Przeddzień końca // Zakończone

Oleh Szatansky07

4.8K 569 1.5K

Koniec świata nie nastąpi w ciągu jednego dnia. Jest procesem, poprzedzonym całym cyklem zdarzeń, które muszą... Lebih Banyak

I rozdział - Trzeba zacząć od zera
II rozdział - Skazani na siebie
II rozdział - Wszystko jest już za mgłą 2/2
III rozdział - Bastion ich drwin
III rozdział - Chora obsesja 2/2
IV rozdział - W krainie dreszczy
V rozdział - Noce są tak szare
VI rozdział - Napotkany ślepiec
VI rozdział - Enklawa cichych braw 2/2
VII rozdział - Niech płonie stos
VII rozdział - Charakter bez ceny 2/2
VIII rozdział - Dobre intencje to kłamstwo
IX rozdział - Fałszywe jak zawsze
IX rozdział - Pięści z niemocy żalu 2/2
X rozdział - Słowa rzucone na wiatr
XI rozdział - Chtoniczna Bestia
XI rozdział - Dom na skraju niczego 2/2
XII rozdział - Ogień wolno gaśnie
XIII rozdział - Jutra nie było
XIV rozdział - Noce zaległy cienie
XV Rozdział - Zaraz nadejdzie znów zima
XV rozdział - Bo my jesteśmy źli 2/2
XVI rozdział - Ogień już dawno zgasł
Notka od autora

V rozdział - Całe miasto śpi 2/2

154 33 74
Oleh Szatansky07

Delikatnie, trzęsącymi się rękami, zaczął rozwiązywać sznurek jej gorsetu. Dreptała niecierpliwe w miejscu, zionąc zapachem potu, uderzającego w głowę alkoholu i rosnącego w krwi oraz brzuchu podniecenia. Całował ją w szyję, próbując ukryć niezdarność, z jaką szło mu rozsupływanie węzłów, które były dla niego jak labirynt czy łamigłówka wymagająca ponadludzkiej sprawności palców. W końcu udało mu się chwycić odpowiedni sznurek i część ciała chroniąca ją od całkowitego negliżu opadła na ziemię.

Ujrzał ją nagą, promieniejącą w delikatnym blasku świecy. Wyglądała cudnie niczym nimfa na skraju jeziora w blasku zachodzącego słońca. Dotknął palcami jej małych piersi z niedużymi brodawkami, następnie zbliżył swe usta i pocałował, a wręcz na dłuższą chwilę zapomniał się w odruchu głodnego niemowlaka. Jęknęła, czując mrowienie idące od kolejnych dotykanych partii jej rozpalonego ciała. Jej skóra uciekała od opuszek jego palców, lecz ta pozorowana ucieczka będąca częścią erotycznej gry potęgowała jeno jej doznania.

W końcu ściągnęła z niego mundur, rozpiąwszy nagłym ruchem koszulę. Kilka guzików odpadło od niej z cichym stukotem na ziemię, lecz było to bez znaczenia, dodawało jeszcze więcej efektu. Spodnie ściągnął sobie sam, uznając to za najmniej zmysłową czynność w całej intymnej zabawie.

Gruchnęli oboje na łóżko, oddając się dzikiej nieopanowanej żądzy miłości. Miłości oddawanej ku uciesze Świtowida – pana owego uczucia. Cieszyli się sobą, z radością oddając jeden drugiemu, drugi pierwszemu, na przemian, we wszelkich wariacjach. Tak też i każdemu z nich po równo było widzieć sufit, jak i podłogę, choć spod przymkniętych z przyjemności powiek ciężko podziwiać ściany szlacheckiego pokoju.

A wszystko to wydarzyło się w przeciągu chwili. Chwili, która trwała jednak zbyt krótko dla obojga kochanków.

Choć umysły obojga z nich chciały i pragnęły siebie nawzajem, ciało jednego z nich nie wytrzymało powstałego napięcia, pośpiesznie zakończywszy tak długo wyczekiwany moment i powodując, że rozwinięcie bardzo szybko przeszło do zakończenia. Mimo to byli szczęśliwi, radośni, zaspokojeni. Czuli irracjonalnie zadowolenie, oddychali głęboko, jak gdyby to była najlepsza rzecz, jaką przeżyli w swoim życiu. A może w istocie tak było?

On tylko bezwładnie upadł na plecy, a ona instynktownie zbliżyła się ku niemu. Kładąc mu okraszoną jasnymi włosami głowę na dygocącej piersi, okryła się kocem idealnie zakrywającym intymne części ciała jej i jego... Tak zasnęli...






**********






Otworzył oczy, lecz to, co ujrzał, nie spodobało mu się tak bardzo, że szybko zamknął je z powrotem. W śnie widział wpatrującej się w niego swym ślepiami twarz starszej kobiety, co przeraziło go do tego stopnia, że chciał jak najszybciej się przebudzić. Walczył długo z tą wizją, która, choć już nie widział, to ciągle powodowała szybsze bicie serca i ciarki na jego skórze. Dopiero po chwili, gdy jego umysł uruchomił racjonalne myślenie, uzmysłowił sobie, że nie można się obudzić z koszmaru, zamykając oczy. Zorientowawszy się więc w swojej sytuacji z przestrachem, powoli podniósł powiekę.

– Aaa! – wrzasnął, nagle zrywając się do pozycji siedzącej.

Kobieta ciągle tkwiła tuż przed nim, posyłając mu krzyżowe spojrzenia i wskazując palcem na milczenie. Zatłoka oddychał głęboko, starając się uspokoić, a Lilija do tej pory śpiąca na jego klatce piersiowej, w wyniku jego nagłego zrywu, spadła gdzieś w czeluści pościeli. Cała sytuacja obudziła ją, a więc i ona otworzyła swe zaspane oczka, a zobaczywszy swą nianię, słodko się uśmiechnęła.

– Cześć, ciociu! – pisnęła z radością, mocno się rozciągając.

Uniosła się do pozycji siedzącej, jej piersi niechronione żadnym materiałem wyskoczyły spod pościeli. Ich właścicielka ziewała, jak gdyby nie zdając sobie sprawy z ich wyjścia na wolność. Dopiero po chwili, gdy zakończyła tę poranną czynność, ze strachem w oczach spojrzała na Zatłokę, by szybko wzrok przerzucić na ciocię i zorientować się, w jak potężnym negliżu się znajduje. Szybko chwyciwszy kant pościeli, przykryła się po samą szyję, starając się pod nią schować jak malutka myszka.

– Dzień dobry – przerwał niezręczną ciszę Zatłoka, nie wiedząc za bardzo, co uczynić.

– Eee... ciociu, to nie jest tak, jak myślisz – Zaczęła się tłumaczyć jasnowłosa, ale przy każdym słowie jej pościel uparcie zsuwała się w dół. – Ja wszystko wytłumaczę.

– Cichutko – uciszyła ich spokojnie gestem ręki niania, jednocześnie uparcie czegoś nasłuchując.

Nastąpiła jeszcze bardziej krępująca cisza. Zatłoka uparcie utkwił wzrok w Liliji, Lilija uparcie spoglądała na swoją krewną, a ona uparcie czegoś nasłuchiwała. Gdzieś w tyle słychać było pojedyncze kroki dochodzące z korytarza, milknące jednak z każdą chwilą.

– Huh! – Odetchnęła z ulgą ciocia, błogo się uśmiechając. – Kogo próbujesz oszukać Lilko? Nagi mężczyzna i naga kobieta w łóżku raczej nie grają w warcaby, więc nie musisz mi nic tłumaczyć. Może zamiast tego przedstawisz mi kawalera?

– Eee... – Młoda szlachcianka oblała się rumieńcem. – No tak, gdzie moje maniery. Ciociu Egle, poznaj, to jest Zatłoka.

– Bardzo mi miło panią poznać! – stwierdził Zatłoka i, starając się za bardzo nie odkryć, szarmancko ujął dłoń starszej szlachcianki, składając na niej pocałunek.

– Mi również. Można wiedzieć, jakiego jesteś herbu?

– Ja droga pani, jakby jestem obecnie bez herbu, lecz mój dziadek pochodził z rodu...

– Marny twój los chłopcze... – przerwała mu Egle, zawodząc westchnieniem. – I ja kiedyś w młodzieńczym wieku, kilka lat po tym, jak przygarnięta zostałam przez wuja, a twojego dziadka Lilijo, poznałam pewnego, wspaniałego mężczyznę z niższego stanu. Nie interesowało mnie, czym się zajmował, jaki był jego stan majątku, jak wiele mógł mi dać materialnych rzeczy. On jako jedyny w moim życiu dał mi miłość. I oto pewnej upojnej nocy mnie i mego ukochanego w mojej sypialni zdybał, wujo, a twój dziadek Lilijko. Zadał mu jedno pytanie.

– Jakie? – zapytał się Zatłoka zaciekawiony historią.

– „Jakiego jesteś herbu?"

– I co było dalej?

– Gdy mój Dalius rzekł, iż rodu nie posiada, wuj nawet się nie zdenerwował... – Ciocia ponownie zrobiła przerwę, ze smutkiem spoglądając na dywan.

– Niemożliwe! – stwierdził ponownie Skawita. – Wuj, znaczy dziadek, nie wściekł się?

– Nie – odrzekła ponuro – po prostu wyciągnął pistolet i strzelił mu prosto w głowę.

– O JA CIĘ NIE CHĘDOŻĘ! – wrzasnął Zatłoka, zrywając się w łóżka. W tym momencie przestał przejmować się własną nagością i, paradując w stroju Adama z zupełnie innej religii i innego świata, począł szukać własnego odzienia. – To bardzo nieciekawa sprawa!

– Owszem nieciekawa... – potwierdziła Egle z wymuszonym uśmiechem. – Wiesz, jak ciężko czyści się ślady krwi i resztki mózgu ze ściany?

– Nie wiem! – krzyknął załamany, zakładając kalesony. – Nie chcę wiedzieć!

– Zatłoka skarbie, skarbusiu, skarbeczku, spokojnie, nie krzycz, co ty robisz? – zapytała Lilija, próbując ogarnąć sytuację. Nie wychodziło jej to za dobrze, zwłaszcza że ciągle walczyła z opadającą kołdrą ukazującą jej nagość.

– Jak to co? Uciekam stąd! Nie zamierzam sprawdzać, czy twój tata przypadkiem nie odziedziczył temperamentu po dziadku. Wiesz, jak ciężko byłoby ci wyczyścić tę ścianę w mojej krwi i resztek mózgu?!

– Ja zwariuję! – Jasnowłosa opadła na łóżka zanosząc się płaczem. – Ciociu, po co tu właściwie przyszłaś?!

– Pilnuję was – odrzekła stanowczym głosem.

– Ale my doskonale dawaliśmy sobie radę.

– Nie wątpię! – stwierdziła jeszcze bardziej poważnie. – Nie przyszłam tu pilnować, czy robicie to z zachowaniem zasad higieny i bezpieczeństwa ani pilnować byście przypadkiem nie zrobili sobie dzieciaczka.

– W takim razie, po co pani tu jest? – zapytał jasnowłosy, zakładając koszulę.

– Ażeby taki przystojniak jak pan nie wylądował w więzieniu.

– Pan burmistrz za noc ze swą piękną córką wsadza to więzienia? Nie odbiera bezmyślnie życia?

– Myślę, że cnota Lilijki nie jest dla niego tak cenna jak jego trzy karabele, które ktoś w nocy wyniósł z pałacu.

– Trzy karabele? – zapytał Zatłoka, usiadłszy ze zdziwienia. – Trzy karabele?!

– Zatłoka był cały czas ze mną! – zaprotestowała natychmiast Lilija, obłapiając swego lubego. – On nie mógł tego uczynić!

– Myślisz, że to będzie miało jakieś znaczenie dla twojego ojca? – zapytała retorycznie Egle.

– Za coś takiego zamkną mnie do końca życia w kamieniołomie. Ja już siedziałem, nie będzie ulgi... Co ja mam teraz zrobić? – zwrócił się do niani, trzymając się za głowę.

– Jak to co? Uciekać! Ale z głową. – stwierdziła ciocia, uśmiechając się.





**********





Po chwili do pokoju wjechał stolik, którym rozwozi się po przyjęciach jedzenie, podaje kolejne dania jak i trunki. Zatłoka został upchnięty pod sięgającym podłogi obrusem. Oczywiście nie wszystko było tak proste, jak się wydawało. Nim jasnowłosy Skawita mógł w ogóle tam wejść, musiał nie tylko dać swej ukochanej gros pocałunków, kilkukrotnie zapewnić ją, że z pewnością wróci w niedalekiej przyszłości, a także obiecać, że będzie myślał o niej i tylko o niej. Zmuszony też został do zaprzysiężenia, że nikomu nie odda swej cnoty ani też nie będzie myśleć o żadnej innej, oraz złożenia obietnicy, iż kiedyś weźmie z nią ślub i już do końca życia będą mogli żyć sobą, nie wychodząc z łóżka.

Zatłoka z pewnością w tym momencie obiecałby jej nawet krokodyla w panierce z elementami złota, byleby tylko w końcu puściła go i przestała lamentować. Samo wejście pod wózek, mimo iż zmuszony był skulić się w niewygodnej pozycji embrionalnej, było już przy tym samą przyjemnością.

Egle wywiozła go poza obszar pałacu, zbierając po drodze niezbędne rzeczy, które na zewnątrz po prostu musiała wyrzucić. Tak też złożyła na stole pobite naczynia, resztki z owoców, pozlewane, niedojedzone zupy i kawałki mięs, którymi pragnęła nakarmić psy. Przez niewielką lukę Zatłoka mógł widzieć, jak niektórzy członkowie służby pałacu zaczynają porządki i wielkie sprzątanie. Przede wszystkim słyszał brzdęk talerzy, odgłosy zwijanych obrusów, a także wszechobecny tupot stóp. Wszyscy krzątali się, chcąc doprowadzić pałac Nustabmanta do należytego porządku. Mieli czas do jutra. Przynajmniej o tej porze zazwyczaj do pałacu wracał burmistrz.

Gdy w końcu ciocia wyzbierała, ile tylko się dało, wyjechali za budynek, gdzie odsłoniła obrus, a Skawita w końcu mógł bezpiecznie wyjść. Wielce uszczęśliwiony tym faktem w podzięce ucałował kobietę w policzek, a ta oblała się rumieńcem, życząc mu powodzenia. Następnie, niewiele myśląc, ruszył przed siebie.

Wciąż było wcześnie rano, ulice tuż po Ćmowidziarach, jak zwykle świeciły pustkami. Wszystkich męczyła, tajemnicza, paradoksalna ranna choroba, która, mimo iż wszyscy doskonale ją znają, zaskakuje zawsze tak samo. Wszyscy też jak jeden mąż, słuchając gderań swych ukochanych żon, na bogów wszelkich zaklinali się, iż dotum zażywać już więcej nie będą.

Najbardziej niedotrzymywana obietnica świata.

Zatłoka pobiegł pędem ku swojemu mieszkaniu, sądząc, że właśnie tam najprędzej spotka swego przyjaciela. Pomylił się, zarówno nazywając mieszkaniem znajdującą się pod mostem chatę zbitą z kilku desek, jak i próbując w ten sposób określić lokalizację Gnierata. Zza rogu, przy którym szczęśliwie się zatrzymał, ujrzał wchodzących przez drzwi jego domostwa dwóch mężczyzn. Przez dłuższą chwilę wstrzymał oddech w oczekiwaniu na najgorsze, lecz strażnicy nie spędzili tam dużo czasu i, prawdopodobnie nic nie znajdując, udali się dalej. Teraz już wiedział, że ktoś domyślił się jego obecności na przyjęciu, temu też postanowił właśnie jego kryjówkę sprawdzić jako pierwszą. Teraz już wiedział, że musi uciekać. I to jak najszybciej.

Udał się na rynek, gdzie napotkał zaledwie pojedyncze jednostki handlowe. Ku jego zadowoleniu odnalazł człowieka, który za rozsądną cenę sprzedał pełen kufel świeżo wyciśniętego soku z winogron. Dojrzałych, co nie zawsze się spotyka, zwłaszcza od człowieka, który wciąż trzymał się za bolącą od przepicia głowę.

Następnie udał się do stoiska z szablami, gdzie handlarz, pomimo iż Skawita był jedynym klientem w całym mieście o tej porze, nie stracił handlowej żyłki. Na siłę próbował mu wcisnąć „miecz wykonany z ultralekkiej i superostrej stali, która może służyć nawet trzem następnym pokoleniom". Zatłoka nie odnalazł jednak wśród jego wyrobów żadnej karabeli ani czegokolwiek, co by tego typu produkt przypominało. Doszedł do wniosku, że jego przyjaciel nie był na tyle głupi, by opchnąć je pierwszemu lepszemu sprzedawcy. Także i z tego powodu odetchnął z ulgą. Wciąż jednak nie wiedział, gdzie go w ogóle szukać. Jego i drogocennych szabli samego burmistrza.

I wtedy go usłyszał.

– Nadchodzą czasy starego porządku. Zło, chciwość tego świata znikną. Zostanie tylko strach. Na nasz świat wróci Pradawny i biada temu, co nie pójdzie za jego rozkazami. Tylko najwierniejsi ocaleją. Znikną królowie, a ludzie staną się wolni. Podporządkowani jedynemu królowi, który wróci. I tylko jemu wierni ocaleją i będą tworzyć z nim nowy, lepszy świat. Tak jak ocaleli podczas ostatniej wojny bogów. Strzeżcie się, albowiem nie znacie dnia ani godziny, ani minuty, ni sekundy – skandował hasła na wpół łysy, niski mężczyzna, mający spodnie podciągnięte, co najmniej powyżej pępka.

Zatłoka wyjrzał z bramy, lecz na niewielkim placu, gdzie stał ów jegomość, nie było żadnej żywej duszy.

– Nikt cię nie słucha do kurwy nędzy! – krzyknął, pokazując palcem, którą część ciała mężczyzna powinien sobie wymienić.

– Choćby jedna dusza słuchała, choćby jedna dusza się nawróciła, będę zbawiony – mówił trzęsącym się głosem sekciarz. – Ja tylko przekazuję, by ludzie słyszeli, ja tylko przekazuję by ludzie byli ostrzeżeni. To, co wy z tym zrobicie to wasza sprawa. Ja was ostrzegłem. Jam jest wyznawcą Pradawnego!

– Dobra panie pradawny, szukam pewnej osoby, mężczyzna, brunet, krótko ścięty, nieco ciemniejsza skóra... Widziałeś go może?

– Widziałem... – rzekł niespodziewanie mówca – widziałem twarz Pradawnego, wspaniałą twarz wyrażającą miłosierdzie. Wiesz, co ona oznacza?!

– Że masz nierówno pod sufitem. Najmij lepszego budowlańca – mruknął Zatłoka, odchodząc.

– Jasnowłosy! – krzyknął, zdążywszy zdybać go jeszcze w bramie. – Twoje przeznaczenie, droga narzucona przez Pradawnego, wiedzie tam, gdzie kowal młotem uderza i unosi się zapach chleba. Najwspanialszego daru Pradawnego.

Postanowił nie słuchać już więcej zwariowanego półłysego jegomościa. Poszedł tam, gdzie chciał iść od początku. Do dzielnicy rzemieślniczej. De facto nie miał innego wyjścia. Jezioraki nie należały do grona wielkich miast, tak też i to było ostatnie miejsce, gdzie mógł odnaleźć Kratorianina. „Jeśli go tam nie będzie..." – pomyślał w duchu, czując ciarki na plecach – „...to znaczy, że go złapali".

Dystrykt, do którego się udał, był największą częścią tej miejscowości, pomijając wzgórze i puste przestrzenie zarezerwowane dla koszar. Mieściły się w nim wszelkiego rodzaju zakłady produkujące najróżniejsze towary. To tutaj między innymi swe usługi oferował Bornoturt – stolarz, będący niegdyś najlepszym przyjacielem Zatłoki. Zasłynął jako twórca kufrów, których nie dało się otworzyć. Stał się przez to sławny wśród bardzo bogatych ludzi i z ich funduszami przeniósł swój warsztat do Gailengstingumiestu, miejscowości o wiele większym potencjale biznesowym.

Zatłoka prócz Bornoturta znał też miłego, siwiejącego kowala. Polubili się na swój sposób, nawet pomimo faktu, że Skawita, najczęściej nie posiadając pieniędzy, nie mógł stać się jego klientem. Zamiast tego starał się mu pomagać w miarę swoich możliwości, choć raczej nie przy wykonywaniu kowalskich czynności.

Grali we wszelakie gry, prowizoryczne karty lub spędzali czas, gawędząc i pijąc różnego rodzaje alkohole. Raz odzyskał nawet dla niego pewien dług. Niestety obciążające go dowody spowodowały, że część swego życia spędził przez to w areszcie. Od tego czasu jego relacje ze starszym kowalem uległy ochłodzeniu, choć nieraz przechodząc obok kuźni, machał do niego ręką. Dziś jednakże nie usłyszał tradycyjnego walenia młotem o stal. Mężczyźnie, jak widać, zależało na następnorocznych żniwach.

Zatłoka nie słyszał pracy żadnego z rzemieślników, za to inny jego zmysł odebrał pewien nęcący bodziec. Zapach świeżego pieczywa roznosił się wokoło. W ten dzień mogło zabraknąć wszystkiego, ale nie chleba na poranne śniadanie. Im bliżej jednak podchodził do miejsca, w którym stała piekarnia, tym donośniej słyszał jakieś tłumione krzyki. Przez dość szerokie okno, przez które wydawano pieczywo, Skawita ujrzał, że w środku dochodzi do dość obfitej wymiany zdań. Ktoś komuś groził śmiercią, gdzieś w tle krzyczała jakaś kobieta, a po chwili rozległ się huk przewracanych mebli. Natenczas też drzwi piekarni otwarły się i wypadł przez nie Gnierat, lądując na bruku.

– No, Gnierat! – krzyknął Zatłoka, momentalnie podbiegając do przyjaciela. – Ja cię gonię, wszędzie szukam, a ty tu sobie siedzisz i leżysz... – Spojrzał na otwarte drzwi, gdzie ujrzał kilka osób – wpatrując się w córkę piekarza. Prześliczną córkę, dodać trzeba.

– Następny amant piekarskiej urody! – naburmuszył się ojczulek, który zdążył przybiec do drzwi, wpychając przy tym do środka pomieszczenia ową dziewczynę. – Się zachciało im oglądać mojej córuni wdzięki. Nie dla psa kiełbasa, nie dla kota spyrka. A teraz wypierdalać! – Palcem pokazał gdzie.

– Spokojnie, dziadku! – uspokoił go z uśmiechem jasnowłosy Skawita. – Córeczką powinieneś się chwalić, a nie chować ją w domu.

Drzwi zamknęły się z hukiem i nie usłyszeli już zza nich ani słowa. Jedyne, co do nich dotarło, to kamień, przed którym Gnierat ledwo zdołał się uchylić.

– Chodźmy stąd, bo zaraz nas zaraz utopi w zakwasie. Co się stało, Zatłoka? Czyżby tatuś twojej blond piękności nakrył cię w łóżeczku z córeczką? – zapytał z uśmiechem na twarzy Grażdarianin, otrzepując się z gliny.

– I kto to mówi? – odrzekł drwiąco Skawita. – Ledwo się strażnikom wyrwałem, żeby ci rzyć uratować, a ty się mizdrzysz do piekarówki. Teraz chodźmy, zanim nas znajdą. Chyba że chcesz do końca życia lizać podłogę w lochach. Mnie ich ściany nie smakują.

– Chyba mnie nie wydałeś? – zaniepokoił się Gnierat, spozierając prosto w zielone oczy przyjaciela.

– Nie irytuj mnie, królu biesiady! Czy ty rozumiesz, co to znaczy działać po cichu? Od razu się zorientowali, kto zwinął szable.

– Poniósł mnie melanż po prostu – rzekł, spuszczając głowę. – Pragnę jednak przypomnieć, że to nie ja okazałem się kochankiem jedynej osoby, która mogła nas poznać...

– Nie marudź... a teraz chodź, jeśli nie chcesz stać się kochankiem tutejszego kata. Choć chyba Jezioraki nawet nie mają takiego stanowiska... Nieważne. Pojedziemy do Kasztelu, gdzie na razie się ukryjemy. Gdzie masz karabele?

– W chacie, a gdzie?

– Szlag!

– Wystarczy, że tylko po nie wrócimy...

– Gdzie? Czy ty jesteś zdrowy na umyśle?! – zapytał się, stukając po głowie Zatłoka – Przecież oni już tam czekają na nas. O ile już nie znaleźli naszych skarbów. – Mężczyzna zaczął się zastanawiać, czy strażnicy, których widział, wynosili coś ze środka.

– Przy bramach też mogą czekać.

– Ha! Dobry złodziej nigdy nie wychodzi bramą z miasta. Chodź!

Przeszli do końca dzielnicą rzemieślniczą, następnie skręcili, obeszli rynek bocznymi uliczkami, kilkukrotnie zatrzymując się na rogach budynków. Uważali, by na nikogo nie trafić, a miasto, choć pomału budziło się z alkoholowego snu, wciąż świeciło pustkami. Tak samo, jak cmentarz, do którego w końcu dotarli.

– Chcesz powiedzieć, że... musimy przejść na drugą stronę? – zapytał Gnierat.

– Tak.

– Czy tu leżą twoi przodkowie?

– Nie. Ja tu tylko mieszkam – stwierdził jasnowłosy sucho. – Mam nadzieję, że mój grób też będzie w nieco bardziej okazałym miejscu.

Udali się ścieżką koło kurhanów, minęli wielkie palenisko służące do spalania ciał po śmierci, a gdzieś w kącie walały się narzędzia służące do wykopywania miejsca na urny. Cmentarz, jak wszystko w tym przestarzałym mieście, kończył się murem. Zatłoka podszedł do ściany, delikatnie ostukał kilka kamieni, a gdy odpowiedziało mu głuche puknięcie, energicznie kopnął jeden z bloczków, który z chrzęstem wpadł do środka. Uśmiechnąwszy się, spojrzał na kompana, następnie wślizgnął się przez powstały ciasny otwór.

– Tylko ostrożnie wychodź – ostrzegł, znajdując się po drugiej stronie muru.

Gnierat nie był przekonany do tego pomysłu, lecz rozejrzawszy się dokoła, przeczołgał się przez dziurę. Nie spodziewał się znajdującej się za nią stromej i długiej na pięćdziesiąt kroków szkarpy, po której sturlał się i wpadł do fosy.

Znajdujące się w niej woda o czarnej barwie nie pachniała zbyt pięknie, a bo i jak pachnąć miała ciecz wypełniona wszelkimi odpadami, ogryzkami, obierkami, szczynami i pochodzącymi z miast ściekami.

– Dlaczego mi nie powiedziałeś? – krzyknął mokry i śmierdzący Kratorianin, widząc jak jego przyjaciel, nie może powstrzymać się od śmiechu.

– Mówiłem ostrożnie – rzekł, zatykając dziurę. Następnie sprawnie zbiegł z góry i przeskoczył nad fosą. – Chodź, umyjemy się gdzieś po drodze. Śmierdziuszku...

Lanjutkan Membaca

Kamu Akan Menyukai Ini

14.7K 642 23
Każdy etap naszego życia pokazuje nam kim tak naprawdę jesteśmy i co chcemy w życiu osiągnąć, a im bliżej śmierci tym bardziej chcemy coś sobie udowo...
29K 4.5K 32
„Kochać kogoś, to przede wszystkim pozwalać mu na to, żeby był, jaki jest" ( William Wharton) Górskie miasto. Początek grudnia. India Mills ma dość...
38.4K 2.7K 61
Od dwudziestu lat wampiry muszą żyć w ukryciu, ponieważ moc czarowników się rozwinęła i stała na tyle potężna, że zdołała pokonać krwiopijców. Króles...