attached | levi ackerman snk...

By maiaren

4.1K 460 262

❝Już nie jestem... Najsilniejszym żołnierzem ludzkości.❞ Levi pragnął tylko tego, by Bóg choć raz się nad ni... More

WSTĘP
0 | twoje imię to Levi
1 | czym jest samotność?
2 | niezwyciężony ten, co żyć pragnie
3 | nie potrzebujesz mnie już
4 | zestaw herbaciany
5 | twój przyjaciel po życia kres
6 | nie będę już kochać
8 | świat w wiecznym spoczynku
9 | odbicie pragnące odpocząć

7 | najsilniejszy żołnierz ludzkości

265 31 31
By maiaren

Erwin siedział przed biurkiem, trzymając pęk dokumentów, pod którymi jako komandor Zwiadowców miał pozostawić swoją sygnaturę. Podniósł na moment znad papierów wzrok, widząc agresywnie poruszającą się klamkę, parsknął cicho i przybrał jak najbardziej beznamiętny wyraz twarzy jaki tylko potrafił, gdy próg przekroczył nie kto inny jak niskiego wzrostu postać klnąca na wszelkie możliwe sposoby.  

— Pieprzone drzwi, tch, już je miałem zamiar wyważyć — wycharczał Levi, ledwo powstrzymując się od ich kopnięcia. — Musiał je ktoś za mnie otwierać, ach, żenujące.

— Nie naciskaj na nią. Trzeba ją przekręcić — odparł ze spokojem Smith.

— Teraz już wiem, dzięki za troskę — wydukał pod nosem w niezadowoleniu, zakładając ręce na piersi. — Po co mnie wezwałeś, Erwin?

Erwin położył na biurku dokumenty, którymi był wielce niezainteresowany, po czym oparł podbródek o ręce, patrząc prosto mu w oczy, te kobaltowe, pozbawione wyrazu oczy.

— Zapadła decyzja.

— Decyzja?

— W Korpusie Zwiadowczym trwasz już ładne parę lat. To podbudowujące, że byłeś w stanie tyle przeżyć, mając za sobą tak wiele misji.

— Jeśli próbujesz mi pogratulować, że wciąż żyję, czy poinformować mnie, jak bardzo się zestarzałem, to cholera by cię, Smith — odrzekł zirytowany, podchodząc żwawym krokiem ku niemu. — Jaka decyzja znowu?

Jasnowłosy uśmiechnął się niemrawo, opierając się o krzesło i pobrnął spojrzeniem ku imbryczkowi z herbatą, jaką Levi ubóstwiał ponad wszystko.

— Herbaty?

— Nie owijaj w bawełnę, nie mam czasu — cmoknął Ackerman.

Miał czas. Miał mnóstwo czasu, lecz wolał go spędzać w samotności, delektując się ciszą i spokojem. Odpoczywać od twarzy, jakie widział na co dzień, od opowieści czterookiej, o których gadać potrafiła od wschodu do zachodu słońca, od hałasu na rannych treningach, od zdesperowanych krzyków wychodzących z ust jedzonych żywcem żołnierzy. Od istot na jakich widok czuł tak ogromne obrzydzenie, taki wstręt.

— Kapitan — zaczął Erwin. — Co myślisz o zostaniu kapitanem? Góra myśli o utworzeniu drużyny specjalnej, jakiej byś przewodził. To zaszczyt wręcz. Cenią twoje osiągnięcia i umiejętności. Na celu jest prowadzenie iście ważnych misji, jakim nie podołałyby inne jednostki.

— Ha? Chcesz mi wpakować więcej roboty, by się odciążyć od ich nacisku? Ach, cholera, nawet o tym nie myśl. Nie mam zamiaru niańczyć jakiś żołnierzy.

— Źle obrałem to w słowa, Levi... Nie masz nic do powiedzenia w tej kwestii. Nie pytałem o twoją zgodę. To już postanowione.

Nienawidził bycia podporządkowanym innym o wyższej randze. Niemal całe swe życie prowadził jako umiłowane przez matkę dziecko, które pod wodzą Kenny'ego przemieniło się w nikczemnika zdolnego popsuć wszelkie plany wrogim mu handlarzom, kopiąc również tyłki nielubianej przez siebie Żandarmerii. Aż nagle otrzymał rozkaz od samego Erwina Smitha, z jakim początkowo udawał, że współpracuje, by go po krótkim czasie zdradzić. Choć był mu już całkowicie posłuszny i uznawał go za prawdziwego przyjaciela, komendy z jego ust wciąż przyprawiały go o gęsią skórkę.

— Erwin, ja nie nadaję się na kapitana. Nie potrafię dogadywać się z ludźmi, a co dopiero im przewodzić. Bzdurą jest mówienie, że dostąpiłem zaszczytu. Dla mnie to tylko dodatkowa robota i zbyteczny kłopot, tch.

— Potrafisz przewodzić, Levi.

Wstał nagle z krzesła, wyminął biurko pełne różnorakich dokumentów i stanął naprzeciw swojego iście niskiego towarzysza o wyrazie twarzy, jakby właśnie omyłkowo napił się octu.

— Przewodziłeś licznej grupie przestępców w podziemiach... Boisz się przewodzić paru niesamowicie silnym żołnierzom, jakich sam wybierzesz? Nie zapominaj, Levi. Tam trwałeś jako nadzieja dla ludzi na lepsze życie podziemne. Tu za to trwasz jako nadzieja dla ludzi na lepsze życie na całym tym świecie wewnątrz murów. Twoja siła jest w stanie to zapewnić.

— Erwin.

— Od dzisiaj jesteś kapitanem Levi'm — pochylił się nad nim i z niemrawym uśmiechem wyszeptał do niego kolejne słowa, które znielubił natychmiastowo Ackerman. — To rozkaz.

***

— Nazywam się Erwin Smith i jestem komandorem oddziału Zwiadowczego, a dziś prócz brania pod swe skrzydła chętnych kadetów, mam zamiar coś ogłosić. Informacja ta nie obejmuje jedynie świeżych żołnierzy, a tych, którzy już należą do mojej frakcji — odrzekł mężczyzna, wychodząc na podwyższenie i obdarowując intensywnym spojrzeniem liczne, nieznane sobie twarze, których większość pozbawiona była jakichkolwiek emocji. — Paru żołnierzy wstąpi dziś do drużyny elitarnej przewodzonej przez Levi'a. Z pewnością znany jest on każdej osobie.

Oczy wszystkich od razu spoczęły na opierającym się o pobliskie drzewo brunecie, dla którego w tamtej chwili rzeczą istotniejszą i bardziej interesującą było wydłubywanie sobie nieistniejącego brudu spod paznokci, aniżeli proszenie o atencję.

— Levi, podejdź tu, proszę.

— Tch — prychnął, rozumiejąc, iż ukazanie swej podirytowanej miny go nie ominie. Stanął prosto i ruszył żwawym krokiem ku scenie, obserwując znów bacznie własne paznokcie, by tylko ominąć niezręczny kontakt wzrokowy z którymkolwiek z kadetów.

Nie potrafił zawierać znajomości i otworzyć na nikogo swojego serca. Choć czuł wielkie przywiązanie do Erwina i Hange, nie dawał po sobie poznać, że ich towarzystwo sprawiało mu przyjemność i dogłębną radość. Nie umiał się uśmiechać, nie umiał się śmiać, nie umiał roztaczać wokół siebie przyjaznej aury. Wiecznie ponury i niezadowolony, a wprawiony w walce. Nie widział wśród obcych ludzi ani jednej osoby chętnej na znajomość. Wszędzie tylko ci, co odczuwali wobec niego szacunek, ale i strach. Choć może to i lepiej... przecież nie chciał nowych przyjaźni. Bo wiedział, że prędzej czy później dusza pokruszy mu się w palcach bardziej od suchego piasku, gdy usłyszy, że kolejny ukochany mu człowiek zginął śmiercią tragiczną i niespokojną.

— Ja tylko zamierzałem powiedzieć... że obserwowałem każdego z was. I jesteście o kant tyłka rozbić. Mam wybrać spośród nich wszystkich kogoś spełniające moje wymagania? Nie jest to rzecz prosta.

Erwin ledwo powstrzymał się od parsknięcia śmiechem.

— Musiałem jednak podjąć decyzję — kontynuował. — Jak się oni tam zwali? — wyciągnął z kieszeni chustę i począł w nią wycierać ręce. — Pieprzyć formalności — oznajmił i podniósł wreszcie wzrok.

Wzdrygnęli się, czując na sobie te surowe, szare jak popiół oczy. Czuli, jakby właśnie wypalał w ich duszach coś więcej niż strach. Tak oto wyglądała nadzieja ludzkości, wobec jakiej odczuwali przeogromny respekt.

— Ty — wskazał na stojącego po środku mężczyznę. — Gadaj jak się zwiesz.

— Eld Jinn! — zasalutował.

— Cholernie dziwnie to brzmi. Słyszałem, że nie lubisz widoku kurzu, bo masz na niego alergię. Będziesz w mojej drużynie — odrzekł, podnosząc ton głosu i przekręcając na moment głowę, by spojrzeć na przyglądającego się mu Erwina. — Zadowolony?

— Oczywiście, że tak, Levi. Masz jednak na liście jeszcze parę osób, nie tak?

— Tak myślałem: kłopotem samym jest wybranie kogokolwiek. Jak mam wybrać kogoś, nie wiedząc, czy nie zginie już zaraz po wyjściu za mury? — westchnął głośno i bezradnie. — Ile razy mam się jeszcze przyglądać innym?

Co z kadetami? Nikt nie przykuł twojej uwagi?

— Kadeci? Ha, mam niańczyć kogoś, kto nie zyskał jeszcze żadnego doświadczenia? W życiu. Skąd mam wiedzieć, czy na misjach będzie tak dobry jak na treningach?

— Levi, nie każdy jest taki jak ty, nie znajdziesz nikogo tak nieustraszonego i utalentowanego.

— Wymagam jedynie tego, by żołnierz nie zginął po spotkaniu pierwszego widzianego w swym życiu tytana.

— Wciąż... w twoim sercu czai się to zwątpienie?

— Zwątpienie?

— Nie potrafisz już nikomu zaufać i uwierzyć w jego umiejętności, bo twoi przyjaciele przez to zginęli. Zaufałeś im, uwierzyłeś w nich i zostawiłeś ich, by za moment zobaczyć, jak oni umierają. Nie tak jest, Levi? Boisz się zaufać.

Levi wzdrygnął się na wspomnienie Farlana i Isabel. Byli dla niego światłem, jakiego mu brakowało w bezdennej ciemności, rodziną, jaką zabił on sam swoją decyzją. Erwin miał rację. Serce Ackermana już wystarczająco wycierpiało i nie było skłonne komukolwiek zaufać.

— Nie chodzi ci o siłę żołnierzy — wyszeptał Smith. — Chodzi ci o swoją siłę. Wiesz, że jesteś silny na zewnątrz, a słaby wewnątrz, a przekładasz to na innych. Obawiasz się, że twoja decyzja znów będzie błędna i historia się powtórzy, że się przywiążesz. Jesteś słaby, Levi. Wątpisz w samego siebie. Nie potrzebuję w swoim oddziale niepewnych ludzi.

— Erwin...

— Gdybym miał na każdej misji żałować swoich decyzji... już by mnie na tym świecie nie było. Gdybym się zawahał choć raz, jak ty wahasz się ciągle, do rodziny nie wróciłby żaden Zwiadowca.

Petra — podniósł głos, szukając spojrzeniem kobiecej sylwetki wśród licznych żołnierzy. — Petra Ral.

Erwin uniósł brew po uświadomieniu sobie, iż wywołana została właśnie niezbyt doświadczona w walce osoba, która dopiero niespełna rok temu wstąpiła do jego oddziału.

— Obrzydliwe — wyszeptał Ackerman.

— Co obrzydliwe?

— Przypominasz mi kogoś, kto mnie wychował. Jesteś równie dosadny co tamten cholerny...

— Kto?

— Tamten... cholerny... Nieważne kto.

Z szeregu wystąpiła o niskim wzroście młoda rudowłosa dziewczyna o oczach jak miód, w jakich tlić się zaczęła duma z tego, iż została wybrana do drużyny elitarnej.

— Masz rację co do tego, że nie potrafię zaufać — westchnął, przerywając niemrawą ciszę. — Ale... nie żałuję już ani jednej swojej decyzji.

— Oluo... Oluo Bozado.

Wypowiedział to nazwisko, po czym wzdrygnął się na moment. Oluo wybiegł z tłumu w ekscytacji i stanął obok niziutkiej Petry, popychając ją lekko, jakby chciał jej pokazać, iż jemu również się poszczęściło.

— Nigdy nie wiem, czy będzie ta decyzja właściwa. I choć ich straciłem, a żal rwie serce, decyzja pozostania w oddziale Zwiadowczym i dotrzymywania ci kroku była jak najbardziej świadoma. Jestem tu teraz. To jest skutek mojego wyboru. Nigdy nie zamierzam tego żałować.

Bo przecież życie składa się z decyzji i zawirowań. Decyzją układasz sobie nowy dzień, teraźniejszość i przyszłość. Budujesz swój los jak gwiazdy i planety niebo.

— I ostatni... Gunther Schultz.

Tak samo, jak przysięga, że już nikogo nie pokocha, tak i decyzja o tym, by nigdy niczego nie żałował – tego jego dusza się trzymała.

Sam nie miał pojęcia dlaczego akurat wybrał ich, a nie kogoś kto miał już wielokrotną styczność z tytanami. Świeża jednostka, a jednak się na nią zdecydował. Pamiętał ich. Może niedokładnie, ale pamiętał, jak na ich pierwszej misji w przerażeniu tak wielkim trwali na widok wroga, że ledwo uszli z tego z życiem. Jak uratował jednego z nich niezadowolony z tego, że musiał ingerować. Czym więc u niego zapunktowali? Niczym.

A może tym, jak bronili go zaciekle, gdy ktoś rozpuścił między ludzi informację o tym, iż ta nadzieja ludzkości była kiedyś przestępcą w brudnym, ciemnym podziemnym mieście?

Nie wiedział. Nie chciał wiedzieć.
Bo gdyby przyznał, iż wybrał ich nie ze względu na kompetencje, a ze względu na to, co beztrosko dla niego uczynili, to by oznaczało... że znów poczuł coś, czemu próbował sobie przeczyć od śmierci Farlana i Isabel. A serce jego było już zbyt zmęczone i miało dość odczuwania kolejnej utraty.
Składał sobie przecież co raz tę samą gorzką obietnicę: nie przywiążę się do nikogo, nigdy, przenigdy.

By łamać ją... nieskończenie wiele razy. I powtarzać ten ból i nigdy się do niego nie przyzwyczajać.

— Drużyna elitarna Levi'a została wybrana. Żołnierze, ofiarujcie tym samym swe serca dla dobra ludzkości. 

***

— Oluo, masz problemy z żołądkiem? — zapytał ze spokojem Eld, przypatrując mu się dziwnie.

Oluo począł się niespokojnie wiercić na krześle, czując na sobie intensywne spojrzenie kapitana. Levi uniósł brew, widząc jego zestresowanie, po czym położył z powrotem filiżankę na spodku, nie pijąc uprzednio choćby łyka.

— Co ci? Jak chcesz do klopa, to idź, tylko po sobie posprzątaj — odrzekł brunet. W głosie jego Oluo wyczuł samą groźbę i ostrzeżenie. — Dokładnie posprzątaj.

Przełknął głośno ślinę, gdy wzrok reszty drużyny spoczął na jego twarzy, albo raczej na fryzurze, która była zadziwiająco podobna do tej Ackermana.

— Ekhem — zakaszlał w dłoń, udając nieprzejętego otrzymaną z ich strony uwagą. — Nazwa... Miano dla kapitana — zmienił temat usilnie. — Nie sądzicie, że trzeba coś wymyślić?

Eld podrapał się po podbródku, nie wiedząc co miał na myśli.

— Wiadome, że kapitan jest już bardzo rozpoznawalny wśród ludzi, tak samo ja, oczywiście — ozwał się dumnie Oluo. — Ale co myślicie o jakimś mianie, takim ciekawym i zapierającym dech w piersiach?

Levi milczał, nie chcąc nawet słowa wydusić z siebie odnośnie owej paplaniny.

— Co więc myślicie o... ZABIJACZU TYTANÓW? — podsunął Bozado. Gunther westchnął, wiedząc, jak wielkie zażenowanie i zirytowanie musiał czuć jego przełożony. — No co?

— Żniwiarz tytanów — przyłączył się Eld. — Brzmi poważniej i jest takie donośne.

— Zabijacz lepszy! 

— Zabijacz brzmi zbyt prosto.

— Tch — cmoknął Levi w niezadowoleniu. — Przestańcie pieprzyć.

— Wszyscy dobrze wiemy, że zabijacz jest lepszy od żniwia-

Przerwał nagle, gryząc się w język tak mocno, że aż od tego jęknął w druzgocącym bólu. Krew zabarwiła jego blade wargi, jak również ostry podbródek.

— O jednego mniej — parsknął Gunther, widząc wijącego się z cierpienia Oluo. Przyzwyczaił się do tego widoku szybciej od całej zgrai drużynowej Levi'a. Eld jednak wciąż się wzdrygał, podzielając ten ból. Czuł go w każdym zakamarku swego ciała.

Wtem w progu drzwi znalazła się kobieta o wzroście niskim, postawie smukłej, która w rękach trzymała tacę z imbryczkiem i cukiernicą. Włosy jej rude popieściły promienie zachodzącego słońca, a oczy bursztynowe spoczęły na dość częstym widoku.

— Petra — odezwał się Ackerman.

— O czym rozmawiacie? — zagaiła, stawiając tacę na stole, tuż przed filiżanką mężczyzny. Nie przejęła się nawet uchodzącą duszą z ciała Oluo, który zdesperowanie łapał się za szyję, nie wiedząc w jaki sposób ulżyć sobie w bólu.

— Próbują wymyślić jakieś miano dla kapitana, by był on bardziej rozpoznawalny wśród ludzi — wytłumaczył Gunther.

Petra kiwnęła głową, rozumiejąc. Podrapała się po głowie niesfornie i poczęła spoglądać na chylące się ku zachodowi słońce, tak intensywnie pomarańczowe, jak te jej włosy i bursztynowe oczęta. Dumała przez chwilę, również mocno się wciągając w to wielce ważne zadanie. Levi patrzył na nią z dezaprobatą, a później kolejno na Gunthera, Elda i na końcu na Oluo, który powoli dochodził do siebie. Wciąż był zdania, że prędzej Bozado swoją niezdarnością wykrwawi się z własnej głupoty, aniżeli przez największych wrogów ludzkości, czyli tytanów.

— Może... Najsilniejszy żołnierz ludzkości?

***

Wpatrywał się pustym, beznamiętnym spojrzeniem w tych, którzy swymi skrzydłami walczyli o wolność ludzką, lecz polegli w bólu i tragedii. Jego serce było już bezsprzecznie martwe od powtarzającej się co chwilę historii. Serce zgorzkniałe i przyzwyczajone do śmierci, lecz także serce, jakie znów zawiodło przywiązując się do kogoś.

Wznieśli się w górę, o potężni żołnierze gotowi oddać życia w obronie życia jednego, które jednocześnie istniało jako ostatnia nadzieja dla człowieczy zamkniętych w klatce, otoczonych murami, Erena Jeager.

— Petra — wyszeptał, zagryzając wargi i wydzierając tym samym z rękawa jej kurtki skrzydła wolności. Raz nimi zatrzepotała, by od razu zostać splamiona krwią swoją i swych podopiecznych. Przycisnął je do lewej piersi, przymykając na moment powieki, by zażegnać łzy.

Dlaczego cisnęły mu się do oczu, skoro potrafił dusić w sobie emocje tak dobrze, tak idealnie? Dlaczego znów chciał krzyczeć i przekląć Stwórcę tego świata? Czuł się, jakby ktoś nim pomiatał, jakby ktoś go pragnął uwięzić w tym padole łez. A padół ten nie miał wyjścia, nigdy nie będzie miał.

— Co uczyniłem tak złego w poprzednim życiu, że teraz mnie to spotyka? — otoczył zmęczonym wzrokiem raz kolejny ciała swoich podwładnych. — Petra, Oluo, Gunther, Eld.

Tak jak wtedy, dziesięć lat temu, patrzył w oczy bliskim mu osobom.

By za sekundę Bóg mu ich odebrał.

Bezpowrotnie.

Continue Reading

You'll Also Like

3.8K 202 28
Lina to córka Tony'ego Starka (Iron Mana), która wprowadza się do Avengers Tower. W tym samym czasie do Avengers ma dołączyć Bucky, który staje się j...
181K 10.3K 131
CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ (˵ ͡° ͜ʖ ͡°˵) ZASTRZEŻENIA • Proponuje czytać wszystko po kolei aby zrozumieć niektóre wątki, rozdziały tworzą his...
53.3K 2K 44
Maddie Monet, najstarsza z córek Camdena Monet zostaje rozdzielona z braćmi na kilka lat. Bliźniaczka Tony'ego i Shane'a odnajduje się w swoim nowym...
23.4K 3.9K 24
Czarodzieje z Wielkiej Brytanii rzadko nawiązywali kontakt z innymi krajami. Nie interesowało ich zbytnio, co działo się za ich granicami, ale to się...