwestujesz w auto i nie beziesz musiał włóczyć się po nocach, poobijany i wyczerpany po walkach.

Rzuciłem mu szybkie spojrzenie i zgarnąłem z szafki plecak.

- Lubię chodzić - burknałem zarzucając go na plecy.

- Nie masz samochodu, wciąż siedzisz w tym swoim pierdo-domku i nigdzie nie bywasz. - pokiwał głową nie spuszczając ze mnie wzroku. - Co do cholery robisz z forsą, którą tu zgarniasz?

Złapałem pieniądze z dłoni Bena i bez słowa ruszyłem do wyjścia.

- Rozmowny jak zawsze - zawołał za mną. - Do zobaczenia za tydzień!

Wcisnąłem pieniądze do bocznej kieszeni bojówek i opusciłem budynek.

Wiał chłodny, podszyty mrozem wiatr. Wyciągnąłem z kieszeni kurtki słuchawki po czym wsunąłem je do uszu. Wrzuciłem jedną z playlist i skręciłem w boczną ulicę 3rd Ave.

Nie przepadałem za głównymi drogami, zwłaszcza w The Hub, gdzie nawet o tej porze życie toczyło siĘ dość płodnie.

Katem oka dostrzegłem ruch przy kontenerze na śmieci. Zatrzymałem się spoglądając na kocicę trzymając w pysku kociątko. Zwierze zniknęło w dziurze znajdujące się w ścianie.

Borderline ( w trakcie pisania)Where stories live. Discover now