attached | levi ackerman snk...

By maiaren

4K 460 262

❝Już nie jestem... Najsilniejszym żołnierzem ludzkości.❞ Levi pragnął tylko tego, by Bóg choć raz się nad ni... More

WSTĘP
0 | twoje imię to Levi
1 | czym jest samotność?
2 | niezwyciężony ten, co żyć pragnie
3 | nie potrzebujesz mnie już
4 | zestaw herbaciany
5 | twój przyjaciel po życia kres
7 | najsilniejszy żołnierz ludzkości
8 | świat w wiecznym spoczynku
9 | odbicie pragnące odpocząć

6 | nie będę już kochać

242 36 19
By maiaren

Trzymał w dłoni drewnianego bączka, którym bawił się zawsze wtedy, gdy jego mama była zbyt zajęta zarabianiem pieniędzy w sposób niekoniecznie dla niego zrozumiały. Levi wychodził wtedy zwykle na zewnątrz, by nie musieć się temu widokowi baczniej przyglądać, choć miał z nim już wielokrotnie styczność. Ile to razy był skulony pod ścianą bliski płaczu, przepełniony pragnieniem zniknięcia, gdy do Kuchel przychodzili niewyżyci klienci ujęci jej ponadprzeciętną urodą, jakiej pozazdrościć mogła niejedna kobieta.

Tak jak wtedy, zamknął drzwi, zszedł po schodkach malusieńkimi krokami i usiadł na ostatnim, ściskając tę starą, zużytą już zabawkę. Udając, że nie słyszy z wnętrza niczego, odrzucając od siebie obraz rozbieranej przez obcego mężczyznę matki, powtarzając sobie tylko jej przejmujące słowa, które wypowiadała ona każdego ranka z rozdzierającym serce smutkiem i żalem. 

— Czy mógłbyś się dzisiaj pobawić na dworze? Mamusia musi znowu zarobić pieniądze na jedzenie. Mój najdroższy Levi, moje ukochane dziecko... przepraszam, że... nie mogę ci w inny sposób zapewnić lepszego życia.

Wytarł nosek w rękaw koszulki i delikatnie zakręcił bączkiem, a ten po sekundzie sturlał się z łoskotem po schodku, by znaleźć się zaraz u czyiś stóp. Levi podniósł wzrok, by ujrzeć trójkę dzieci w jego wieku, które kolejno w ramionach trzymały pluszowe misie, czy niewielką szarawą piłkę. Oczy mu rozbłysły, chcąc choćby na chwilę te zabawki potrzymać, a co dopiero się nimi pobawić.

Dzieci patrzyły na niego z przymrużeniem oka nie odzywając się ani słowem. Chłopiec, u jakiego stóp spoczęła własność małego Ackermana, została przez niego kopnięta z całej siły, by obiła się ona o ścianę stojącego budynku parę metrów dalej. Na znak ten, odwrócili się do Levi'a plecami, zawracając. Czarnowłosy zdezorientowany otoczył spojrzeniem oddalające się ich sylwetki, a później na prawie że zniszczony przez nich przedmiot, jaki otrzymał od Kuchel pięć lat temu na urodziny. Nie myślał jednak prosto, logicznie. Rzucił się w bieg za nimi, dysząc przeogromnie, wołał za nimi, a gdy ci się zatrzymali i przekręcili głowy, kobalt jego oczu dziwacznie się rozjaśnił, jakby pojawiła się w nim niejaka nadzieja na zawarcie znajomości.

— Czy... mogę się do was przyłączyć?

— Ty? Przyłączyć się? — parsknął chłopiec, nie mogąc powstrzymać śmiechu. — Słyszysz to, Ute? On chce się do nas przyłączyć.

— Hmm... — udała zamyśloną dziewczynka, której wzrost przewyższał całą trójkę. — A po co?

— Pobawić się — odrzekł Levi z deka zestresowany, unikając z którymkolwiek z nich kontaktu wzrokowego. Niepewność wypalała dziurę w jego sercu, albowiem u swego boku nie miał nikogo prócz własnej matki, nikogo, kto zwałby się kolegą z podwórka, z kim dzieliłby swe sekrety, z kim śmiałby się do rozpuku z błahych rzeczy, których dorośli nie zrozumieliby do końca. — Mogę?

— Nie bawimy się z brudnymi dziećmi — odpowiedziała natychmiastowo Ute. Stojący obok niej Frank skinął zgodnie głową, po czym plunął na ziemię, tuż obok bosych, utytłanych błotem stóp chłopca. Młody Ackerman uskoczył do tyłu instynktownie. — Jesteś bardzo brudny. Mama mówiła, że nie mogę się z takimi dziećmi zadawać, bo one są jak śmieci.

— Śmieci? — powtórzył zbity z tropu.

— Jesteś dzieckiem prostytutki! Dzieci prostytutek są niechciane i są wpadkami, a prostytutki są brudne, bo oddają każdemu swoje ciało, więc ty też jesteś brudny, bo twoją matką jest prostytutka! — wytłumaczyła, wskazując na niego palcem pogardliwie. — Brudas!

Cofnął się w szoku tak wielkim, że całe jego ciało poczęło drżeć, choć nie był tego do końca świadom.

— Dziecko prostytutki! Dziecko prostytutki!

— Brudne jak śmieć, niech nie zbliża się!

— Niechciany śmieć.

Odurzony ciężkim od duchoty powietrzem, oddychał z trudem ze spuszczonym wzrokiem, dłoniami zaciśniętymi w pięści, ustami, które już za moment miały coś powiedzieć. Śmiech ich wstrętny bębnił mu w uszach i nie zamierzał go choćby na chwilę opuścić. Słyszałeś? To dziecko tej kobiety, co pracuje w burdelu jako prostytutka. Nie uważasz to za dziwne, że się go nie pozbyła? Każda prostytutka zabija dziecko wewnątrz siebie, gdy tylko uświadomi sobie, że jest w ciąży.

— Wy... jesteście jeszcze bardziej brudni.

Cichy szept, który przedostał się przez te jego spękane wąskie wargi był zapowiedzią krzyku. Nie pamiętam imienia tego chłopca, ale jego matka z pewnością zwała się Olympia.

— Moja mama... robi to wszystko dla mnie.

Ach, nie, poczekaj. Olympia jest jej pseudonimem. Jak ona się zwała... Kuchel? Tak, Kuchel. Jej syn wygląda dosłownie tak samo jak ona.

Niemego krzyku własnego serca, wyniku duszenia w sobie emocji, jakich przede wszystkim nie mógł ukazać swojej matce, by ta się nie martwiła. Choć to niekoniecznie dobre, że jest równie piękny co ona. Mając matkę prostytutkę... nie znajdzie w przyszłości innej pracy. Ta kobieta skazała go na tę robotę. Nigdzie indziej go nie przyjmą.

— Moja mama robi to, bo mnie kocha. Kocha mnie bardziej, niż wasze mamy was razem wzięte! — wydusił, nie mogąc już dłużej słyszeć słów, którymi gardził nad wszystko inne.

To dziecko... nie ma prawa bytu na tym świecie.

Wpatrywał się w niewysłowionej rozpaczy w siniaki i rany, które w desperacji próbowała przed nim ukryć Kuchel. Udawał, że ich nie widzi, że nie jest świadom tego, jak ogromnie ona cierpi po to, by zapewnić mu lepsze życie. Kruszące się w palcach szczęście, żywot ciężki tak bardzo i pogrążony w bezdennej ciemności bez zaglądających do nich promieni słońca, tragedia nęcąca te podziemne dusze, brak pieniędzy, brak jedzenia, brak nadziei. Choć jej pseudonim Olympia wiązał koniec z końcem, nie mogąc choćby na moment odetchnąć... Kuchel przepełniona była odwieczną radością, gdy patrzyła na swojego jedynego syna.

Levi cierpiał, gdy ją widział. Jego serce cierpiało od sytości wywołanej jej miłością. Jego serce cierpiało, bo nie mógł jej powiedzieć cichego mamusiu, już wystarczy, przestań.

Jesteście brudni... — powtórzył ze spuszczonym wzrokiem wbitym w swoje obłocone nagie stopy, a później na ciemne trzewiki, które chroniły ich przed nieczystością. Wywyższali się, choć sami należeli do warstwy uboższej w tym mieście, lecz nieco mniej od Ackermanów. — Jesteście brudniejsi ode mnie!

Był tylko biednym, niewinnym chłopcem, któremu szczęście nie dopisało, by narodził się tam na górze utulony ciepłymi promieniami słońca, świeżym powietrzem, kolorami tak wielce żywymi i pociesznymi. On jednak nigdy nie narzekał na to, co otrzymał. Nie narzekał na ogarniający go od narodzin mrok, ani na zimno wychodzące od cienistych skał. Nie narzekał na swą matkę, przez jaką wielokrotnie go wyśmiewano ze względu na jej zawód.

Najważniejszą rzeczą, jaką w tym mieście pozyskał, a jakiej zdobyć nie mógł pieniędzmi i staraniami, była miłość wychodząca od Kuchel.

Rzecz, której zapewne nawet te dzieci nie mogły zasmakować u swych matek.

— Nasze matki nie są prostytutkami — odwarknął Frank i postąpił ku niemu z dziwną pewnością siebie. Pchnął go ręką do tyłu, nieco zbyt mocno, a później zrobił to ponownie, śmiejąc się wniebogłosy. Levi zamachał rozpaczliwie ramionami, tracąc równowagę, po czym padł plecami prosto w kałużę, mocząc tym samym ubranie i swe smoliste włosy. — Och, dotknąłem brud, mam brudne dłonie — odrzekł znęcający się nad nim chłopiec, który w rozbawieniu począł się rzucać na swych przyjaciół, chcąc się w nich wytrzeć.

Levi patrzył martwo w przestrzeń, po raz pierwszy tak pusto, jakby wyssano z niego jakiekolwiek emocje, jakby uszła z niego zraniona oszczerstwami dusza. W palcach poczuł mrowienie, a dłoń jego drgnęła, by zacisnąć się w pięść.

— Powiedziałem... — wyszeptał.

— Och, brud przemówił. Słyszycie?

Spostrzegał ich za stado robaków, którzy ocenili go oczami, nie badając go uprzednio również sercem.

— POWIEDZIAŁEM, ŻE JESTEŚCIE BRUDNIEJSI ODE MNIE!

Wstał tak szybko, jak tylko potrafił i rzucił się na nich z uniesionymi do ciosu pięściami. Z jego gardła wydobył się po raz pierwszy tak ogromnie przenikliwy i żałosny krzyk, jakim otoczył całą okolicę.

I w tamtej chwili przeklął tym samym po raz pierwszy swe równie żałosne życie, które otrzymał w tych do krzty zepsutych podziemiach.

***

Wytarł nos skrawkiem koszulki z czerwonej posoki, wpatrując się w leżący przy budynku bączek. Śrubowe nacięcie leżało tuż obok zniszczonej zabawki, jakie nie mogło znów zostać połączone z nią w całość z uwagi na jej zniekształcenie pod wpływem spotkania ze ścianą. Przykucnął powoli i podniósł je delikatnie, jak matczyna ręka swe najdroższe dziecię. Przyłożył je do lewej piersi, blisko serca, które zadziwiająco biło zbyt szybko.

— Levi!

Posłyszał swe imię i odwrócił się na nie natychmiastowo. Widok najważniejszej osoby jego życia zaparł mu dech i przywrócił go jednocześnie do porządku. Na powrót kobalt jego oczu, niegdyś pusty i bez wyrazu, lśnił.

— Ma...mo — wydukał drżącym głosem. — To naprawdę ty?

— Levi — powtórzyła kobieta, podchodząc do niego powolnym krokiem. — Szukałam cię cały dzień. Co ci się stało w twarz?

Przyklękła przed nim wyraźnie zmartwiona. Objęła dłonią jego zroszony, zadrapany policzek, pobrnęła spojrzeniem ku jego spierzchniętym ustom, na jakich zaschła krew, a później ku oczom, tak wielce zmęczonym oczom.

— Nie jestem gorszy od nich — wycharczał niespokojnie. — To oni są gorsi.

— Levi...

— To, że masz taką pracę... — zamilknął na moment, chcąc dobrze dobrać słowa. — dzięki temu mam co jeść. Przecież to nie twoja wina, mamusiu, że jest jak jest. Nie jesteś brudna, nie jesteśmy brudni, oni są brudni.

Ręce Kuchel bezwładnie opadły na dół. Odwróciła głowę, by chłopiec nie widział jej wyrazu twarzy. Lecz i tak wystarczały mu dźwięki cichego szlochu, by zrozumieć, iż z niewiadomych dla niego przyczyn płakała.

— Mamusia przeprasza... że to przeze mnie nie masz przyjaciół. Och, mój Levi, mój biedny Levi.

— Mamo — wyszeptał spanikowany jej reakcją.

Łzy rzęsiście spływały po jej zrozpaczonym obliczu, jej pierś wzdęła się nagłym cierpieniem, gdy poznała powód rzucania przez niego tych zatrważających słów. Wiedziała, że nie będzie lekko pozostając przy tej pracy, że wystąpią jakieś problemy powiązane z jej własnym dzieckiem. Że nie będzie szanowana przez ludność miasta podziemnego przez oddawanie swego ciała niewyżytym klientom żądnym cielesnych przyjemności. Ile to razy podejmowała się próby rezygnacji z tego zawodu, by Levi miał zapewnione życie w dobrobycie i szczęściu, a jedyną rzeczą, jaką uczyniła, było poddanie się, albowiem żadna osoba nie była skłonna jej przyjąć do innej pracy.

Kenny miał rację. Nie była w stanie do końca zrezygnować z pseudonimu Olympia, nie mogła uchronić swojego syna od widoku jej nagiego ciała oddawanego licznym mężczyznom. Była tylko żałośnie strwożona przed nadchodzącą nieubłaganie śmiercią, a także tym, iż któregoś dnia pozostawi swojego syna na pastwę losu. Pewność tego, że jej brat już nigdy nie odwiedzi podziemi raniła ją po stokroć. Okłamywała się latami, że morderca byłby w stanie zaopiekować się Levi'm, by tylko poczuć się odrobinę lepiej.

— Levi... moje dziecko — wyszeptała przez łzy. — Przepraszam, że jestem złą matką. Przepraszam, że teraz przeze mnie cierpisz.

— Jestem ci wdzięczny, że mnie urodziłaś — uśmiechnął się ze smutkiem, po czym objął ją z uczuciem. — Mówiłaś, że będę silny, najsilniejszy na świecie. Jestem silny, mamusiu. Nie obwiniaj się za coś, co robiłaś dla mnie. To ludzie są ograniczeni. Nie my.

Uznawała go za dar zesłany z niebios, do jakich nigdy nie miała dostępu, za nieświadomą modlitwę, którą wysłuchano. Za rekompensatę za należenie do przeklętego klanu Ackermanów.

Zbladła nagle na twarzy, opierając się podbródkiem o jego chude ramię. Jego ciepło ją uspokoiło, lecz również przypomniało o tym, iż nie pozostało jej na tyle czasu, by się nim nacieszyć. Świadoma była tego, że i może jego dotknie ta śmierć, jeśli nikt nie udzieli mu pomocy po jej skonaniu. Że nie doczeka się widoku dorastającego syna, że nie ujrzy go dorosłego, że będzie to tylko naiwnym wyobrażeniem.

Kaszlnęła głośno i niekontrolowanie, i odsunęła się od niego natychmiastowo, czując, jakby coś właśnie rozrywało jej płuca. Ból ogarniał wszelaki zakamarek jej lichego ciała i począł się nasilać z każdym kolejnym jej oddechem. Zachwiała się momentalnie, a Levi spanikowany w rozpaczy usilnie zapragnął ją złapać.

— Co się dzieje? Boli cię coś, mamusiu? Pójdę po pomoc.

— Stój — odrzekła, chcąc go zatrzymać. Czuła, że już niedługo odejdzie, że mogą to być jej ostatnie chwile, dlatego jedyne czego pragnęła, to przyglądać się twarzy jej najdroższego syna. — Stój, Levi. To nic. Nic mi nie jest. Mamusia jest po prostu zmęczona. Nie martw się.

— Ale...

— Posłuchaj mnie uważnie, kochanie — wydukała, wpajając w te słowa resztki swych sił. Oparła się znów o niego delikatnie i popatrzyła mu w oczy intensywnie, by uświadomił sobie, jak wielce ważne będzie to co zaraz jego mama wypowie. — Ktokolwiek cię skrzywdzi teraz, będzie cierpieć w przyszłości, mogę ci to obiecać — Nie miała prawa mu tego obiecać, lecz brnęła w to dalej, by tylko to biedne dziecko w jakiś sposób pocieszyć. — Kiedyś... któregoś dnia na pewno kogoś spotkasz. Kogoś, dla kogo liczyć się będziesz cały ty, nie twój rodowód. Bo przecież jesteś cudowną istotą, jaka zasługuje na wszelkie dobra tego świata, dobrze o tym wiesz.

Dotknęła znów jego twarzy, gładząc mu opuszką palca poraniony prawy policzek.

— Levi — powtórzyła drżącym głosem. To imię wciąż nie zostało przez nią wypowiedziane wystarczającą ilość razy. Pragnęła więcej, chciała się w tym życzeniu zagłębić jeszcze bardziej po kres swych dni. — Znajdziesz kiedyś ludzi, którzy będą ci przyjaciółmi. Którzy pokochają cię sercem, nie oczami, których ty także pokochasz. Znajdziesz ich, na pewno znajdziesz. Bo jesteś moim promieniem słońca.

***

Jej oczy szmaragdowe, które lśniły niegdyś niezmierzonym blaskiem za każdym razem, gdy podążały za nim, zgasły, na zawsze. Usta uchylone, jakby miały już zaraz wypowiedzieć słowa, lecz coś im przerwało. Włosy rude, jakie pieścił często dłońmi na pochwałę.

Levi drżał przeogromnie, czuł, że zaraz jego serce pęknie z wszechogarniającej go rozpaczy, patrząc prosto na jej głowę odłączoną od tułowia, po jakim nie pozostał nawet ślad. Isabel Magnolia, jego towarzyszka, jego przyjaciółka, jego rodzina.

Podniósł oczy, widząc tytana wypluwającego zwłoki jego drugiego przyjaciela, który nauczył go czym jest przyjaźń, Farlana Churcha. Wydali z siebie ostatnie tchnienie w cierpieniu i goryczy, pozostawiając go znów samemu sobie.

Znał samotność lepiej od wszystkich, a jednak na moment zapomniał jej smaku, gdy u jego boku znalazła się ta dwójka.

I wtedy narodziła się przysięga, którą w duchu wyszeptał Levi Ackerman.

Przysięga, że już nigdy nikogo nie pokocha.

Continue Reading

You'll Also Like

8.6K 525 23
Uczeń z problemami i świeżo upieczony nauczyciel oraz opcja pomocy. Tylko czy pomoc w tym przypadku ma tylko jedno znaczenie. Oni widzą kilka znaczeń...
640K 1.9K 31
Oneshots 18+!! Nic, co tu zawarte, nie jest prawdziwe Pojawiają się lesbian, ale gay raczej nie. Czytasz na własną odpowiedzialność. Zapraszam.
77.9K 2.6K 44
Haillie nie jest jedyną siostrą Monet, jest jeszcze jej bliźniaczka Mellody. Haillie wychowywana przez mamę, a Mellody no cóż przez babcie. Jak myś...
7.2K 369 22
Co gdyby to Hailie wychowała się z ojcem a chłopcy z Gabrielą? Co gdyby to oni stracili matkę? Co gdyby Hailie miała córkę w wieku 19 lat? Co gdyby t...