Przyglądałam się swoim dłoniom, które otaczało coraz mniej iskierek. Co się u diabła dzieję? Nim się spostrzegłam, kobieta na której siedziałam, zniknęła. Rozejrzałam się dookoła, ale tym razem, zniknęła chyba na dobre. Podniosłam się z ziemi, kiedy to upewniłam się, że jest bezpiecznie. Podeszłam powoli do miejsca, gdzie widziałam, że wiedźma wyrzuciła mój naszyjnik, a raczej to, co z niego zostało. Chwilę go szukałam, aż w końcu znalazłam go z otwartym wiekiem. Łańcuszek był pęknięty, wieczko odgięte, a szkiełko, pod którym było zdjęcie mamy, całkowicie roztrzaskane.
Czułam jak w tym momencie do moich oczu zebrały się łzy. Upadłam na kolana, aby się kolejnej chwili przytulić zniszczony wisiorek do serca, które w tym momencie bolało jak jasna cholera. Pozwoliłam w tym momencie, aby pierwsze krople łez spływały po mojej twarzy. Kilka z nich spadło na moje zakrwawione ręce. Była na nich zarówno moja krew, jak i tamtej wiedźmy. Trochę mi zajmie, zanim uda mi się pozbyć tego szkarłatnego odcienia z bluzy. Nagle obok mnie pojawiła się kobieta w białej szacie. Zaczęłam się cofać, kiedy tylko ją zobaczyłam.
— Nic ci nie zrobię... — Starała się mnie uspokoić, a przy tym pokazała mi swoje dłonie. — Nie zrobię ci krzywdy... — Wyciągnęła w moim kierunku dłoń i machnęła lekko palcami.
Dookoła moich dłoni powstały białe iskierki, które kumulowały się przy naszyjniku, który lekko wzniósł się w powietrze i odleciał w jej kierunku. Spod kaptura zauważyłam zielone, mieniące się oczy. Ułożyła dłonie w następujący sposób. Prawą prosto, tak jakby chciała kogoś zatrzymać, a lewą w ten sam sposób, tylko że była ona przekrzywiona na bok. Zrównała je, a w kolejnej chwili wisiorek zaczął się samoistnie naprawiać. Co się właśnie stało?
Po chwili był jak nowy. Wrócił spowrotem w moje ręce, a ja mu się przyjrzałam. Łańcuszek spowrotem był cały, wieko nie było już odgięte, a szkiełko nie miało ani jednego pęknięcia.
— Pozostali się o ciebie martwią... — Powiedziała, a ja się podniosłam na proste nogi, jednocześnie zakładając naszyjnik. — Mogę cię do nich zabrać... — Wyciągnęła w moim kierunku dłoń.
— Skąd mam mieć pewność, że i ty nie spróbujesz mnie zabić? — Zapytałam zachrypnietym głosem.
— Gdybym chciała twojej śmierci, myślisz że wcześniej bym cię ratowała? — Zaskoczyła mnie swoją odpowiedzią, która aż ociekała ironią. — Zaufaj mi... Nie zrobię ci krzywdy... — Powiedziała spokojnie, a ja spojrzałam na jej dłoń.
Była lekko zakrwawiona, co znaczy, że wcześniej musiała zostać ranna. Na talii ma związany bandaż, a powoli pojawiająca się na nim krew, jest tylko dowodem na to wszystko. Z lekkim zawachaniem uniosłam prawą dłoń, a gdy ją złapałam, ona mocno zacisnęła swoje palce na mojej. Poraziło mnie jasne światło, dlatego zamknęłam oczy.
— Nika? — Odwróciłam się szybko, kiedy usłyszałam głos Aidena.
Odrazu do mnie podleciał i uściskał. Nic mu nie jest...
Odetchnęłam cicho z ulgą, a on się odsunął i zaczął sprawdzać w jakim stanie jestem. Lekko się przeraził, kiedy zauważył znaki po duszeniu na mojej szyi. Delikatnie ich dotknął, a ja pokręciłam głową.
— Nie boli... — Powiedziałam cicho zachrypniętym od wcześniejszego krzyku głosem.
— Nika, twój głos... — Odezwała się zaniepokojona Meghan.
— To nic takiego... Mogło się skończyć gorzej... — Powiedziałam, po czym odwróciłam się do kobiety. — Kim... — Zaczęłam, ale jej już tu nie było.
Chciałam się jej zapytać, kim ona do cholery jest, ale zniknęła. I w sumie nie tylko o to. Kim jest, to najmniejszy problem. Czemu mi pomogła, dlaczego naprawiła naszyjnik i po co aż tak się dla mnie poświęcała? Przez jej chęć ocalenia mnie, została ranna. Poczułam nagle, jak zostałam przez kogoś objęta ramieniem. Spojrzałam kto to taki, dzięki czemu zobaczyłam Mayę.
— Wracajmy, zrobię ci herbaty z sokiem malinowym, cytryną i miodem... Powinno pomóc na gardło... — Kiwnęłam lekko głową na jej słowa.
Podeszłam do Aidena, który odrazu objął mnie ramieniem. Cały czas czułam na sobie spojrzenie wszystkich. Miałam wrażenie, jakbym była jakimś zwierzątkiem w zoo.
— Co ci się stało w dłonie? — Zapytała nagle Yana, a ja się do niej odwróciłam.
— To... — Podniosłam je, po czym odkryłam spod rękawów, przez co było teraz widać to, że miałam lekko zdartą skórę na knykciach. — Nic poważnego... — Aiden złapał moją prawą rękę, a następnie na mnie spojrzał.
— Wszystko co krwawi, jest poważne... — Zabrałam dłoń.
— Jest ok... Zagoi się... — Włożyłam ręce do kieszeni, a następnie opuściłam lekko głowę.
— Nika musi nauczyć się używać magii... Nie damy rady za każdym razem przyjść jej z pomocą... — Odezwał się Sam.
Swoim komentarzem rozpoczął wielką dyskusję między wszystkimi. Mam się nauczyć używać magii? Tylko jak, skoro kompletnie nie rozumiem języka, w którym są napisane wszystkie książki mamy? Musiałabym je wszystkie przetłumaczyć, żeby wogóle móc z nich cokolwiek wyczytać. Zauważyłam kątem oka, że Aiden najpierw spojrzał na nich, a następnie na mnie. Po jakimś czasie byliśmy pod posiadłościom. Weszłam do budynku jako pierwsza.
— Nika... — Odezwała się nagle Meghan, na którą spojrzałam. — Wszyscy się chyba ze mną zgodzą, że... Musisz nauczyć się używać magii... Nie zawsze będziemy w stanie cię uratować... Dzisiaj już ledwo byliśmy w stanie cokolwiek zrobić... — W tym momencie poczułam, jakby się we mnie autentycznie gotowało.
— ... — Wzięłam głębszy oddech, aby przypadkiem nie wybuchnąć. — Nauczyłabym się... — Zaczęłam, po czym podniosłam na nich wzrok. — Gdybym tylko cokolwiek rozumiała z tych książek... — Odwróciłam się, aby pójść do pokoju, ale ktoś mnie ponownie zatrzymał.
— Nika... — Odezwał się tym razem Aiden. — Nie chcę wywierać na tobie presji, ale... Ja też uważam, że musisz się tego nauczyć... — Znowu poczułam mrowienie przy moich dłoniach, które w tym momencie zacisnęłam w pięści.
Nagle na korytarzu zaczął wariować prąd.
Kilka przedmiotów się uniosło lekko ponad powierzchnię ziemi. Czułam jak wbijałam sobie paznokcie w skórę. Teraz nawet Aiden mi to wspomniał. Miałam tak mocno napięte mięśnie, że aż cała się trzęsłam.
— To może powiesz mi, jak mam to niby zrobić? — Odezwałam się, starając utrzymać spokojny ton.
— Nika... — Gdy się odezwał, pękła pierwsza żarówka.
— Czekam na sugestię... — Odwróciłam się do niego, a moje oczy niesamowicie mnie teraz szczypały. — CO MAM KURWA ZROBIĆ, ŻEBY NAUCZYĆ SIĘ CZEGOŚ CZEGO JA DO CHOLERY NIE ROZUMIEM?! — Wydarłam się na całe gardło, a pozostałe świetlówki zaczęły pękać jedna, po drugiej.
Na korytarzu pękły jeszcze dwa wazony z kwiatami. Wszystkie podłogi zaczęły skrzypieć, a ściany trzeszczeć. Okna się same otworzyły, aby w kolejnej chwili uderzać o ramy. Kilka obrazów spadło na ziemię. Wszyscy spojrzeli na mnie przerażeni, ale jedyne co zrobiłam, to ruszyłam w kierunku schodów.
— Nika! — Usłyszałam za sobą głos bruneta, ale go zignorowała i jak najszybciej wbiegłam na piętro.
Weszłam do pokoju, aby zabrać wszystkie swoje rzeczy, a następnie przeniosłam je do pokoju, o którym wczoraj mówił mi chłopak. Po chwili Aiden wszedł do pomieszczenia, z którego zabierałam ostatnią rzecz, a było nią pudło z książkami mamy.
— Nika, proszę. Daj mi to wytłumaczyć... — Próbował mnie zatrzymać.
— Zejdź mi z drogi, Aiden... — Starałam się go ominąć, ale nic to nie dawało.
— Ni... — Zaczął, ale mu przerwałam.
— ZEJDŹ MI Z DROGI! — Wrzasnęłam na niego, a on odrazu posmutniał, kiedy zrozumiał, że nie chcę go teraz słuchać.
Przepuścił mnie w drzwiach, a ja odrazu przeszłam na drugą stronę korytarza, weszłam do pokoju Luny i zatrzasnęłam za sobą drzwi, o które się oparłam. W tym momencie poczułam, jak po moich policzkach spłynęły łzy. Byłam zła zarówno na niego i całą resztę, jak i na siebie.
— Gdzie Nika? — Usłyszałam zza drzwi Meghan, która wydała się zaniepokojona.
— Wszystko spieprzyłem... — Powiedział brunet. — Zamknęła się w pokoju Luny... I wątpię, że chce teraz kogokolwiek słuchać... — Usłyszałam jak pociągnął nosem.
Nagle ktoś zapukał do drzwi.
— Nika... — Usłyszałam głos mojego ojca. — Rozumiem, że to wszystko jest dla ciebie nowe i się tego boisz, dlatego proszę. Otwórz drzwi. Chcemy ci pomóc, ale nie damy rady, jeśli się na nas za.... — Przerwałam mu, ale nie zwróciłam się do nich.
— Tiana, pilnuj... — Usłyszałam zza drzwi jak warknęła.
Zobaczyłam czarną plamę, która przemieściła się pod drzwiami i zatrzymała się na środku pokoju. Po chwili wyłoniła się z niego moja kochana suczka, ale w postaci demona, która tym razem mnie o dziwo nie przeraziła. Podeszłam do niej bliżej, a ona weszła na łóżko i się na nim położyła. Zrobiłam to samo, aby w kolejnej chwili przytulić się do jej szyi, którą miała okrytą czarnymi piórami.
Idę się zabarykadować...