KnB Scenariusze [PL]

By Marliseen

514K 13.1K 9.6K

Czytelnik x Postać KnB Będą to krótsze lub dłuższe scenariusze o różnej tematyce z postaciami z anime Kuroko... More

Kilka słów wstępu ^^
Spis Treści
Rozdział Pierwszy
Rozdział Drugi
Rozdział Trzeci
Rozdział Czwarty
Rozdział Piąty
Rozdział Szósty
Rozdział Siódmy
Rozdział Ósmy
Rozdział Dziewiąty
Rozdział Dziesiąty
Rozdział Jedenasty
Rozdział Dwunasty
Rozdział Trzynasty
Rozdział Czternasty
Rozdział Piętnasty
Rozdział Szesnasty
Rozdział Siedemnasty
Rozdział Osiemnasty
Rozdział Dziewiętnasty
Rozdział Dwudziesty
Rozdział Dwudziesty Pierwszy
Rozdział Dwudziesty Drugi
Rozdział Dwudziesty Trzeci
Rozdział Dwudziesty Czwarty
Rozdział Specjalny
Rozdział Dwudziesty Piąty
Rozdział Dwudziesty Szósty
Rozdział Dwudziesty Siódmy
Rozdział Dwudziesty Ósmy
Rozdział Specjalny [1]
Rozdział Dwudziesty Dziewiąty
Rozdział Trzydziesty
Rozdział Specjalny [2]
Rozdział Niespodzianka [1]
Rozdział Trzydziesty Pierwszy
Rozdział Trzydziesty Drugi
Rozdział Trzydziesty Trzeci
Rozdział Trzydziesty Czwarty
Rozdział Trzydziesty Piąty
Rozdział Specjalny [3]
Rozdział Niespodzianka [2]
Rozdział Trzydziesty Szósty
Rozdział Trzydziesty Siódmy
Rozdział Trzydziesty Ósmy
Rozdział Niespodzianka [3]
Rozdział Trzydziesty Dziewiąty
Rozdział Czterdziesty
Rozdział Czterdziesty Pierwszy
Rozdział Czterdziesty Drugi
Rozdział Czterdziesty Czwarty
Rozdział Czterdziesty Piąty
Rozdział Czterdziesty Szósty
Rozdział Czterdziesty Siódmy
Rozdział Czterdziesty Ósmy
Rozdział Czterdziesty Dziewiąty

Rozdział Czterdziesty Trzeci

3K 121 30
By Marliseen

Dzień dobry/Dobry wieczór!

Trochę z tym popłynęłam, ale nie potrafiłam się nie rozpisać, kiedy temat mnie całkowicie pochłonął. Przy opisach snów pozwoliłam sobie na lekką psychozę miejscami, bo jak wiadomo sny z reguły są niepoukładane, szaleńcze, dziwne, nieprawdopodobne.

Życzę przyjemnej lektury~


GoM + Kagami + Hanamiya + Takao + Kasamatsu, gdy śni mu się, że umierasz!

Akashi

We śnie...

Wszedł do sypialni niczym burza i natychmiast odepchnął stojącą mu na drodze pokojówkę, aby przedostać się do wielkiego, małżeńskiego łóżka z baldachimem. Jedwabne kotary osłaniały drobny zarys postaci skrytej pod kołdrą, której twarzy jeszcze nie dostrzegał, ale już przeczuwał kim może być. Zaciskając dłonie z emocji w pięści, zbliżył się chcąc stawić czoła brutalnej rzeczywistości i odkrył zasłonę, po to, aby natychmiast zachłysnąć się powietrzem.

To byłaś ty.

Leżałaś tam w łóżku biała jak kreda, a twoje włosy rozsypały się na poduszce dookoła twojej głowy. Akashi wolno do ciebie podszedł, ujął twoją dłoń i ścisnął w geście niemej paniki. Twoja skóra była w dotyku niczym sprany jedwab –cienka, szorstka, zimna. Spostrzegł, że twoja klatka piersiowa się nie unosi i już wiedział, że twoje serce już od jakiegoś czasu przestało pompować krew w twych żyłach. Ogarnęła go gwałtowna rozpacz, która kazała mu krzyczeć, ale potrafił utrzymać to w ryzach. Nagle ktoś położył mu dłoń na ramieniu, od razu ją strącił.

— Akashi-sama, pani odeszła...

— Tak? — szepnął sam do siebie, starając się ze wszystkich sił skryć te dzikie, tak niebywale trudne do opanowania emocje przed służbą. — Czyli nie zdążyłem jej ocalić.

Drugi raz w swoim krótkim życiu przyszło mu poczuć się tak okropnie bezradnym i to go przerażało.

Po przebudzeniu...

W momencie gdy Akashi otworzył oczy, pierwsze co zarejestrował wokół siebie to fakt, że dookoła panowała całkowita ciemność. Czuł bijące opętańczo w piersi serce, ale zignorował je oddychając coraz głębiej i głębiej, i starając się uspokoić. Wtedy niczym film w jego głowie, zaczął odtwarzać się jego okropny sen. Natychmiast obejrzał się na miejsce obok i odetchnął na widok twojej spokojnej, pogrążonej we śnie, twarzy.

— To był tylko koszmar.

Powoli podniósł się do pozycji siedzącej i przetarł zaspane oczy. Poczuł jak zrobiło mu się gorąco i zerknął w kierunku osłoniętych okiennic, w których kotary delikatnie falowały na wietrze wpuszczając do środka dusznej sypialni, zbawienne powietrze.

Mężczyzna wstał i podszedł do okien. Przyglądając się okolicy osnutej mrokiem nocy, zaczął wracać pamięcią do tych strasznych obrazów ze snu. Poczuł dreszcze na całym ciele, roztarł swoje ramiona, starając się odetchnąć. Nagle usłyszał za sobą znany mu dźwięk – szelest satynowej pościeli i twój cichy pomruk.

— Seijuro?

— Śpij dalej. Chciałem tylko...

Nie wiedzieć czemu nie potrafił dokończyć myśli i wtedy to w nim dostrzegłaś. Choć starał się to przed tobą ukryć, widziałaś – był roztrzęsiony.

— Wszystko w porządku? — Wstałaś z łóżka i podeszłaś do pobliskiego fotela z którego wzięłaś biały, satynowy szlafrok. Owinęłaś się nim i powoli podeszłaś do niego. Jeszcze nie wiedziałaś o co chodzi, ale potrafiłaś wyczuć, że miało miejsce coś niedobrego. Położyłaś dłoń na jego policzku i zmusiłaś żeby na ciebie spojrzał. Miał zmarszczone brwi jakby się z czymś zmagał i nie potrafił sobie z tym poradzić.

— Co się stało? — zapytałaś, a gdy nie odpowiadał pogładziłaś jego czoło. Było gorące i zroszone potem. — Coś ci się przyśniło?

Widziałaś jak z tym walczył. Najwyraźniej wzbraniał się przed tym, żeby to z siebie wyrzucić, ale ostatecznie odchrząknął i przymknął powieki.

— Największy koszmar jaki miałem w całym swoim życiu.

— Brzmi poważnie. — Ucieszyłaś się, że w końcu się odezwał i zechciał przed tobą otworzyć serce. — Opowiesz mi o tym?

— Najpierw myślałem, że widzę swoją matkę — wyrzucił z siebie gwałtownie i zajrzał ci głęboko w oczy, aż wzdłuż kręgosłupa przeszły cię ciarki. — Ale to byłaś ty. Leżałaś w naszym łóżku martwa, a ja nie mogłem nic zrobić.

— S-Sei, nic mi nie jest — zapewniłaś go pospiesznie, ściskając pokrzepiająco jego dłoń. — To był tylko sen.

Czułaś, że mimo wszystko wciąż był mocno poruszony i wiedziałaś dobrze jaki chaos mógł odczuwać w środku. Wspomnienie śmierci jego matki to zawsze był dla niego ciężkim tematem do rozmowy. Zawsze bolesny i wyjątkowo trudny.

— To było takie realne, że w to uwierzyłem. Uwierzyłem, że nie żyjesz [Imię] i czułem, że to moja wina, bo się spóźniłem.

— C-co?

— Nie wyobrażasz sobie mojej ulgi. Tak się cieszę, że to był tylko koszmar — wyjaśnił, wypuszczając z płuc długi, drżący oddech, po czym przyciągnął cię do siebie i przytulił. Pozwolił ci wsłuchiwać się w jego szybki i nierówny rytm serca. — Nie wiem czy bym sobie poradził z kolejną tak wielką memu sercu, stratą.

Aomine

We śnie...

Sam nie wiedział czy ten opętańczy śmiech rozbrzmiewał w jego głowie, czy naprawdę odbijał się echem od ścian waszego mieszkania. Dookoła niego panował mrok i tylko nikłe światło księżyca i ulicznych lamp, które zaglądały do środka przez okna oświetlały mu drogę. Chociaż Aomine uważał się za człowieka czynu o naprawdę dużej odwadze, tak ten śmiech w połączeniu z atmosferą jaka panowała w ciemnym mieszkaniu miał w sobie coś tak diabolicznego co sprawiało, że stanęły mu dęba wszystkie włoski na karku.

Nie był taki pewny siebie jak zwykle kiedy tropił przestępcę, a jako doświadczony glina nieraz znajdował się w skrajnie stresujących sytuacjach, gdzie jego odporność psychiczna była wystawiana na próbę, ale to co działo się teraz, na jego oczach było nieporównywalnie mocniejsze.

— OI, PRZESTAŃ SIĘ ZE MNĄ BAWIĆ DO CHOLERY I WYŁAŹ! — ryknął, ale jakaś tajemnicza siła sprawiała, że tembr jego głosu nie mógł przebić się przez śmiech psychopaty.

Wolnym krokiem przemierzał korytarze waszego domu, który jak się zorientował, zdawał się być odbiciem w krzywym zwierciadle. Zdewastowane meble, dziwne i niepokojące ostrzeżenia wypisane na ścianach, podarte fotografie, potłuczone szkło. Czuł jak odłamki wazonów i szyb z każdym stąpnięciem chrzęszczą mu pod butami; tworzyły dźwięk przywodzący na myśl wygłodniałą bestię ostrzącą sobie na niego zęby, gotową by skoczyć mu do gardła z ciemności kiedy tylko nadarzy się ku temu okazja.

— No wyłaź w końcu, skurwielu — syknął Aomine, po czym znieruchomiał.

Jakby spod ziemi wyrosły przed nim schody prowadzące na piętro. To co jednak wtedy usłyszał sprawiło, że jego serce przyspieszyło swój rytm w piersi, a w żołądku utkwiła mu bryła lodu.

— Nie... NIE! — Aomine puścił się w dzikim pędzie schodami na górę, nie dbając o to, że praktycznie nic przed sobą nie widzi. — [IMIĘ]!

Chyba tylko cudem nie potknął się o własne nogi czy stopnie, biegnąc przed siebie na oślep i bezgłośnie powtarzając twoje imię. Każdy skrawek jego umysłu wypełniał jednak śmiech psychopaty oraz twój przeraźliwy krzyk.

Schody były niekończącym się korytarzem udręki, którego nie potrafił pokonać. Gdy już myślał, że dobiega szczytu, ukazywały się przed nim kolejne stopnie i jeszcze kolejne, grzebiąc nadzieję na to, że zdoła cię ocalić. Przeklinając pod nosem nie poddawał się, pokonując susłami po dwa, trzy schodki z rzędu. Naprawdę wypluwając sobie płuca, aby powstrzymać te piekło.

— NIE! NIE KRZYWDŹ JEJ! — Kolejny twój wrzask i paniczne błaganie o pomoc. — [IMIĘ]! [IMIĘ], BŁAGAM!

Wtedy zaczął spadać.

Po przebudzeniu...

Obudziło cię naprawdę głośne łupnięcie dochodzące z parteru, najprawdopodobniej z salonu. Ten hałas ciężko było ci do czegoś przyrównać, ale chyba najbardziej kojarzył ci się z odgłosem jaki wydaje wielki wór ziemniaków jak zwali się z wysokości na ziemię.

— Daiki, słyszałeś to? — zapytałaś półszeptem swojego ukochanego i obejrzałaś się przez ramię na drugą część łóżka tylko po to, aby zorientować się, że jesteś w sypialni zupełnie sama. Natychmiast zerwałaś się z posłania na widok gładko zaścielonej pościeli.

Miałaś już pewność, że Aomine nie położył się tej nocy w ogóle do łóżka – on nie potrafił po sobie pozmywać choćby talerza, a zaścielenie łóżka to już w ogóle była dla niego wyższa szkoła jazdy.

— [IMIĘ]!

Aż po palce u stóp zalała cię fala trwogi, bo w całym swoim dotychczasowym życiu nigdy nie słyszałaś żeby Aomine w ten sposób krzyczał. Brzmiał zupełnie jakby był na skraju rozpaczy, albo śmierci.

Bez zastanowienia zbiegłaś do salonu, zapalając po drodze chyba wszystkie światła w domu. Kiedy tylko znalazłaś się na korytarzu na dole i zwróciłaś się w stronę otwartych na szerz drzwi do salonu, dostrzegłaś go jak siedział na podłodze oparty plecami o kanapę, z twarzą skrytą w dłoniach. Obok niego leżała jego broń służbowa wyjęta z kabury, wokół połyskiwały w ciemności naboje.

Powoli weszłaś śmielej do pokoju zdjęta strachem o tym co tam jeszcze zastaniesz.

Pokój spowijał mrok, a jedynym źródłem światła był ekran śnieżącego telewizora. Najwyraźniej Aomine zapomniał go wyłączyć przed snem, albo po prostu przy nim zasnął i dlatego w ogóle nie położył się tej nocy do łóżka. Jednak to nie telewizorem zawracałaś sobie wtedy głowę. Sama już nie wiedziałaś co cię bardziej zmartwiło – tamten wrzask, broń leżąca na podłodze, czy to, że Aomine jeszcze się w ogóle nie poruszył od kiedy go zobaczyłaś z korytarza.

— D-Daiki, co się stało? — Potrzebowałaś dużo odwagi, aby wreszcie zadać te pytanie i dobrze, że to zrobiłaś, bo na dźwięk twojego głosu, Aomine wreszcie podniósł na ciebie swoją twarz. Wyglądał na skrajnie załamanego i zrozpaczonego, miał mocno zaczerwienione oczy, a w ich kącikach dostrzegłaś łzy.

— [I-Imię], na Boga ty żyjesz. — Mężczyzna odetchnął i zaczął przecierać twarz drżącymi z przejęcia dłońmi.

— Jasne, że żyję, głuptasie. — Podeszłaś do niego i mocno go przytuliłaś, ciesząc się, że nic poważnego się nie wydarzyło. — Co tutaj robi ta broń, czemu krzyczałeś i... rany, ty się cały trzęsiesz!

— Myślałem, że ten drań cię dopadł. — Usłyszałaś dziwnie ponury, ale już spokojny głos Aomine, stłumiony w twoim ramieniu. — Mówił, że odbierze mi wszystko co kocham i zrobił to. Słyszałem jak cię mordował i śmiał się z tego, że nic nie mogę zrobić. — Mówił tak szybko, że nie miałaś chwili, aby mu przerwać. — W ogóle ten dom był jakiś dziwny, jakby jego korytarze nie miały końca, to było takie nierealne, ale jednocześnie prawdziwe! Wszędzie słyszałem tego psychopatę, [Imię]. To jak cię szlachtował!

— Daiki, uspokój się to był tylko koszmar... — powiedziałaś, wstrząśnięta dogłębnie tym co usłyszałaś, ale on ci przerwał.

— No właśnie nie! — warknął, wyprostował się i złapał cię dłońmi za ramiona, nakazując byś patrzyła mu prosto w oczy. — Na początku tamtego tygodnia aresztowałem takiego jednego gnojka... siedział w narkotykach, trochę w handlu ludźmi, miał na koncie parę napadów z bronią i drobne kradzieże. Żebyś ty słyszała jak mi się odgrażał, że zabije wszystkich których kocham za to, że go dorwałem.

— ... D-daj spokój, pewnie tylko tak gadał, bo wściekał się, że został złapany.

— Posłuchaj mnie, [Imię]. Nigdy, nikomu nie pozwolę cię skrzywdzić — powiedział stanowczo, nie spuszczając z ciebie oka. — Obiecuję ci to, tu i teraz. Nigdy, nikomu!

Kise

We śnie...

Zaczęło się zupełnie zwyczajnie, czyli w krótkich słowach nic nie zapowiadało nadciągającej tragedii.

Był w centrum uwagi i zainteresowania wszystkich zebranych na gali rozdania nagród. Dookoła niego błyskały flesze, a on wdzięczył się do zdjęć i chętnie pozował fotoreporterom na ściance. Wtedy wyłapał twoją postać z tłumu i niemal oniemiał, bo wyglądałaś olśniewająco. Miałaś na sobie długą, błyszczącą i opiętą suknię w stylu ugrzecznionej Jessici Rabbit, a włosy spięte w kok ozdobione były pokaźną, czerwoną malwą.

I choć dobrze wiedział, że tego nie cierpisz, nie potrafił się tym razem powstrzymać.

— [Imię]cchi, chodź do mnie, zapozujemy razem!

Zaprosił cię gestem, a ty skinęłaś nieśmiało głową i niczym modelka przecinająca wybieg, sunęłaś do niego czerwonym dywanem, otrzymując serię najbardziej nienawistnych spojrzeń zazdrosnych fanek twojego ukochanego.

— Z nami zapozuj, a nie z tą wywłoką! — podniosły się krzyki.

— Śmierć [Imię] za to, że odebrała nam Kise!

Pierwsza poleciała szklana butelka, która roztrzaskała się tuż pod twoimi nogami. Krzyknęłaś zszokowana i złapałaś się rękoma za serce, a Kise poczuł jak jego całe ciało zdejmuje paraliż. To wszystko działo się w ułamkach sekund, nie potrafił nawet dobrze zarejestrować co się właśnie dzieje na jego oczach, gdy ciebie otoczył tłum jego rozwścieczonych fanek.

— O-ochrona! [Imię]cchi, uważaj!

Ale było już za późno.

W ruch poszły najcięższe przedmioty roli, ktoś wytrzasnął skądś nawet szpadel. Wokół ciebie zaroiło się od ostrej broni jaką posiadały kobiety - ostre paznokcie i zęby. Krzykami zdzierałaś sobie gardło, gdy zaczęły szarpać na tobie suknię, wyrywały ci włosy, a ktoś wgryzł się w twoją szyję i wyrwał tętnicę. Kise w tym czasie próbował się przebić przez rozkrzyczany tłum, ale bezskutecznie. Jego biały garnitur zabarwił się od czerwonych kropli deszczu; resztki twojego ciała oraz wnętrzności, które latały ponad głowami zebranych – to było istne szaleństwo.

— [I-IMIĘ]CCHI?!

Padł na kolana w kałuży krwi, gdy zrozumiał co właśnie się wydarzyło, a wtedy prosto pod jego kolana potoczyła się twoja okaleczona głowa.

Zaczął krzyczeć.

Po przebudzeniu...

— ... Ryouta, obudź się! RYOUTA!

Dyszałaś wściekle z wysiłku, gdy siłowałaś się z Kise w pościeli, ale w końcu przestał się wydzierać i ocknął się z letargu, otwierając szeroko swoje złote oczy. Dziękowałaś Bogu za to, że udało ci się go wreszcie dobudzić, bo był od ciebie znacznie silniejszy i mało brakowało, a zrzuciłby się z tego łóżka na posadzkę, albo po prostu zrobił krzywdę.

— [I-Imię]cchi?

— Hej... już wszystko dobrze. — Starałaś się go uspokoić delikatnymi pocałunkami na policzkach. — To tylko zły sen.

— Wcale nie! — wydusił, łapiąc się za głowę. W jego szeroko otwartych oczach można było dostrzec iskierki szaleństwa. — To był jakiś koszmar, horror!

— Domyślam się, krzyczałeś jakby cię obrywali ze skóry — powiedziałaś siląc się na uśmiech, na co w oczach twojego chłopaka nagle zalśniły łzy. Rzucił się na ciebie i bardzo mocno przytulił, aż zaparło ci dech. — Po-powiedziałam coś złego?!

— Matko, [Imię]cchi, gdybyś widziała to co ja widziałem! Już nigdy w życiu nie poczuję się tak samo jak wcześniej na jakiś publicznych wystąpieniach!

— To co się tam stało, hmm? Ubrudziłeś sobie garnitur, czy nie założyłeś spodni? — zapytałaś żartobliwie, chcąc rozluźnić trochę atmosferę między wami, ale Kise tylko pomachał przecząco głową.

— Nie — odparł i przybrał jakiś przepraszający wyraz twarzy. — Moje fanki rozerwały cię na strzępy.

— A-aha.

— Naprawdę, wszędzie fruwały twoje... twoje wnętrzności, wszędzie bryzgała krew! To było jak scena z jakiegoś slashera!

— ... Przypomnij mi żeby więcej nie chodzić z tobą na wspólne wyjścia publiczne typu gala, czy wywiad.

— [Imię]cchi, no co ty, t-to był tylko koszmar!

Kuroko

We śnie...

Nie lubił prowadzić samochodu w taką pogodę, ale nie mieliście większego wyjścia, bo tak czy siak jakoś dojechać do domu musieliście. Wracaliście ze świąt Bożonarodzeniowych od twoich rodziców; był dziarski poranek i naprawdę niezły ruch na drodze. Jezdni daleko było niestety do idealności – była ledwie przejezdna, a śnieg i lód sypał się tak gęsto, jakby samo niebo miało się zaraz zawalić.

— Cieszę się z naszych kolejnych wspólnych i rodzinnych świąt, [Imię]chan. Wyglądasz dzisiaj naprawdę pięknie — wyznał ci Kuroko, a ty poczułaś jak policzki ci czerwienieją. — Dobrze się czułem u twoich rodziców w domu, ale nie mogłem się doczekać jak znów będziemy sami.

— Och, Tetsuya — szepnęłaś i sięgnęłaś dłonią za jego kark, by sprawić mu małą przyjemność i pomiziać go w tamtym miejscu tak jak lubi najbardziej. — Też się stęskniłam za naszymi czterema ścianami. Chciałabym się już do ciebie przytulić pod kocem, wiesz?

— Niedługo będziemy na miejscu, zostało kilka kilometrów, [Imię]chan.

— Na pewno Nigou się za nami stęsknił, co?

— A może tak polubił się z Kagamim, że nie będzie chciał już z nami wrócić do domu?

— No co ty!

Wycieraczki pracowały na najwyższych obrotach, ale wciąż nienadążany za śniegiem. Kątem oka widziałaś jaki Kuroko był spięty – tak mocno zaciskał dłonie na kierownicy i wysilał swój wzrok. Pomyślałaś wtedy, że może dobrym pomysłem byłoby zrobienie sobie krótkiego postoju, palcem wskazałaś na pustą zatoczkę autobusową i poprosiłaś swojego ukochanego by zjechał z drogi.

— Wiesz co, [Imię]chan, chyba pójdę szybko na stronę, na tamtej części drogi jest toy-toy.

— Yhym, poczekam w aucie!

Kuroko uśmiechnął się do ciebie, złożył krótki całus na twoim policzku, po czym wysiadł z auta na biały mróz. Słyszał śnieg skrzypiący apetycznie pod stopami, a kryształki lodu kuły go w oczy, nos i policzki, gdy leciały prosto w jego twarz. Była wtedy taka jedna chwila, że Kuroko poczuł jak roznosi go wewnętrzne szczęście i obrócił się za siebie, aby te szczęście jeszcze raz ujrzeć.

W tym samym momencie, pomimo trudności w obserwacji otoczenia przez wzgląd na trudną pogodę, Kuroko zdołał to dostrzec – samochód ciężarowy jadący z naprzeciwka wpadł w poślizg i wjechał prosto w wasze zaparkowane na poboczu auto, które złożyło się niczym harmonijka, a czarny dym wzbił się w niebo, brudząc tamten piękny, zimowy krajobraz.

Po przebudzeniu...

Kuroko złapał się kurczowo poduszki jakby miał zaraz uderzyć w ziemię z ogromną prędkością, a ona była jego jedynym ratunkiem. Dość szybko zorientował się gdzie się znajduje, że oboje jesteście bezpieczni w waszym domu, w łóżku.

W waszych nogach ułożył sobie legowisko Nigou i pochrapywał smacznie, machając rytmicznie łapkami w powietrzu.

Ty leżałaś tuż obok Kuroko, bardzo zresztą blisko jak zawsze, bo uwielbiałaś się z nim przytulać przez sen. Miałaś tak spokojną twarz na której błądził delikatny uśmiech, że nie potrafił się powstrzymać przed tym, aby nie musnąć ustami twojej skroni.

—Tobie śni się chyba coś przyjemnego — powiedział do ciebie niebieskowłosy, po czym nagle wzdrygnął się, gdy w umyśle pokazał się nagle makabryczny obraz wypadku z koszmaru sennego.

— To się nie wydarzyło, to nie miało miejsca, to był tylko zły sen — powtarzał sobie gorączkowo i zacisnął z emocji usta, aż zbielały mu wargi. — Jest tutaj i nic jej nie jest. Jest cała i zdrowa.

Chyba niczego tak bardzo nie pragnął w tamtym momencie jak wziąć cię w ramiona i mocno wyściskać. Poczuć ciepło twojego ciała, ten ukochany zapach i twój dotyk.

— Strasznie cię kocham, [Imię]chan.

Niebieskowłosy uspokoił oddech, położył się delikatnie na boku i wpatrując się w ciebie powoli zupełnie się uspokoił i zapomniał o okropnym śnie. To nie była rzeczywistość – ty, obok niego, to była rzeczywistość.

Midorima

We śnie...

Sala operacyjna z jednej strony wyglądała tak samo jak zawsze, ale z jakiegoś powodu Midorima miał wrażenie jakby znalazł się w zupełnie obcym mu miejscu. Pomieszczenie wydawało się być zimne i odpychające, a białe kafelki ścienne, które zawsze traktował jako oznakę porządku i czystości tego miejsca, tym razem biły jakąś dziwną wrogością.

— Doktorze, pacjentka jest gotowa. Możemy zaczynać.

Pacjentka? Ach, no tak w końcu stał przy stole operacyjnym pośród tych wszystkich lamp i aparatów monitorujących czynności życiowe kobiety, która miała właśnie przechodzić wyjątkowo trudną operację pozbycia się guza mózgu. Skubany glejak złośliwy nie znajdował się w najlepszej lokalizacji usytuowany tuż przy pieńku. Rozrósł się do wielkości dorodnej mandarynki i z całą pewnością nie będzie to takie łatwe, aby wydobyć go w całości.

To mogła być jego jedna z tych najtrudniejszych operacji – jestem, czy nie jestem Bogiem i cudotwórcą?

Midorima zignorował dziwnie zmieniające się otoczenie. Nie zwrócił również uwagi na wyraźny brak załogi, ale nie wydawało mu się to wtedy szczególnie ważne. To co przyciągnęło jego wzrok w tamtym momencie, to zdecydowanie twarz uśpionej pacjentki.

Oblicze kobiety przepoczwarzało się na jego oczach.

Z zapartym tchem śledził najmniejszą zmianę rysów twarzy, kształtu nosa, policzków i ust, aby nagle wydobyć z siebie długi i drżący oddech.

Czemu do cholery leżałaś na stole operacyjnym?

— Doktorze, czy wszystko w porządku?

Poczuł gwałtowne, naprzemienne uderzenie gorąca i zimna, po czym zakręciło mu się w głowie i całe otoczenie stało się czymś efemerycznym, jakby miał zaraz odpłynąć, a cała ta sceneria zniknąć i rozsypać się w perzynę.

— Ja... ja nie wiem czy dam radę.

— Nie da pan rady?

— Powiedziałem, że nie wiem czy dam radę, nanodayo!

— Doktorze Shin-chan, ciśnienie pacjentki spada!

Midorima obrócił się za siebie słysząc dobrze mu znany głos, ale za nim była już tylko ciemność. Rozejrzał się wokoło i spostrzegł słaby zarys jego załogi, których twarze schowane były w kapturach. Jednocześnie wiedział, że to oni, ale z drugiej strony, byli zupełnie inni i obcy.

— Doktorze, proszę natychmiast rozpocząć operację!

— Liczy się każda sekunda, Midorima. Pamiętaj, że ona może przeważyć szalę między życiem, a śmiercią.

— [Imię] ma taką piękną twarz. Jest aniołem, może powinna wrócić do nieba?

— Może taki los zapisało właśnie jej przeznaczenie?

Midorima upuścił skalpel, który znikąd zmaterializował się w jego dłoni i złapał się za głowę, padając równocześnie na kolana. Głosy wezbrały na sile, słyszał ich już tyle, że nie potrafił rozróżnić osób, które do niego przemawiały. Ściany pomieszczenia zdawały się falować, a twoja krucha sylwetka zapadać w swojej postaci, rozsypywać na małe kawałeczki.

Midorima poderwał się na równe nogi na ten widok.

— Nie, nie pozwolę na to!

Próbował reanimacji, ale było już na to stanowczo za późno. Unosiłaś się w powietrzu pozostając już tylko pięknym wspomnieniem w jego głowie. To się nie działo naprawdę!

— Doktorze Shin-chan, zawiodłeś.

— Zamknij się, nanodayo. — Kimkolwiek był ten człowiek, nie był Takao choć miał do niego łudząco podobny głos. —Zostaw mnie.

Nagle wszystko się rozmyło i Midorima trzymał w rękach bukiet białych lilii. Niepewnie podniósł głowę i spostrzegł, że znajduje się na cmentarzu, tuż nad nagrobkiem na którym widniało twoje imię i nazwisko.

— Masz jej krew na rękach.

Kwiaty przestały być śnieżnobiałe, na ich płatkach wykwitły czerwone plamy. Midorima upuścił je i wtedy ujrzał swoje dłonie skąpane we krwi. Nagle usłyszał trzask.

Po przebudzeniu...

—Ojej, nic się nie stało doktorze, zaraz to posprzątam!

Midorima podniósł się szybko z krzesła zupełnie zdezorientowany i rozejrzał się dookoła. Po chwili rozpoznał pokój socjalny na oddziale neurochirurgii i rezydentkę Yatsudę Yamamoto-san, która zaczęła wycierać papierem ręcznikowym blat biurka przy którym najwyraźniej uciął sobie drzemkę. Dopiero wtedy zrozumiał, że musiał strącić kubki z kawą i przy okazji zalać część dokumentacji, którą uzupełniał przez ostatnie kilka godzin.

— Tch, cholera jasna! — zaklął mimowolnie, na co Yatsuda posłała mu wyraźnie rozbawione spojrzenie.

— To rzadkość słyszeć z ust doktora takie wyrażenia.

— Miałem piekielny sen. Śniło mi się, że... — Urwał, gdy dotarło do niego co przed chwilą przeżywał w swojej podświadomości. Nie chciał jej tego mówić, niepotrzebnie jej martwić i dawać powody, aby zaczęła go obserwować na oddziale. Powinien być wzorem dla młodszych kolegów, a nie tracić głowę w takich sytuacjach.

— No co takiego? — dopytywała się wyraźnie zaciekawiona kobieta. Midorima wytężył mózg, musiał coś po prostu szybko wymyśleć.

— Śniło mi się... że gonił mnie lu-ludożerczy królik gigant — powiedział, poprawiając lekko przekrzywione okulary na nosie. — Duszno tutaj. Muszę wyjść i zaczerpnąć świeżego powietrza, nanodayo.

— Mam nadzieję, że doktor się nie przemęcza. Ostatnio bardzo ciężko pan pracuje — oznajmiła kobieta zanim zdążył opuścić pokój. — Doktor Kazuhaya-san opowiedział mi o tej ostatniej operacji poprzedniej nocy i...

— Wybacz, ale nie mam ochoty o tym rozmawiać — powiedział ozięble, na co kobieta skuliła się w sobie i spaliła raka na twarzy.

— Przepraszam. Zagalopowałam się, doktorze.

Yatsuda wyglądała na skruszoną, ale Midorima nie miał zamiaru z nią dłużej rozmawiać, naprawdę chciał już opuścić te pomieszczenie. Wyszedł na korytarz i przecierając oczy, starał się poukładać myśli i nie wyglądać dłużej na tak wstrząśniętego, gdy mijał swoich kolegów i koleżanki. Szybko skierował się do wyjścia ze szpitala, gdzie oparł się o pobliską barierkę i zmierzwił włosy. Rześkie, poranne powietrze pomogło mu się ogarnąć i oczyścić umysł. Wtedy postanowił do ciebie zadzwonić.

Wyciągnął komórkę z kieszeni i wybrał twój numer, odebrałaś po trzecim sygnale.

— Tak, Shin?

— ... — Milczał, przeklinając się w duchu, że nie przygotował się do tego wcześniej. Po prostu nie wiedział co chce ci powiedzieć.

— Jesteś, halo?

—Tak, jestem! Tylko... zapomniałem o co chciałem cię zapytać.

Na dźwięk twojego śmiechu poczuł jak spinają się wszystkie jego mięśnie. Akurat w tamtej chwili musiał przypomnieć sobie tamten przeklęty nagrobek, cholera!

— A co to, problemy z pamięcią? Już, w takim młodym wieku? — Jak zwykle się z nim droczyłaś. — Czyżby słynny doktor Midorima potrzebował porady specjalisty?

Kiedy on nie odpowiadał, domyśliłaś się, że coś jest nie tak. Zazwyczaj trochę inaczej reagował na twoje żarciki i docinki, a tym razem był jakiś nieswój.

— Shin, ja tylko luźno żartuję, nie złość się — powiedziałaś poważnym tonem głosu. — Hej, co się stało?

— Nic, po prostu... pomyślałem, że... że zapiszę cię na badania kontrolne w najszybszym z możliwych terminów, dobrze? Zrobimy ci tomografię komputerową, usg jamy brzusznej i...

— Zaraz, zaraz, jaką tomografię? Po co?

— Na wszelki wypadek.

— Na wszelki wypadek? Shin, o co chodzi, przerażasz mnie teraz!

Chwila pauzy tylko spotęgowała twój niepokój, ale wiedziałaś, że poganianie Midorimy nie kończy się najlepiej. Jednakże to jak się zachowywał i co do ciebie mówił... Naprawdę chciałaś, żeby wyskoczył ci z tekstem: „to tylko żart, wybacz, nie umiem być zabawny."

Zamiast tego zrobiło się jeszcze poważniej, bo głos Midorimy zaczął brzmieć coraz bardziej żałośnie.

— Ja jestem nie dość dobry i nie mógłbym... nie dałbym rady, rozumiesz? Gdyby przyszło mi cię o-operować-...

— Ty cały czas o tym myślisz, prawda? — zapytałaś szybko, dobrze przeczuwając co się święci. — O tej ostatniej, twojej operacji? Zadręczasz się tym i wiem, że cię to boli, ale pamiętaj, że jesteś tylko człowiekiem, a nie cudotwórcą. I nikt inny nie ma prawa ci wmawiać, że jest inaczej, tym bardziej jeśli nie jest chirurgiem i nie wie jak to wszystko wygląda z twojej perspektywy...

— [Imię], nie możesz zrozumieć mojej sytuacji... To nie jest kwestia przeznaczenia, tylko mojej wiedzy i umiejętności!

— Posłuchaj mnie. Jeżeli kiedykolwiek w przyszłości miałabym się komuś oddać do pokrojenia, to zabij mnie, ale przysięgam, że wybrałabym ciebie i to nie dlatego, że cię kocham, wiesz? Ale dlatego, bo wiem, że nie należysz do osób, które łatwo odpuszczają, potrafisz zachować zimną krew w kryzysowych sytuacjach i w pełni angażujesz się w każdy przypadek z którym masz do czynienia.

Jesteś wielki, Shin.

Murasakibara

We śnie...

To było niebywale trudne do uwierzenia. Nie wiedział skąd się tam wziął, ale przenigdy nie był taki szczęśliwy jak w tamtym momencie. Znajdował się w dżungli, ale nie takiej zwyczajnej jaką widywał wcześniej na tych różnych, nudnych filmach, które mu puszczałaś.

To była dżungla w całości zrobiona z jedzenia!

— Ne, [Imię]cchi, czy my umarliśmy i jesteśmy w raju? — zapytał ciebie półgłosem Murasakibara, kiedy pojawiłaś się u jego boku.

Miałaś szeroko otwarte oczy i szczękę – oto nad twoją głową górowały olbrzymie drzewa z czekoladowych i truskawkowych pocky, potężne lizaki w różnych odcieniach i całe mnóstwo żelków, ciastek, cukierków. To był świat jakiego nigdy nie widziałaś i z pewnością nie potrafiłabyś sobie wyobrazić.

— [Imię]chin, ja chcę tutaj zostać — powiedział nagle Murasakibara, który powoli zaczął wszystkiego dotykać i próbować. — Ara, zbudujemy sobie domek z pocky i zrobimy żelkowe łóżko.

— Atsushi, tu chyba nie jest bezpiecznie... — powiedziałaś mu po chwili zastanowienia, rozglądając się uważnie na boki. Znajdowałaś się na niezbyt pewnym gruncie. Zdawało ci się, że stoisz na wielkim, czekoladowym wafelku, a wokół ciebie znajdowało się masło orzechowe. Jednakże skoro twój chłopak mógł się swobodnie wszędzie poruszać, to ty również, prawda?

Wystawiłaś prawą nogę poza wafelek i dotknęłaś grząskiej masy.

— Ne, [Imię]chan, musisz spróbować tych kamieni, są pyszne!

— A-Atsushi! — pisnęłaś, gdy spod gruntu wystrzeliła wielka, żelkowa macka i owinęła się wokół twojej kostki. Tajemniczy potwór z łatwością podniósł cię do góry tak, że zawisłaś w powietrzu do góry nogami, wrzeszcząc jak opętana. — ATSUSHI, RATUJ MNIE!

— [Imię]chan, o nie, to żelkostwór! — Murasakibara upuścił wszystkie muffinki jakie zebrał z drzewa mufffinkowego i wpatrywał się w ciebie z głębokim szokiem i przerażeniem. Potwór rzucał tobą na boki jak szmacianą lalką, aż w końcu najwyraźniej znudzony zabawą, wystrzelił tobą w powietrze, wynurzył swój ogromny pysk i połknął w całości.

Murasakibara wydał z siebie potężny ryk wściekłości, po czym zaczął podciągać rękawy bluzy. Jeżeli będzie trzeba zejdzie do trzewi tej żelkowej bestii i cię stamtąd wyciągnie własnymi rękoma!

Po przebudzeniu...

Murasakibara obudził się zaplątany w kołdrę niczym burrito i przez chwilę nie potrafił się z niej wydostać ani zorientować się gdzie właściwie jest. Zdawało mu się, że to kontynuacja jego snu i właśnie przeciska się do ciebie przez przełyk żelkostwora...

—O nie, [Imię]chin, żyj! Zaraz cię wydostanę!

Nagle poczuł gwałtowne szarpnięcie i ciemność ustąpiła miejsca jasności. Zmrużył oczy, gdy białe światło żarówki go na chwilę oślepiło.

— Atsushi, co ty wyrabiasz? — syknęłaś, starając się pomóc swojemu ukochanemu wydostać z kołdry. — Pobudzisz wszystkich sąsiadów!

— Ale... Żelkostwór cię pożarł i właśnie cię ratowałem, [Imię]chin.

Popatrzyłaś na Murasakibarę z niedowierzaniem, ale nie potrafiłaś gniewać się na niego, gdy robił minę niewiniątka. Domyśliłaś się, że przyśniło mu się coś głupiego i postanowiłaś nie drążyć tego tematu. Spojrzałaś na jego czerwone policzki i błyszczącą skórę, po czym uśmiechnęłaś się delikatnie.

— Jak widzisz jestem cała i zdrowa, a teraz podnieś ręce do góry, zdejmę ci koszulkę. Rany, jesteś cały spocony, spałeś w tym kokonie z kołdry jakby było minus czterdzieści stopni!

— [Imię]chin, ty nie wierzysz, że chciałem cię ratować...

— Oczywiście, że wierzę i bardzo jestem szczęśliwa z tego powodu, ale to był tylko sen — powiedziałaś i sięgnęłaś ręką na nocny stolik, gdzie leżało otwarte opakowanie żelków. — Widzisz, tutaj żelki są tylko przekąską i niczym więcej. Chcesz?

— Nie. — No takiej odpowiedzi to się na pewno nie spodziewałaś. Murasakibara nigdy nie odmawiał raz zaproponowanego jedzenia! — Jestem zły na żelki, bo chciały mi cię zjeść i nie będę ich już ruszał!

— Zaraz to... t-to znaczy, że obrażasz się na wszystkie żelki?

— ... Może nie na te truskawkowe i bananowe, bo to moje ulubione, ale na resztę jestem bardzo zły.

Kagami

We śnie...

Trwała niezwykle trudna akcja przeciwpożarowa, która przeciągała się już którąś godzinę. Budynek galerii handlowej szybko zajął się ogniem, więc ewakuacja setek ludzi była niezwykle utrudniona, ale wciąż pozostawała sprawą priorytetową. Kagami należał tym razem do grupy ratowniczej i pomagał w transporcie cywili, aby bezpiecznie przeprowadzić ich przez te piekło.

— Uważajcie na głowę i patrzcie pod nogi, zaraz przejmie was inny strażak, ja muszę wrócić po resztę!

Starał się przekrzyczeć ogólny chaos i trzask ognia, który płonął jak szalony, pożerając kolejne części budynku niczym wygłodniały potwór, który wyruszył na żer. Kagami zawahał się tylko na chwilę, gdy przystanął na skrzyżowaniu korytarzy i zapatrzył się na potęgę żywiołu z którym przyszło mu stanąć w szranki. Był wielki, gorący i zdecydowanie potężniejszy niż wydawało mu się, że jest, gdy uczono go o nim w szkole.

To było jedno z tych zjawisk, którym trzeba było stawić faktycznie czoło, aby w pełni zrozumieć jego niebezpieczeństwo.

— Nie wiem co się dzieje, ale ten ogień jest jakiś nienaturalny — parsknął sam do siebie i zakaszlał. Kolor płomieni zaczął się jakby mienić wszystkimi odcieniami tęczy. Kagami cofnął się o krok zaskoczony tym zjawiskiem i pierwsze o czym pomyślał, to że być może ta akcja zaczyna go przerastać i powinien się wycofać.

— Taiga?

Jego oczy rozszerzyły się ze zdziwienia, gdy usłyszał twój głos za swoimi plecami, a usłyszał go tak dobrze jakbyś stała tuż obok niego. Nagle poczuł lód w brzuchu, a grdyka skoczyła mu spazmatycznie. Co ty właściwie robiłaś w płonącym budynku?

— [Imię]?! C-co ty tutaj robisz?! — wykrzyknął, kiedy tylko się obrócił i ujrzał cię w wejściu do twojego ulubionego sklepu z ubraniami. Stałaś tam na tle płomieni, które zajęły całą okolicę, szyld zwalił się z hukiem na posadzkę tuż przed twoimi nogami, a ty nawet nie drgnęłaś.

Stałaś w tym jednym miejscu zupełnie niewzruszona tym co się wokoło was dzieje i wpatrywałaś się w niego z pustym wyrazem twarzy. Kagami czuł napięcie pod skórą, jego ręce trzęsły się ze stresu, który trzymał go teraz w garści. Znajdowaliście się w samym środku piekła, gdzie ciasno było od płomieni i wielu innych niebezpieczeństw, a wasz los praktycznie został już przypieczętowany.

Ogień odciął drogę wam obojgu.

— [Imię], idę do ciebie, nie ruszaj się stamtąd! Ja już zaraz-...!

Nie mógł uwierzyć w to, że kiedy zrobił ku tobie krok, ty zrobiłaś krok do tyłu, rozłożyłaś ręce na boki i wtedy pochłonęły cię płomienie.

Po przebudzeniu...

Kagami dyszał wściekle z chwilą gdy tylko się ocknął. Leżał na wznak na kanapie w salonie i wpatrywał się szeroko otwartymi oczyma w sufit na którym odbijały się czerwono-niebieskie światła przejeżdżającej nieopodal okna karetki pogotowia. Dookoła panowała kompletna cisza, przerywana jedynie dźwiękami nocnego miasta, które dostawały się do środka mieszkania przez uchylone okno.

— Co za koszmar — wydusił, wstając z jękiem z sofy i przecierając zaspane oczy, ziewnął potężnie. Wtedy zorientował się, że wciąż miał na sobie robocze ubranie i... — Co jest?

Brązowy, prążkowany koc zsunął się z niego w momencie gdy podniósł się na równe nogi. Sięgnął po niego dłonią i zamyślił się głęboko, marszcząc przy tym czoło. Po powrocie z roboty nie miał siły, żeby wziąć głupi prysznic, przebrać się w świeże bokserki i położyć w sypialni do jednego łóżka z tobą, ale miał siłę, żeby wygrzebać z szafy z górnej półki koc i się nim nakryć.

No chyba, że to były krasnoludki.

Albo...

— [Imię].

Kagami przeciągnął się, poskładał koc w kostkę i odstawił na pobliski fotel. Postanowił wziąć ekspresowy prysznic, który trochę go ocucił i sprawił, że poczuł się znacznie lepiej. W momencie gdy wycierał swoje ciało ręcznikiem, ostrożnie omijając ślady po poparzeniu na łydkach, których dorobił się na pierwszym, poważnym wezwaniu, przypomniał sobie tamten sen.

Czerwonowłosy otrząsnął się z szoku na samo wspomnienie twojej sylwetki pożeranej przez płomienie, szybko podszedł do umywalki i oblał twarz lodowatą wodą. Miał dość tego wszystkiego, jedyne czego w tamtym momencie potrzebował to zapomnieć o tym co widział w koszmarze, pójść do ciebie do łóżka i przytulając się, zasnąć.

Hanamiya

We śnie...

Wszedł do domu wyjątkowo zadowolony, ponieważ tego dnia dopisywał mu zarówno humor jak i szczęście. Już nawet nie pamiętał co dokładnie wprawiło go w taki stan euforii. Być może dostał awans w pracy? Albo zgnoił w końcu swojego durnego szefa i odszedł do konkurencji?

— [Imię] kupiłem na dziś szampana! — wydarł się od progu i rozejrzał po pustym korytarzu mieszkania szukając twojej obecności. — Ruszaj dupsko na dół i dawaj kieliszki!

Odpowiedziała mu jedynie cisza, co było dość nietypowe. Ty zawsze starałaś się mu odgryźć za jego wredne odzywki! Hanamiya rozejrzał się dookoła niecierpliwie i doprawdy się zdziwił. Dom wydawał się co najmniej opustoszały – brakowało w nim twojej ręki. Nie było donic z kwiatami, obrazów na widok których miał odruch wymiotny i innych, twoich bibelotów.

W dodatku ta cała dołująca cisza... Coś było perfidnie nie tak.

Nogi same niosły go na piętro do łazienki, której drzwi były lekko uchylone. Nie wiedział skąd, ale miał pewność, że się tam znajdujesz i... nie pomylił się.

— [Imię], ty debilko, coś ty zrobiła? — wyszeptał kiedy spostrzegł twoją białą jak kartka papieru twarz zwróconą w stronę wejścia do łazienki. Leżałaś w wannie pełnej wody, naga i martwa z szeroko otwartymi oczyma. Na podłodze walały się butelki z alkoholem wysokoprocentowym i puste opakowania po silnych tabletkach na sen i na uspokojenie.

Hanamiya doskoczył do ciebie i zbadał ci puls. Niestety twoje serce nie biło już od jakiegoś czasu.

— Nie mogę w to uwierzyć... przecież to dla ciebie kupiłem tego cholernego szampana! Pisałaś mi, że chcesz świętować, nawalić się i bzykać do białego rana! — wydarł się, patrząc na ciebie z wyrzutem i obrzydzeniem. Wtedy dostrzegł jakiś skrawek papieru leżący na brzegu wanny. Natychmiast po niego sięgnął i rozwinął.

Koślawy napis obwieszczał mrocznie „Raz, dwa, trzy – zdychasz ty".

— Co jest?

Kątem oka dostrzegł jakiś ruch i nagle poczuł na swoim ciele jak mokra, zimna i oślizgła dłoń łapie go za szyję i wciąga gwałtownie do środka wanny.

Po przebudzeniu...

Ocknął się dość gwałtownie i gdyby nie pas, którym był przypięty do siedzenia najprawdopodobniej uderzyłby się czołem o schowek. Na widok jego niecodziennego sposobu wyrwania się z objęć snu, posłałaś mu zdziwione spojrzenie.

— Co jest? — zapytałaś cicho i ściszyłaś radio w którym akurat śpiewał Ed Sheeran. Hanamiya przetarł podkrążone oczy i wziął głęboki oddech. Mogłaś śmiało stwierdzić, że był tak jakby lekko w szoku. — Ej, powaga, co jest?

— Nic — mruknął jakoś nieprzyjemnie, zgrabnie olewając twoje natarczywe pytanie na które po prostu nie chciał odpowiadać. Nie wiedzieć czemu cały czas miał gęsią skórkę na rękach. — Którą godzinę już prowadzisz? Zmienić cię?

— Spałeś może z czterdzieści minut Makoto...

— To nic, już się wyspałem — odparł po czym wskazał dłonią na znak drogowy, który właśnie mijaliście na szosie. — Zaraz będzie stacja benzynowa, zatrzymasz się tam i wtedy się zmienimy.

— Ale Makoto...

— Nie kłóć się ze mną i zjeżdżaj na następnym zjeździe, jasne?! Czego ty tu nie rozumiesz, idiotko?! — krzyknął, na co ty struchlałaś i odruchowo przywarłaś mocniej do kierownicy. Z pewnością twój ukochany chłopak wstał lewą nogą... No prawie, bo w sumie siedział cały czas.

— Okej, okej! — parsknęłaś nie kryjąc faktu, że poczułaś się dotknięta jego słowami. — Nie musisz być taki wredny od razu i mnie opierdalać!

— No jak nie rozumiesz prostego polecenia, to jaki mam być? —prychnął wpieniony i opuścił szybę w oknie. — Każdy by cierpliwość stracił przy takiej lasce jak ty, [Imię]. Ciesz się, że jeszcze z tobą jestem.

No to teraz ty się wkurzyłaś.

— Ugh, czasami to mam naprawdę ochotę żeby cię... nie wiem, wziąć poduszkę i udusić we śnie, albo zrzucić cię z klifu, albo utopić, bo jesteś takim palantem, że szok!

Kiedy Makoto nic nie odpowiedział - co było niezwykle dziwne, bo zazwyczaj wykłócał się z tobą do ostatniej kropli potu, zerknęłaś na chwilę na niego i uniosłaś brwi ze zdziwienia.

Jeszcze chyba nigdy go takiego nie widziałaś, ale miał taki wyraz twarzy jakby zastanawiał się właśnie czy nie lepiej byłoby mu wyskoczyć z samochodu i uciec gdzieś daleko. Był zszokowany i nie wyglądał ani trochę na takiego, co by chciał się z tobą dłużej wykłócać.

Milczał przez resztę drogi, bez problemu oddając ci kierownicę i pozwalając prowadzić przez resztę trasy.

Takao

We śnie...

Był największym gangsterem jakie kiedykolwiek widziało te miasto. Miał tak potężne plecy i trzymał w swojej garści wystarczająco dużo ludzi, aby posłać samego prezydenta na śmierć i włos nie spadłby mu z głowy. Jego imię wspólnicy wypowiadali między sobą z szacunkiem i czcią, a wrogowie szeptali je zdjęci strachem i obawą, że za samo je wypowiedzenie na głos dostaną bilet w jedną stronę na tamten świat.

Takao Kazunari był jak przerażająca opowieść, która ma trzymać ludzi w napięciu i sprawić, aby każdemu zjeżył się włos na ciele, gdy przyjedzie mu stanąć z nim oko w oko.

— Kazunari, jestem gotowa do drogi — oznajmiłaś, stając przy frontowych drzwiach waszego gustownego i luksusowego dworku urządzonego na kształt lat dwudziestych. W wielkim kominku wesoło trzaskały płomienie, a piękny hart perski spał na złotej, puchowej poduszce, grzejąc się przy tym ogromnym skupisku ciepła.

Ochroniarze ubrani w czarne fraki ze słuchawkami w uszach i kamiennych twarzach niewyrażających żadnych emocji, wyglądali jak typowi twardziele żywcem wyjęci z gangsterskich, amerykańskich filmów.

— Już idę moja droga! — odkrzyknął z piętra Takao, zapinając srebrne spinki w mankietach koszuli.

Nic nie zapowiadało nadciągającej tragedii, tym bardziej, że cały teren posiadłości był dobrze strzeżony. Jednakże będąc na czele mafijnej rodziny trzeba było mieć na uwadze to, że nie wszyscy twoi przyjaciele faktycznie życzą ci pomyślności.

W jednym momencie szykujesz się na recital Debussiego, a w drugim jakiś snajper serwuje ci z ukrycia kulkę w łeb.

Bezgłośnie upadłaś na posadzkę barwiąc biały dywan z niedźwiedziego futra, posoką. Z wielkiego, ziejącego w czaszce otworu wypływała krew, a miejsce wylotu kuli w części potylicznej głowy było strzaskane w drzazgi. Ochrona rozproszyła się w popłochu sięgając po broń, kontaktując się przez słuchawki z resztą zespołu, pies zaczął nerwowo ujadać gwałtownie wyrwany ze snu, a Takao stał u szczytu schodów i wpatrywał się w twoją nieruchomą sylwetkę leżącą na posadzce w coraz to większej kałuży krwi.

— [Imię]chan... — wydusił, czując jak serce w jednym momencie łamie się na tysiąc kawałeczków.

Jedyne szczęście i miłość, która go w życiu spotkała i którą bezpowrotnie utracił przez jakiegoś tchórza przyczajonego w mroku i strzelającego z oddali. Momentalnie zawrzała w nim złość, wyciągnął zza marynarki swój podręczny czarny rewolwer S&W i schował się za ścianą, gdy pojawiły się kolejne strzały. Pies przeciągle zawył i momentalnie ucichł na dobre.

— Ty sukinsynu — parsknął czarnowłosy i odbezpieczył broń. Nie wiedział czy ma do czynienia z pojedynczą, wrogą jednostką, czy być może snajper nie działał sam, a był wstępem dla prawdziwego przedstawienia, które za chwilę miało się rozegrać w jego domu.

Kiedy rozległy się kolejne strzały, a frontowe drzwi zostały z wielką siłą wyrwane z zawiasów, wiedział, że nieprzyjaciel wdarł się do środka posiadłości.

— Szukajcie Takao, musi gdzieś tutaj być! Jego żonka już śpi z rybkami, ale byłby grzech rozdzielać takie wspaniałe małżeństwo. Znajdźcie go i poślijcie tam gdzie jego miejsce. Nie pozwólmy im się za bardzo za sobą stęsknić.

I choć mawiają, że zemsta najlepiej smakuje na zimno, Takao nie miał najmniejszego zamiaru z nią czekać.

Po przebudzeniu...

Od kilku już minut siedziałaś na materacu i przypatrywałaś się swojemu ukochanemu z mieszaniną rozbawienia i szoku. Takao często miewał niespokojne sny podczas których potrafił się rozpychać łokciami, czy nawet rzucać jakieś półsłówka wyrwane z kontekstu, ale tym razem przeszedł samego siebie. Obrócił się na plecy, ciemna grzywka zasłoniła mu oczy, usta miał półotwarte i poruszał nimi bezgłośnie, czasami wykonując mimowolne, bezwarunkowe ruchy rękoma i nogami.

— ... Mhm... zemszczę się... będę waszym koszmarem...

— Kazu? Kazu, obudź się. — Trąciłaś go ręką, chcąc przerwać ten jakże emocjonalny sen i móc wreszcie położyć się do własnego łóżka bez obaw, że oberwiesz od niego z kolanka, albo łokcia. — Kazu, wstawaj!

— Zabiłeś mi psa, gnoju!

— KAZUNARI! — Chwyciłaś go za koszulkę i wstrząsnęłaś, co wreszcie dało jakiś skutek. Takao obudził się i wytrzeszczył na ciebie oczy. Już otwierałaś usta żeby coś mu powiedzieć, gdy ten szczelnie cię przytulił, kładąc prawą dłoń z tyłu twojej głowy, gdzie zaczął ją dziwnie obmacywać, jakby chcąc się upewnić, że nie masz tam przypadkiem dziury po wystrzale.

— [Imię]chan, skarbie, ty żyjesz! Tak się martwiłem, że cię zabili! Nie wiem jak wdarli się na teren posiadłości, ale wyciągnę z tego konsekwencje, możesz być tego pewna. Polecą za to głowy!

— C-co? — Nie mogłaś się powstrzymać, żeby nie parsknąć śmiechem, kiedy powoli wyswobodziłaś się z jego uścisku. Najwyraźniej twój Kazunari myślał, że to nie sen, a rzeczywistość. — Kazu, uspokój się. Cokolwiek ci się śniło... to już koniec! Jesteśmy w naszym małym mieszkanku w bloku, w Tokio, a ty za jakieś cztery godziny idziesz do pracy, do biura.

— ... C-co? Więc to był sen..? O rany, to był tylko sen! — Takao potrzebował dłuższej chwili żeby posklejać wszystko do kupy, ale w końcu jakoś oprzytomniał i zaczął się głośno śmiać i ty razem z nim. — Nawet nie masz pojęcia jakie to było realistyczne! Jakbym grał w jakimś starym, amerykańskim filmie!

— No tak, to teraz wszystko jasne — mruknęłaś, poprawiając waszą kołdrę i naciągając ją na was oboje po szyję. — Jak się nazywał ten film, który oglądałeś przed snem?

— Ojciec chrzestny czy jakoś tak.

— Chyba te kino cię przerosło, co? Omal mnie nie uderzyłeś, tak się rzucałeś na łóżku...

— Ahaha, wybacz, [Imię]chan! Ja chciałem tylko cię pomścić, wiesz? Muszę ci to wszystko opowiedzieć!

— Kazu, proszę cię idź spać, już jest po północy.

Kasamatsu

We śnie...

Z głębokich przemyśleń wyrwał go gwałtownie dzwonek telefonu. Ktoś był wyjątkowo uparty i natarczywy w próbie połączenia się z nim, ale kto mógł dzwonić do niego o tak późnej porze?

Był środek nocy. Świecące na czerwono cyfry podręcznego zegarka pozostawionego na stoliku nocnym oznajmiały, że dochodziła trzecia. Kasamatsu zmarszczył gniewnie brwi i powoli podniósł się z poduszki.

— Jeśli to jakiś głupi żart, to ja uduszę chyba Kise własnymi rękoma.

Jednakże gdy tylko usiadł na krawędzi łóżka i wziął telefon w dłoń, a oczy przywykły mu do jasności ekranu, zrozumiał, że patrzy na twoją twarz.

— [Imię]?

Nieźle skonfudowany odebrał połączenie i przyłożył telefon do ucha.

Pierwsze co jego czuły słuch zarejestrował to były krzyki, gdzieś w tle, jakby za ścianą, a zaraz potem twój pełen przerażenia głos.

— Yukio! Yukio, Boże odebrałeś, tak się boję..!

— [Imię], co się dzieje?! — wydusił Kasamatsu, który w jednej chwili poczuł jakby ktoś wylał mu na głowę kubeł zimnej wody. — Wylądowałaś już? Co to za wrzaski?!

— Yu-Yukio... — Słysząc twój drżący głos przerywany płaczem, czuł jak ściska mu się serce z emocji. — Samolot... samolot zaraz się rozbije!

Nie, to nie mogła być prawda. Nie wierzył w to co mu powiedziałaś! To był tylko kolejny z twoich niestosownych i nieśmiesznych żartów! Jednakże brzmiał bardzo niepokojąco, a twój płacz, który się wzmógł sprawił, że zaczął traktować twój telefon bardzo poważnie.

Jego dłonie spociły się w ułamku sekundy, serce waliło mu w piersi jak młotem, uświadomił sobie nagle, że siedzi na skraju łóżka i wpatruje się w wasze zdjęcie oprawione w złotą ramkę i ustawione na parapecie okna. Obejmował cię, ty uśmiechałaś się i patrzyłaś w obiektyw aparatu, a twoja twarz promieniała od szczęścia, które on ci ofiarował.

— Yukio, błagam cię, powiedz coś! My zaraz spadniemy!

— Ko-kocham cię [Imię]! — wykrzyknął bez zastanowienia, coraz mocniej ściskając dłonią telefon. — Słyszysz? Kocham cię!

— A ja ciebie! Ko-

Wtedy coś huknęło i połączenie zostało przerwane, a cisza nocy znów wypełniła pokój w którym znajdował się zupełnie sam.

Po przebudzeniu...

Kiedy się ocknął, poczuł, że z kącika prawego oka pociekła mu łza. Wciąż pamiętał te uczucie straty, które towarzyszyło mu w chwili waszej krótkiej i bardzo emocjonalnej rozmowy telefonicznej i przerażało go dogłębnie. Było takie realne, choć już wiedział, że to był jedynie sen. Na szczęście!

— [I-Imię]? — szepnął, siadając na łóżku i rozglądając się na boki. Nie było cię w sypialni, ale z uchylonych drzwi na korytarz wpadała do środka pomieszczenia wąska strużka światła. Kasamatsu otarł mokry policzek i podniósł się, kierując swoje kroki do przedpokoju.

Zauważył cię od razu, siedziałaś w fotelu w salonie i czytałaś jakąś książkę. Nieco zdziwiony zerknął na zegarek w telefonie, ale zanim zdążył go sprawdzić, usłyszał twój głos.

— Wiem, że jest druga w nocy, ale jakoś nie mogłam zasnąć, więc pomyślałam, że przynajmniej dokończę ten rozdział.

— Może zrobić ci ciepłe mleko? Albo jakiś ziołowy napar na dobry sen? — zapytał Kasamatsu stojąc w progu pomieszczenia i mrużąc na ciebie oczy. Uśmiechnęłaś się w odpowiedzi i tylko pokręciłaś głową na boki. — Na pewno wszystko w porządku?

— Tak, możesz iść spać, ja też pewnie za niedługo się położę.

Kasamatsu zawahał się, bo wiedział, że jest jeszcze zbyt wstrząśnięty przeżyciami jakie zaserwował mu miniony koszmar i z pewnością będzie się teraz tylko kręcił z boku na bok nie mogąc usnąć. Powoli zbliżył się do ciebie i zanim zdążyłaś go zapytać co się dzieje, ukląkł przy twoich kolanach, objął je, i przycisnął swój policzek do twojego ciepłego ciała.

Zdezorientowana jego niecodziennym zachowaniem, zamknęłaś książkę, nie wkładając w nią uprzednio zakładki.

— Yukio, coś się stało? — zapytałaś poważnie, gładząc go delikatnie po boku głowy. — Nie żebym miała coś przeciwko temu, ale to takie niecodzienne i niespodziewane z twojej strony...

— Miałem okropny koszmar. Śniło mi się, że... — Urwał, bo chyba tak naprawdę nie chciał ci o tym mówić. Zagryzł wargę starając się wyprzeć z umysłu wspomnienie twojego błagalne głosu i płaczu tuż przed rozbiciem się samolotu.

— Że?

— Coś bardzo strasznego, nieważne — odparł, a ty nie zamierzałaś nalegać. — Po prostu potrzebuję cię czuć blisko siebie, d-dobrze? Zostańmy tak przez dłuższą chwilę.


Hejo, Marli jest tutaj!

Trochę długi był ten rozdział, ale mam nadzieję, że nie zanudziłam was na śmierć.

Nie wiem czy gdzieniegdzie nie przekombinowałam, ale trochę właśnie taki miał być ten scenariusz od samego początku.

Za wszelkie błędy przepraszam, następny rozdział już niedługo, pozdrawiam~


TEMAT CZTERDZIESTEGO TRZECIEGO ROZDZIAŁU:

[PapaAU!]GoM + Kagami + Hanamiya + Takao + Kasamatsu, gdy idzie z waszym dzieckiem zbierać cukierki na Haloween! 

Continue Reading

You'll Also Like

38.6K 2.3K 39
- Dobrze, że to trwało tylko tydzień. Przynajmniej nie zdążyłaś się nawet zakochać. A to co stało się w Las Vegas, zostaje Las Vegas.
47.9K 3.1K 74
Gdzie ona zostaje mu podarowana jako prezent
15.5K 1.4K 16
Draco kocha syna ponad wszystko. Dlatego, kiedy była żona planuje odebrać mu dziecko, Draco zwraca się o pomoc do ostatniej osoby, o której by pomyśl...
231K 8.4K 56
Bycie zawsze gorszą siostrą może być męczące. Tym bardziej po trudnym dzieciństwie. Czy coś się zmieni w 13 letnim życiu Charlotte po trafieniu do br...