Rozdział 2 Wiem, że nic nie wiem.

265 20 33
                                    

Jak się okazuje, bycie „udomowionym" Transformerem wcale nie jest takie złe, jak mogło mi się wydawać. Jak na razie udawanie samochodu najwyraźniej idzie mi dobrze, bo minął miesiąc i chyba jeszcze nikt mnie nie zdemaskował, mimo że już mam na koncie kilka potknięć.

Kobieta, która jest „moją właścicielką" nazywa się Marzena Woźniak. Ma dwadzieścia dwa lata, zielonooka okularnica, włosy blond zazwyczaj pofalowane. Jest energiczną i wesołą osobą, co wnioskuję po tym, że gdy w radiu usłyszy swoje ulubione piosenki, od razu je pogłaśnia i zaczyna się wydzierać na całe gardło.

Od poniedziałku do piątku o siódmej jedzie mną do pracy w centrum Warszawy. W soboty chyba na kurs tańca, a niedziele jak na razie miałam wolne od jeżdżenia. Jest dobrym kierowcą, a takich w Polsce raczej mało, chociaż bardziej pasowałoby nazwać ją przeciętnym albo w miarę przepisowym kierowcą. Czasami wydaje się rozkojarzona i zajmuje się tysiącem rzeczy na raz, ale jest wystarczająco uważna i skupiona na tym, co dzieje się na drodze, a mi to jak najbardziej odpowiada. Zdarza się, że ją poprawię, ale staram się robić to na tyle dyskretnie, aby nie przyłapała mnie na kręceniu kierownicą.

Mieszka z rodzicami: panią Bogumiłą i panem Markiem oraz młodszym bratem Bartłomiejem. Z rodzicami dziewczyny mam mało styczności. Pan Marek przeważnie tylko obok mnie przechodzi, kiedy ma zamiar jechać gdzieś swoim peugeotem. Ciężko mi o nim cokolwiek powiedzieć. Natomiast panią Bogumiłę miałam już okazję dwa razy przewieźć. Kobieta wydaje się miła, ale podczas tych dwóch "wypadów" do szpitala strasznie zagadywała i męczyła rozmową Marzenę. O bracie dziewczyny mogę powiedzieć najwięcej: przede wszystkim nie lubię, kiedy mnie prowadzi, bo strasznie mną szarpie przy zmianie biegów i pozostawia w mojej kabinie niewyobrażalny syf. Kilkoma okruszkami jest w stanie doprowadzić mnie do szału, ale jak się okazuje, nie tylko mnie i nie tylko okruszkami. Czasami słyszałam jak rodzice i Marzena wrzeszczą na chłopaka, który — z tego, co zdołałam usłyszeć i sobie przetłumaczyć — zatkał toaletę. Nie bardzo rozumiem, jak można zatkać pomieszczenie. Rozumiem zamurować, ale nie zatkać. Najwyraźniej musi być bardzo zdolny, ale jego zdolność raczej nie jest czymś, co mogłoby być powodem do dumy. Pozostaje jednak kwestia tego, czy ja to w ogóle dobrze zrozumiałam.

Marzena ma również swoją miłość — nazywa się Adrian. Chłopak jest chyba od niej ciut starszy, jeśli się nie mylę ma on dwadzieścia pięć lat. Z zawodu i powołania jest mechanikiem samochodowym. Jest konkretnie świrnięty na punkcie motoryzacji, a szczególnie na punkcie samochodów sportowych. I w związku z tym nieco zastanawiające jest dla mnie, dlaczego zajmuje się autami codziennego użytku, a nie supersamochodami. Pomyślałam trochę i wymyśliłam, że to pewnie chodzi o ilość — samochodów sportowych jest przecież znacznie mniej, bo nie każdy może sobie na nie pozwolić, a na czymś ludzie muszą zarabiać. Mnie często nazywa złomem, chociaż jeszcze ani razu nie nabawiłam się jakiejś usterki, chyba że to mój poprzednik był jakiś wadliwy i w spadku po nim dostałam wysłuchiwanie narzekań od mechanika. Jeśli taka jest przyczyna, to jestem w stanie Adrianowi wybaczyć. Ogólnie lubię go, mimo że nie raz widzę w jego oczach pogardę, kiedy na mnie patrzy. Jest przyjacielski i z tego, co udało mi się zaobserwować, to zdecydowanie jest typem wesołka i lubi drażnić Marzenę — raz specjalnie ubrudził jej bluzkę smarem, w którym miał umazane dłonie.

Ogólnie mówiąc, jest dobrze i stabilnie i tylko potwornie nudno. Przez zdecydowaną większość czasu stoję gdzieś na parkingach albo pod domem. Na postojach gdzieś w mieście jest jeszcze o tyle dobrze, że można obserwować ludzi i ogólnie coś się dzieje, a na podjeździe i na parkingu obok pracy Marzeny nie dzieje się absolutnie nic. Małym wyjątkiem są weekendy, kiedy jest w miarę ciepło, rodzice dziewczyny wychodzą wieczorem na zewnątrz i rozmawiają, siedząc na ławkach. Rzadko mogę coś usłyszeć, ale próby podsłuchiwania zajmują mi trochę czasu. Drugą rzeczą, która bardzo mi doskwiera to niemożność transformowania. Wytrzymałam bez tego niecały tydzień, a potem już musiałam znaleźć jakieś dogodne miejsce i móc się w końcu wyprostować. Wyjechałam w środku nocy do lasu i tam dopiero zmieniłam swoją formę. Myślałam, że się popłaczę, tak bardzo mnie stawy bolały, kiedy chciałam je rozprostować. Dobre dwadzieścia minut mi zajęło, zanim udało mi się przejść na wyprostowanych nogach. Chodziłam jak po szkle albo, jakby rozgrzany do czerwoności metal wlano mi w kolana. A kiedy ponownie nauczyłam się chodzić, zrobiłam sobie prawie całonocną gimnastykę, po której mogłam powiedzieć, że poczułam się odrobinę lepiej. Od tamtej pory staram się jak najczęściej, czyli co noc wyjeżdżać do lasu i trochę się porozciągać.

Zafira | TransformersWhere stories live. Discover now