Seria Strzał 3: Raz złowione...

By LincolnWilliamss

1.1K 106 579

"Chociaż raz warto umrzeć z miłości. Chociaż raz. A to choćby po to, żeby się później chwalić znajomym, że to... More

część 2
epilog
Czwórka partnerów w zbrodni~😈😇💞

część 1

468 31 217
By LincolnWilliamss

Uwaga, jest to 3 część "Serii Strzał", zwieńczenie historii Mersiego i Julka z pierwszej – "Łowcy Walentynek" – oraz Amiego i Jima z drugiej – "Haczyk na heteryka" – i tak jak pierwsze dwie chyba jeszcze można by przeczytać ze zrozumieniem nie po kolei, tak do tej jednak naprawdę polecam zabrać się po zapoznaniu z poprzedniczkami~  

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

      Marceli opuścił budynek poradni małżeńskiej cały w skowronkach, odprowadzony uprzejmymi pożegnaniami wielbiących go przełożonych, współpracowników, a nawet pary, której dzisiaj pomógł, a która jeszcze załatwiała coś z księgową. Przystanął przed pierwszym stopniem schodów i wciągnął nosem świeże wieczorne powietrze, przyglądając się z uśmiechem malowniczemu, barwiącemu horyzont na czerwono-złoto zachodowi słońca, nim z nich zszedł, raźnie wymachując teczką i przewieszoną przez nią marynarką, którą zdjął wcześniej, zostając w koszuli z podwiniętymi rękawami i pasującej do reszty idealnie skrojonego garnituru kamizelce.
      Wrzucił rzeczy do swojego białego punciaka i zasiadł za jego kierownicą, poluźniając krawat pod szyją.

      Instruktor który uczył go jeździć powinien dostać medal za odwagę, ale opłaciło się i teraz nawet wyjechanie z parkingu nie sprawiało mu większych problemów. 

      Gwiżdżąc pod nosem radosną melodyjkę, gładko włączył się do ruchu drogowego, nie obierając jednak drogi do domu, jeszcze nie. Najpierw pojechał po zakupy na weekend, gdyż dzisiaj był przysłowiowy piąteczek piątunio, a gdy wypełnione produktami ekologiczne torby dołączyły do jego teczki na tylnym siedzeniu, podjechał pod jeszcze jeden, specjalny sklep. Wyszedł stamtąd z ostatnią już torebką, niewyróżniającą się na tle innych niczym poza mniejszym rozmiarem, bez żadnego logo ani niczego. Dopiero tak obłowiony, pojechał wreszcie do domu.

      Drugi ze sklepów nie był tak powszechny jak spożywczak, toteż musiał udać się specjalnie do niego w dłuższą podróż, i kiedy wjechał na podjazd niewielkiego domku jednorodzinnego z kawałkiem ładnie ściętego trawnika, słońce zdążyło już zajść. Wziął teczkę, marynarkę oraz torby i jakoś otworzył z tym wszystkim drzwi, a w środku od razu jego nos owiały smakowite zapachy.

       A już myślałem, że sos mi się przypali  powitał go Julian w wejściu do kuchni, obracając do niego z uśmiechem głowę od patelni, w której mieszał drewnianą łychą.

      Lekko niesforne czarne włosy powoli zaczynały potrzebować już fryzjera, lecz wciąż nie zakrywały całkiem gładko wygojonego czoła, pasującego do reszty zdrowej cery. Ciemne oczy ze słodkim pieprzykiem pod jednym z nich błyszczały szczęśliwie na widok ukochanego. Ciut przydługie, czarne spodnie od dresu wraz z luźną, granatową koszulką skrywały szczupłe, ale już nie chude, ładne ciało. Trochę za zasługą siłowni, na którą czasem Peterowi udawało się wyciągnąć jego posiadacza, mimo że ten nie lubił ani jej, ani tak na dobrą sprawę jakoś szczególnie jego, który ciągle go denerwował. A to z kolei denerwowało Marcela, jeszcze bardziej, choć on lepiej sobie z blondynem radził. 

      Dobroń również nie mógł się nie uśmiechnąć na widok najukochańszej istoty, podchodząc, odkładając rzeczy na podłogę przy blacie, na którym Różyc gotował, i witając się słowami:
      – Przepraszam, długie kolejki  oraz pocałunkiem.
      Zamiast aczkolwiek cmoknięcia powitalnego, którego się Julek spodziewał, trzymając wciąż ręce na rączce patelni i łyżce, partner złapał go za brodę i zaczął obdarowywać kolejnymi, coraz to bardziej zajadłymi pocałunkami.

       M-mersi, sos...  zdołał wyartykułować między nimi, na co białowłosy tylko wyłączył palnik i odpowiedział:
      – Jebać sos, przywitaj się ze mną porządnie.  Po czym wpił się w niego nawet mocniej, a Różyc upuścił łyżkę, która lekko zabrudziła panele, i objął go w plecach, chętnie oddając "powitanie".

      Marcel jedną ręką złapał za rączkę torebki ze specjalnego sklepu oraz swojej teczki z wciąż przewieszoną przez nią marynarką, a drugą popchnął kochanka w stronę sypialni. Wycofujący się tam Julek już myślał, że zostanie popchnięty na łóżko i Mersi go sobie zwyczajnie weźmie, jak często gdy wracał spełniony z wyjątkowo dobrego dnia w pracy i chciał spełnić się w czymś jeszcze, ale ten w ostatniej chwili ich obrócił i sam na nie opadł, odstawiając trzymane rzeczy na podłogę obok, po czym podpierając się z tyłu ręką nonszalancko, a drugą ciągnąc za supeł krawata, z rozchyloną zapraszająco nogą i wbitym w niego prowokującym spojrzeniem.
      – Ktoś tu ma ochotę na pracownika miesiąca?

      Julian przełknął ślinę, pochylając się do niego, wpasowując między rozchylone, opięte spodniami w kant nogi i podpierając dłońmi po bokach podkreślonej kamizelką talii.
      – Tak po prostu? Bez żadnej walki o dominację, dyskusji o tym czyja teraz kolej, tak po prostu mi się oddajesz?  zapytał jednak podejrzliwie, nie wierząc, że choć raz odkąd stracił analne dziewictwo, nie będzie musiał się o to siłować z tym uwielbiającym być na górze mężczyzną.

       Powiedzmy, że nabrałem ochoty na bycie przelecianym w garniturze  odpowiedział ten zmysłowym tonem, bawiąc się guzikiem kamizelki. – Narzekasz?
       Skądże  zaprzeczył natychmiastowo i przesunął ich obu w głąb łóżka, wspinając na partnera i zaczynając do niego ochoczo dobierać.

      Rozpiął kamizelkę, rozsuwając ją na boki podobnie jak rozwiązany, przewieszony przez szyję krawat, następnie dokładnie to samo robiąc z koszulą, po czym zaczynając obcałowywanie gładkiego, porcelanowego torsu i bawienie się jasnoróżowymi sutkami. W trakcie pieszczenia smukłej szyi dobrał się do paska eleganckich spodni, po czym zsunął je do kostek, gdzie zatrzymały się na lśniących półbutach. Wsunął się między nogi tak wyeksponowanego kochanka, najsampierw zaczynając zadowalać go ustami, jednocześnie przygotowując na siebie palcami.
      – Och, tak!  westchnął ten, przeczesując czarne włosy, by zaraz drugą ręką sięgnąć po coś, co zajmie też jego usta. Wsunął dłoń do opierającej się o bok łóżka torby i wyjął stamtąd pewną zabawkę, którą zaczął wydobywać przy pomocy zębów ze sterylnego opakowania. Zaalarmowany szeleszczącymi dźwiękami Julian chciał unieść głowę i zobaczyć, co się dzieje, jednakże Mersi ze słowami: – Nie rozpraszaj się  docisnął ją z powrotem do swojego krocza. Brunet wymruczał coś tylko z wypełnioną penisem buzią, ale posłusznie pozostał skupiony na pieszczeniu go.

      Dobroniowi udało się dostać do zabawki i zaczął bawić się nią językiem, prawie tak jak Julek z jego przyrodzeniem, nawilżając własną śliną. Po chwili wyjął ją sobie z ust i przerzucił rękę przez materac, trzymając poza zasięgiem ciemnych oczu, by powiedzieć do ich właściciela:
      – Wystarczy, chodź tu do mnie  i przyciągnąć w górę. Ten od razu na powrót przyssał się do jego szyi, ocierając kroczem o krocze, a on uniósł głowę, wciskając się w jego ramię i sięgając ręką do tyłka, z którego zsunął ledwo trzymające się na biodrach dresy i przejechał mokrą końcówką trzymanego przedmiotu po końcowej części kręgosłupa, wsuwając go w julkowe majtki i napierając na jego wejście.
      – C-co ty...?
       Ćśśś...  Różyc chciał unieść zaskoczony głowę, ale przycisnął ją tym razem do swojej szyi i powoli wsunął podłużne urządzenie o niewielkiej średnicy, na co chłopak stęknął w jego skórę, nie do końca z przyjemności. – Czeekaaaj...  nakazał, sięgając po mały pilocik, po czym wcisnął czerwony guziczek.
      – AAaa...!  zajęczał brunet głośno, tym razem niepowstrzymywalnie podrywając głowę, kiedy urządzenie w jego tyłku zaczęło wibrować, migiem doprowadzając jego męskość do stanu pełnej gotowości.

      – No, teraz możesz zaczynać  stwierdził cherubin z samozadowoleniem, zmniejszając moc wibracji na lekką stymulację.
      – Czułem, że to było zbyt piękne...
      Zachichotał na słowa kochanka i znowu zniżył do siebie jego głowę, szepcząc na ucho:
      – No chyba mi nie powiesz, że ci się nie podoba...  a to pokryło się lekką czerwienią. – Chodź już do mnie, pragnę cię.  Lekko trącił go nogą, na co Julek, z każdym ruchem mając ochotę jęczeć od drgającego w nim urządzenia, ściągnął bokserki ze spodniami, nadstawił biodra i wszedł powoli w średnio przygotowane na to ciepłe wnętrze. Marceli jednak był perfekcyjnie wyluzowany oraz do bólu podniecony i przyjął go w siebie z lekko tylko drżącym westchnieniem, opuszczając spokojnie powieki.

      Różyc odczekał chwilę i zaczął pchać biodrami, a z każdym ruchem tkwiąca w nim zabawka poruszała się lekko razem z nim, wchodząc ciut bardziej w głąb jego ciała wraz z ruchami mięśni, by zaraz się z powrotem wycofać. Im szybciej i mocniej wbijał się w ciało pod sobą, tym bardziej wibrator się ruszał, dodatkowo wciąż z większą, podkręcaną przez trzymającego pilot amorka mocą drgań.
      Im mocniej sam pieprzył, tym mocniej był pieprzony przez urządzenie, ku niebywałej satysfakcji i podniecie tą świadomością pomysłodawcy tej szatańskiej intrygi.

      W końcu nie wytrzymał tej dwustronnej stymulacji i wystrzelił z głośnym krzykiem, a Mersi, także jęcząc w głos, z odchyloną głową i zaciśniętą na czarnych włosach dłonią podrzucił kilka razy mocno biodrami, unosząc plecy wysoko i ocierając się o ciało nad sobą, szybko do niego dołączając.
      Oddychał ciężko, pamiętając jednak o wyłączeniu wibratora, a również łapiący oddech partner sięgnął za siebie i urządzenie wysunął, z ostatnim stęknięciem odrzucając na materac.

      – Pamiętasz...  wydyszał – jak nazwałem cię aniołem? – Nie czekając na odpowiedź, kontynuował: – Myliłem się. Jesteś diabłem z aureolą na rogach.  Opadł zmęczony na klatkę piersiową, która poruszyła się w krótkim śmiechu.
      – A ty jesteś moim słodkim Juleczkiem  stwierdził jej właściciel, przytulając go za szyję i cmokając w policzek. – I moim szczęściem  dodał poważniej, pocierając nosem o jego nos, kiedy ten odwrócił głowę, by spojrzeć mu w oczy.
      – A ty moim...
       Ale ty więęększym... – szepnął, sięgając po pocałunek, który Różyc by z radością oddał, gdyby nie to, że mężczyzna położył mu przy tym sugestywnie rękę na biodrze, wkradając się pod granatową koszulkę.

      – O nienienienienie, teraz to ja idę przynieść ci kolację, a ty ją grzecznie zjesz – przestrzegł, odrywając od siebie rękę białowłosego i przywiązując ją razem z drugą do ramy łóżka jego własnym krawatem.

       O rany, dobrze szefie, cokolwiek rozkażesz.  Przygryzł wargę, zerkając na związane nad głową dłonie, a potem na tego sprawcę. – Ale gdy wyglądasz tak uroczo, nabieram ochoty na zwolnienie dyscyplinarne...  Otaksował wzrokiem chłopaka w rozczochranych włosach i samej sięgającej ud, spadającej z ramienia koszulce, ukazującej ładnie zarysowany obojczyk.

      – Dobra-dobra, ty już mnie dzisiaj przeleciałeś, nie mój problem, że pośrednio. Pomyśl o tym następnym razem, jak będziesz odwiedzać seks shop.  Nieugięty Julian tylko zerknął na odsłanianą przez rozpostarte poły koszuli klatę oraz mięknącego penisa pod nią i wyszedł, chcąc przede wszystkim partnera nakarmić po całym dniu pracy, nim wszystko całkiem wystygnie.
      – Okrutnik...  mruknął ten za nim, jeśli chodzi o jedzenie, najbardziej mając ochotę na "śmietankę" kochanka, jednakże brunet się tym nie przejął. Ostatni raz podgrzał sos, jakimś cudem pozostawiając go nieprzypalonym, zalał nim jeszcze większym cudem nie całkiem wystygły makaron, nałożył spaghetti na dwa talerze, a talerze na tackę. Nalał jeszcze do szklanek różne rodzaje Ice-Tea, nie tracąc czasu na robienie prawdziwej herbaty, dostawił je na tacę, po czym złapał jej boki, powoli kierując się z tak powstałą kolacją z powrotem do sypialni.

      Przekraczając próg, zaczął zadawać pytanie:
      – Chcesz brzoskwiniową czy cyt...?  Uniósł wzrok z tacki na łóżko i urwał. Uchwyty wyślizgnęły mu się z rąk, szklanki rozbiły z głośnym trzaskiem, a makaron rozpaćkał po podłodze.

      Na materacu leżała płasko koszula, kamizelka, spodnie i jeden but, drugi leżał rozwalony na podłodze. Krawat zwisał ze sztachety, nie podtrzymując już żadnych nadgarstków. Tak jak ubrania, które teraz już tylko przybierały nikły kształt ciała, samo ciało jednak zniknęło.
      Mersifal... Mersifal zniknął.

~~*~~

      W wielkim, wyjątkowo cichym o tej porze domu, rozbrzmiewała przyjemna, nucona niegłośno melodia. Gdy tylko wychodzący z gabinetu James ją usłyszał, od razu się uśmiechnął, przestając masować zmęczone kąciki oczu i luzować krawat, zamiast tego skierowując kroki do jej źródła. Wszedł do kiedyś chłodnej i pozbawionej jakichkolwiek dekoracji, teraz całej w ciepłych, czerwonych akcentach sypialni i oparł się o framugę drzwi, z zaplecionymi rękami obserwując swoją siedzącą przy wypełnionej kosmetykami toaletce miłość.
      Amery nucił bezwiednie, z zadowoleniem, delikatnie przeczesując swoje długie, piękne włosy, spływające po czarnym, jedwabnym szlafroku. Na jego piękną twarz poświatę rzucało kilka stojących na toaletce świeczek w dwóch kolorach – pasującym do pufy na której siedział, zasłon czy puchatego dywanu czerwonym oraz czarnym niczym pościel czy ciemna podłoga. Oświetlały ją także lampki wokół lustra, w które się wpatrywał i w którym zobaczył Jamesa, a jego cudowne fioletowe oczy przeniosły się na niego, połyskując szczęśliwie.
      Widząc to brunet podszedł i przejął szczotkę o delikatnym włosiu, unosząc czerwone włosy od spodu na dłoni i zaczynając bardzo delikatnie, raz za razem przeczesywać błyszczące kosmyki. Ich właściciel zamknął oczy, uśmiechając się z zadowoleniem i rozkoszując przyjemnym uczuciem.

      Przestał nucić, teraz bardziej już mając ochotę mruczeć, ale w pewnym momencie po domu rozszedł się inny dźwięk – dźwięk dzwonka. James oddał kochankowi szczotkę, kładąc dłonie na jego barkach, pochylając się i przyciskając usta do skroni na dłuższą chwilę.
      – Zaraz wracam  powiedział cicho, pogłaskał go jeszcze po ramionach, zsuwając z nich lekko poły szlafroka, po czym się wyprostował i poszedł sprawdzić, kto to.
      Amy popatrzył po jego plecach, po czym wrócił do czesania, gdyż nie doszedł jeszcze do setki.

      Heartfield krótko porozmawiał z kobietą, która pomyliła adres, próbując pomóc jej w ustaleniu prawdziwego, po czym zamknął drzwi i niespiesznie wrócił na górę, odpinając po drodze guziki kamizelki. Wciąż wpatrywał się w ostatni, przechodząc przez próg, i kiedy uniósł wzrok, zamarł nagle.

      – Amy...?  powiedział do pustego pokoju, w którym po amorku została tylko upuszczona szczotka i zrzucony szlafrok.

~~*~~

      Zdezorientowany Mersifal najpierw przesunął wzrokiem po białej, puszystej "podłodze", na której klęczał. Potem przyjrzał się swoim okrytym zdecydowanie niegarniturowymi spodniami nogom, z nachodzącą na nie czarną koszulą. Wyciągnął ręce przed siebie, przyglądając się z obu stron dłoniom, z których zniknęły wszelkie zadrapania, jakich dorobił się ostatnio, gdy próbował pomóc dzikiemu kocurowi, czy mała blizna na kciuku – pamiątka po pierwszym krojeniu grahamki. Aż wreszcie spostrzegł, że za plecami trzepoczą mu niewielkie, pierzaste skrzydełka.
      Znowu był kupidynem.

      Podniósł się z ziemi i rozejrzał wokół siebie, po całej masie innych amorków, również wyglądających na zdezorientowanych, choć niektórzy bardziej od innych. Właśnie odnalazł wzrokiem przyglądającego się z szokiem swojemu strojowi Amiego, gdy wokół rozległ się donośny głos dochodzący sprzed nich:
      – Witajcie... witajcie... witajcie...! Miło was wszystkie widzieć, moje drogie dzieci!
      Wszyscy unieśli głowy na wysokiego, dostojnego, zdającego się świecić przed oczami mężczyznę w długiej, uroczystej białej szacie ze złotymi ozdobami na niej oraz wplecionymi w podobnie długie, misternie ułożone, jasnoróżowe włosy, który lustrował ich nieco z góry czerwonymi jak serce tęczówkami.

      Różni ludzie różnie opowiadali o jego postaci. Mersifal wiedział, że Polacy nazywali go "świętym Walentym" i część z nich wierzyła, że jako człowiek został stracony czternastego lutego, za potajemne udzielanie ślubów, kiedy jakiś cesarz zabronił tego w czasie wojny, ponieważ "rozpraszało młodych żołnierzy". Jednakże w innych krajach kupidyni słyszeli inne historie, a sam zainteresowany nie negował, ale zarazem nie potwierdzał istnienia ziarna prawdy w żadnej z nich, sam siebie przedstawiając zwykle niewiele mówiącym ludziom imieniem "Euandros".
      Dla Mersa aczkolwiek, jak i dla reszty amorków, był po prostu "ojcem". Nie łączyły go z nimi co prawda żadne więzy krwi, tak jak mimo nazywania się "braćmi" nie łączyły ich one ze sobą, lecz to właśnie on własnoręcznie stworzył ich wszystkich z chmur, dla każdego skrupulatnie dobierając różne rodzaje obłoków.
      Był jednak bardzo zajętym bóstwem i dawno już go nie widzieli, a co dopiero z nim rozmawiali, wszystko załatwiała Rada, którą im załatwił, aby ich doglądała, i teraz zrobił wielkie wrażenie. Zwłaszcza na tych, którzy nie spodziewali się go już nawet gdzieś przypadkiem wyłapać okiem w swoim zmienionym w ludzki żywocie.

      – Wybaczcie nagłość, lecz zebrałem was tutaj w bardzo ważnej sprawie, która dotyczy każdego z was, moi kochani kupidyni, jak i ma wpływ na ludzkie życia. Widzicie...
      Em, przepraszam? – Amy uniósł lekko rękę i wzleciał trochę wyżej, by skupić na sobie uwagę Euandrosa. – Proszę taty? Wybaczy tata, że przerywam, ale czy tacie się coś przypadkiem nie pomyliło? Ja chyba nie powinienem tu być, nie jestem już kupidynem, jakiś czas temu złamałem zasady i zostałem wyrzucony, a... – Już zerkał na Mersiego, ale mężczyzna mu przerwał:
      – Tak tak, Amy, wiem już, że Rada sobie troszkę... folgowała – tu zerknął na stojących obok niego w rządku jej członków, zwieszających pokornie głowy po otrzymanej już wcześniej reprymendzie – z nadaną jej władzą, kiedy ja byłem zajęty, ale nie martw się, wróciłem osobiście dopilnować, aby wszystko tu znowu działało jak należy, zwłaszcza miłosierdzie w przypadku takich małych wybryków jak ten twój. Radujcie się! zostało wam wszystkim wybaczone, i znowu możecie być częścią naszej wspaniałej rodzi... – Już rozpościerał dumnie ręce, ale tym razem to Mersifal, zaalarmowany wyrażeniem "wam wszystkim", wzniósł się na dawno nieużywanych skrzydłach i mu przerwał, z dużo mniejszym szacunkiem, niż zrobił to Amy, a trzeba zaznaczyć, że ten również zawsze beztrosko zwracał się do "papcia", jak go czasami nazywał.

      HOLA! HOLA! Ja wiem ojcze, że byłeś "zajęty" przez stulecia, więc mogłeś nie słyszeć, ale mnie tam nikt nie wyrzucił, SAM odszedłem, i...
      Tak, Mersi, wiem. Właśnie z twojego powodu wszyscy tu teraz jesteśmy – oznajmił tajemniczo Euandros, po czym się odsunął i wskazał na hologram wielkości tablicy wyników walentynkowych, ale nie z nimi, a z udokumentowanym pewnym zdarzeniem z Mersifalem w roli głównej, którego fragment właśnie zaczął odtwarzać się w pętli:
      – ...ponieważ zakochałem się w człowieku którego uratowałem i chcę spędzić z nim życie, które będzie szczęśliwsze i z całą pewnością bogatsze w miłość niż to tutaj!

      Słysząc swój donośny głos rozbrzmiewający w całej "sali", następnie dźwięk przewijania, i z powrotem swój własny głos powtarzający dobitnie to samo zdanie, Mersi już wiedział, że ma kłopoty. A kiedy bóstwo miłości powiedziało pod nosem – o, ten fragment jest chyba moim ulubionym – i puściło z kolei, jak wykrzykuje: – Jeśli kocha się wszystkich, to tak naprawdę nie kocha się nikogo! – był pewien, że są duże.

      Mężczyzna przerwał zapętlenie, po czym obrócił się z powrotem do niego i do tłumu, w ciszy jaka zapadła i skupionej na nim całej uwadze ze spokojem kontynuując, zwracając się najpierw bezpośrednio do Mersifala.
      Widzisz, twoją wynikłą z niespodziewanego zdarzenia na dole, które nie powinno się zdarzyć  a przede wszystkim powinno zostać od razu wykryte i zatrzymane, gdyby Rada podchodziła do swoich obowiązków tak gorliwie, jak do karania amorków za małe błędy  pokierowaną emocjami, których sam nie rozumiałeś, wypowiedź, niektórzy twoi bracia wzięli zbyt poważnie, i błędnie uznali, że jest w niej coś rozsądnego, wyciągając tragiczne wnioski. – Obrócił się lekko od słuchającego go z niepokojem cherubina i przesuwając wzrokiem po całej ich reszcie, powoli zaczął "przechadzać się" wzdłuż ich rzędu na swoich ogromnych, pierzastych skrzydłach o różowo-czerwono-złotym zabarwieniu, niczym wschód słońca.

      – Wiele z was, moje biedne, nieświadome dzieci, złudnie stwierdziło, że ludzkie życie tam na dole z jakimś człowiekiem będzie dla was lepsze od tego boskiego, tu na górze, z nami, i miłością o wiele więcej kupidynom potrzebną, niż jakikolwiek człowiek mógłby wam dać. Nie, moi drodzy. – Pokręcił pobłażliwie głową. – Jesteście stworzeni do czego innego. Ludzka, zamknięta i ograniczona miłość nie jest dla was, jesteście wyższymi istotami. To, co wasz biedny, nieprzygotowany na tamto niefortunne zdarzenie Mersi w nie ze swojej winy błędzie wziął za jedyną, prawdziwą miłość, nie jest nią. To tylko... – chciał wyjaśnić, lecz końcówką przedostatniego zdania załatwił sobie, że nie było mu to dane.
      NO CHYBA CIĘ POGRZAŁO! – przerwał znowu Mersifal, tym razem całkowicie zapominając o jakichkolwiek wyrazach szacunku. – NIE MA NIC NIEFORTUNNEGO W TYM, ŻE POZNAŁEM JULKA, KOCHAM GO NAD WSZYSTKO I NIE OBCHODZI MNIE CO...
      Nie, Mersi. – Ale Euandros także nie pozwolił mu dokończyć. – Zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego nie wolno wam pokazywać się ludziom? – Po wciąż spokojnym, acz na tyle stanowczym ucięciu wybuchu swojego najbardziej emocjonalnego dzieła, by znowu zyskać posłuch nawet u niego, zaczął tłumaczyć to, do czego już wcześniej zmierzał.

      – Jesteś boskim stworzeniem wręcz emanującym miłością, KAŻDY, kto by cię zobaczył, zakochałby się w tobie, a jako że jesteś też stworzeniem kochającym wszystkich, odwzajemniłbyś miłość KAŻDEGO, co w ludzkim przypadku idzie z wyłącznością. W twoim Julku nie ma nic wyjątkowego, to nawet nie przypadek, to POMYŁKA, że ze sobą jeste...
      ZAMKNIJ SIĘ! – Posłuch ten nie trwał jednak długo i Mersifal wydarł się tak, zaciskając powieki i pięści i ostatecznie zlewając wszelkie formy "wypada nie wypada", że aż wszyscy obecni wstrzymali oddechy. – GÓWNO WIESZ O MOIM JULKU, WSZYSTKO W NIM JEST WYJĄTKOWE, NASZA MIŁOŚĆ JEST WYJĄTKO...
      Nie, Mersi! – powtórzył raz jeszcze Euandros, w dalszym ciągu niby spokojnie, ale tak donośnie, że uciszyłby nawet największego krzykacza.

      – Nie, Mersysiu – zmienił ton na bardzo łagodny, jak do małego dziecka, podlatując do syna i łapiąc go za policzki, unosząc mu twarz tak, by na niego spojrzał; oczami, w których kącikach pojawiły się łzy, a w których mimo to wciąż gościł gniew i bunt, mimo że drżące z emocji, mocno zaciśnięte usta już nie odważyły się przerywać. – Pomieszało ci się w główce. A, co gorsza, za twoją sprawą pomieszało się w głowach reszty. – Puścił go, odleciał trochę w tył i znowu zwrócił się do tłumu, kierując doń słowa, w które Mersifal nie mógł uwierzyć.

      – Coraz więcej z was zaczęło odchodzić, porzucać swoją naturę, rodzinę, zawód i miłość, by szukać jej marnej namiastki w świecie śmiertelników, uraczeni błędnym stwierdzeniem niemającej jeszcze o niej prawdziwego pojęcia, zauroczonej istoty, jakoby miała być ona lepsza, zupełnie nieświadomi, jak trudna, bolesna i krótka się naprawdę okazuje. Gdybym pozwolił wam gonić za tą mrzonką, w końcu wszyscy, nawet Mersifal, zdążylibyście się sparzyć i sami chcieli wrócić, ale nawet gdybym był tak bezwzględnym ojcem, nie mógłbym tego zrobić, gdyż zapominacie o swojej wielkiej wartości. Jeśli wszyscy odejdziecie, kto będzie dostarczał niepotrafiącym jej samym wytworzyć ludziom choć tę małą, krótką namiastkę naszej miłości? – zapytał, robiąc wielkie oczy i rozkładając ręce.
      – Ludzkość, którą tak bardzo kochacie, bez was zginie. Nie możecie dbać o tylko jednego człowieka, słyszycie w ogóle, jak to niedorzecznie brzmi? przecież macie miłość ich wszystkich! Dlatego pozwólcie, że naprawię błąd niezauważenia w porę, co złego się dzieje, i ukrócę to teraz, nie pozwalając wam tak zbłądzić. Żadnemu z was, aby było sprawiedliwie. – Podkreślił słowo "żadnemu", zatrzymując wzrok na Mersim, który również uniósł na niego spojrzenie, ale z przerażeniem, rosnącym wraz z kolejnym obwieszczeniem bóstwa, a radosny ton ów obwieszczenia kontrastował z koszmarem, jakim to się naszemu amorkowi wydało.

      – Wszyscy, którzy w ostatnim czasie zostali zesłani przez Radę na ziemię jako śmiertelnicy, radujcie się, oto przywracam wam wasze piękne, nieśmiertelne dusze! Znowu jesteście kupidynami, i możecie oddać się waszemu wspaniałemu powołaniu! A w następnych dniach osobiście dopilnuję, żebyście zaznali tyle dobrej, prawdziwej miłości, aby żaden już nie chciał szukać jej na dole, bo to niemoż...
      ODMAWIAM! – Wizja zostawienia swojego życia z Julkiem z powrotem dla tego co robił wcześniej sprawiła, że Mersifal znowu się odważył i zaprotestował żarliwie. – ODMAWIAM, NIE CHCĘ, NIEWAŻNE CO MÓWISZ, NIE ZOSTAWIĘ JULKA, POTRZEBUJE MNIE, A JA POTRZEBUJĘ JEGO! NIE, NIE, I NIE...! – Kręcił głową, a mężczyzna westchnął ciężko.

      – Mersi, nie pozostawiasz mi wyboru. – Obwieścił surowo, acz z wyczuwalnym smutkiem, podlatując do niego ze słowami:
      – Jestem pewien, że już niedługo twoje  także z mojej winy, za co przepraszam  skrzywione przez błąd pokazania się postrzeganie zostanie uleczone, ale żeby mogło się to stać, muszę zadbać, abyś na pewno nie błądził więcej, dlatego... – Kiedy już się zbliżył, ponownie złapał chłopaka za policzki, spojrzał poważnie w błękitne oczy i nagle oznajmił:
      – Wszystko co robię, robię dlatego, że cię kocham – po czym... pocałował go w czoło.

      Ale jakże okrutny był to pocałunek.

      Serce Mersifala straciło bicie, a źrenice rozszerzyły się i jakby spustoszały, podczas gdy poczuł trudną do opisania pustkę gdzieś w sobie. To było tak, jakby nagle jakaś część niego została mu wydarta. Trzepot skrzydeł samoistnie mu zwolnił, a potem ustał, kiedy powoli opadł na podłogę, delikatnie tam odprowadzony przez puszczające jego policzki dłonie, podpierając się dłońmi pomiędzy zgiętymi nogami i wpatrując z przerażeniem w jakiś niewidoczny punkt. Podniósł drżącą rękę i przystawił dłoń do czoła w miejscu, gdzie wciąż czuł ślad po "całusie", a następnie uniósł załzawiony wzrok na mężczyznę, który powiedział donośnie do tłumu:
      – Dla waszego własnego dobra: nie będziecie już mogli przybrać widocznej dla ludzi formy! – Po sali potoczyły się szepty. – Lekkie popchnięcia czy wpływ na otoczenie wciąż będą działać, ale radziłbym bardziej skupić się na podszeptach. A ludzie, którzy już o was wiedzą, w ogóle nie będą was wyczuwać czy słyszeć, i nie będziecie mogli wejść w reakcję z niczym w ich aktualnym otoczeniu! Powtarzam, dla waszego własnego dobra, macie o nich zapomnieć! A żeby wam to ułatwić: ustawić mi się no w kolejce do zablokowania wam tej możliwości, szybciutko, jeśli podejdziecie do tego dobrowolnie, nie będzie tak nieprzyjemnie, jak w przypadku... – Przeniósł wzrok z zaczynających zbierać się markotnie do kolejki kupidynów z powrotem na wciąż siedzącego na ziemi i wpatrującego się w przestrzeń, wzrokiem jeszcze bardziej pustym niż jeszcze chwilę temu, Mersifala, i spojrzenie mu złagodniało, tak samo jak głos, kiedy zwrócił się znowu cicho do niego.

      – Ooch, Mersi, no nie smuć się, w końcu wszystko ci się wyklaruje i będzie wyglądać lepiej, obiecuję... Chodź, Luperkinie urządzają przyjęcie, zaraz wszystkie chętnie się tobą zajmą tak, że zapomnisz o tym... – Próbował położyć mu dłonie na ramionach, ale w pustych oczach nagle pojawił się gniew i Mersifal odwrócił się i, odtrącając je z trzaskiem, odskoczył szybko, wznosząc się znowu do lotu.
      – ZOSTAW MNIE! JA... NIENAWIDZĘ CIĘ! – wykrzyknął, a w powietrzu rozległ się głośny odgłos, jakby coś pękło:
      *CRACK*

      Wszystkie oczy, na czele z tymi czerwonymi, wpatrywały się w aż trzęsącego się ze zdenerwowania Mersifala w ciężkim szoku, lecz obiekt ich uwagi szybko uciekł, potrącając ojca w bark i znikając za chmurami.

      Ten odwrócił najpierw za nim głowę i ramiona wciąż w szoku, zastygając tak na chwilę, ale zaraz trochę się otrząsnął i rozejrzał po reszcie swoich wystraszonych dzieci, uspokajając je:
      – Spokojnie kochani, nie czuje tak, wiecie, że to niemożliwe, tak jak wiecie, że nasz kochany Mersi mówi czasami różne rze...
      Dokładnie, nie ma co się martwić, przejdzie mu. Da mi już tata tego całuska, to go dognam i ogarnę. – Amy wystąpił z tłumu, podlatując do mężczyzny, który przyjrzał mu się z zaskoczeniem.

      A u ciebie wszystko w porządku, Amethyście? Zaraz po Mersifalu spędziłeś z człowiekiem najdłu...
      Och, zna mnie tata, poszedłem za Mersim bo brzmiało to zabawnie, ale już zdążyłem zacząć się nudzić, z chęcią wrócę. – Beztrosko zamachał ręką i sam nadstawił czoło do całusa, a kiedy go otrzymał, od razu skierował się w stronę w którą odleciał przyjaciel. – No to papatki! Mersi, czekaj na mnie! – krzyknął głośniej i już go nie było.

~~*~~

      – Mersi! Mersi, stój, czekaj chwilę, no gdzie ty lecisz?! – Amethyst ledwo nadążał za Mersifalem, wymijając chmury.
      Do Julka! – odkrzyknął mu ten, prąc uparcie przed siebie.
      – I co chcesz zrobić?! I tak cię nie zobaczy, znasz siłę ojca, nie rób mu lepiej więcej scen, tylko...
      TYLKO CO?! – Obrócił się nagle do czerwonego cherubina z rozsadzającą go wściekłością, rozrzucając ręce na boki. – MAM DAĆ PRZEKONAĆ SIĘ DO TYCH BZDUR KTÓRE MÓWIŁ I POSŁUSZNIE OD TAK ZREZYGNOWAĆ Z MOJEJ MIŁOŚCI?! Jeśli ty to kupujesz, twoja sprawa, porzuć sobie Jamesa jak zabawkę, ja nie zamie...!

      *TRZASK* 

      Mersifalu Marceli Dobroniu, przestań pieprzyć głupoty i wysłuchaj mnie na spokojnie! – przywołał go do porządku Amery, opuszczając dłoń, która zostawiła delikatnie czerwony ślad na bladym licu. – Kocham Jamesa tak samo jak ty Julka i nie zamierzam nikogo porzucać, ale jeśli ty zaraz nie odbierzesz kontroli nad swoimi działaniami Mercilessowi, możesz zostać do tego zmuszony! – Tak nazywał swoiste alter ego wyjątkowo nerwowego kupidyna, które przejmowało nad nim kontrolę pod wpływem złości, przyćmiewając rozum i serce, i zawsze wkopywało w niezłe kłopoty, jak te z tym feralnym zakładem. – Już i tak dzisiaj przesadziłeś, uspokój się, już nic dziś nie rozrabiaj, idź do pokoju, połóż się, a ja...
     Mam się położyć?! To jest twój plan, mam zostać tutaj i sobie smacznie zasnąć, podczas gdy Julek jest tam na ziemi sam, nie mając pojęcia, co się ze mną stało, mam...?!
      Tak! – przerwał jego kolejny wybuch stanowczo. – Właśnie tak, masz tu zostać, spokojnie sobie leżeć i nic nie robić, wiem, że to trudne, ale musimy teraz myśleć przede wszystkim o Julku i Jimie, a to znaczy, że nie możemy teraz myśleć o Julku ani Jimie – oznajmił, tak zaciekawiając rozmówcę, że ten zamilkł i aż przekrzywił lekko głowę, mrużąc oko w niemym pytaniu.

      – Słuchaj, możesz teraz albo od razu lecieć do swojego człowieka i wszcząć wojnę z ojcem nie opuszczając go ani na krok, aż sam cię do tego zmusi, w tym zapewne też do powrotu do pracy w Polsce i zapomnieniu o nim, albo posłuchać mnie i iść do pokoju, żebym ja mógł powiedzieć mu, że to ja cię od tego odwiodłem, udowadniając tym samym, że potrafię cię ogarniać, i przekonać go jakoś, żeby pozwolił ci zostać i pomagać mi w Stanach, abym mógł to robić i pomóc ci wrócić do formy, a zostając tam o wiele łatwiej będzie ci mieć oko na Juliana i wymyślić, jak się z nim skontaktować. Do tego czasu będziesz musiał uwierzyć w to, że jakoś sobie poradzi bez twojej i tak niewyczuwalnej teraz dla niego obecności nad sobą, nie sam, a z Jimmym, z którym na pewno jeśli jeszcze się nie skontaktowali to to zrobią. To jak będzie? – Spojrzał poważnie w błękitne oczy.
      Ich właściciel wciąż trząsł się cały z emocji, usta mu drgały, oczy były rozbiegane, a całe ciało dygało w stronę Ameryki, gdyż jak racjonalnie nie brzmiałyby słowa przyjaciela, ochota polecenia tam natychmiast i zobaczenia Różyca, upewnienia się, że z nim wszystko w porządku, była niemal nieodparta.

      – J-ja...
      A-a! czekaj, zanim odpowiesz... – Widząc, co się z nim dzieje, Amy uniósł palec. – Weź głęęboooki oddech... – poradził, po czym sam powoli nabrał dużo powietrza, gestykulując dłonią w zachęcającym do tego także Mersifala geście, a ten poszedł za jego przykładem i wziął drżący wdech. Tak jak rudzielec, przetrzymał trochę powietrze w płucach, a kiedy ten po chwili głośno je wypuścił, opuszczając rękę, zrobił to zaraz po nim, czując, że wypuszcza wraz z tym też trochę emocji. Nie pierwszy raz już coś takiego robili.

      – I jak? – dopytał Amy.
      – J-ja... – powtórzył Mers, wciąż niepewnie, ale z trochę większym spokojem, który pomógł mu podjąć decyzję – Pójdę się położyć... – właściwą.

      Amethyst uśmiechnął się z aprobatą.
      – Dobrze. Chodź, odprowadzę cię. – "Stanął" z nim ramię w ramię, objął w talii, i zaprowadził rozchwianego chłopaka do sypialni.

~~*~~

      Mersifal leżał bokiem na najbardziej miękkim łóżku pod słońcem (czy w tej chwili pod księżycem, jako że słońce już dawno zaszło), zwrócony do ściany ze zbitych szczelnie chmur w swoim pokoju, gdy Euandros, już po rozmowie z Amethystem i udzieleniu zgody, aby pogubiony amorek na razie dostał pod opiekę kilka stanów USA, a Romeo został w trudniejszej do pracy Polsce, postanowił go odwiedzić.
      – Mersi...? Śpisz...? – zapytał łagodnie, wchodząc, i choć cherubin nie odpowiedział ani nawet nie drgnął, a on nie widział jego twarzy, instynktownie wyczuł, że nie.

      Odbierając jego milczenie jako też brak wyproszenia, przysiadł na brzegu łóżka, po czym wpatrzył się w tył leżącej na zgiętym łokciu głowy.

      – Wiesz, kiedy cię tworzyłem... – zaczął po chwili delikatnie, mimo braku jakichkolwiek reakcji mówiąc niepytany z wielkim ciepłem w głosie: – Trochę chmury burzowej wpadło mi przypadkiem do mieszanki tych prawidłowych. To mnie zdruzgotało, tworzenie kupidyna to bardzo delikatny proces i trwa całe wieki, nie mówiąc już o jego dojrzewaniu i szkoleniu, zanim się go puści w wielki świat, który szalenie tego potrzebował, by namącił w ludzkich sercach, a ty byłeś już prawie skończony. Zdecydowałem, że mimo wszystko cię dokończę, mając nadzieję, że ten mały błąd nie uczyni cię nieodpowiednim do wykonywania tak odpowiedzialnej pracy. Gdy po raz pierwszy otworzyłeś oczy i się do mnie uśmiechnąłeś, nabrałem nadziei, że obecność skrawka burzowej chmury w twoim idealnie białym, puchatym składzie, w ogóle na ciebie nie wpłynęła. W twoich pierwszych dniach życia stale miałem cię na oku i wydawałeś się jak wszystkie inne nowo narodzone amorki: ciekawy świata, trochę niezdarny, szalenie spragniony miłości... Lgnąłeś do mnie jak ćma do ognia – zaśmiał się dźwięcznie. Zaraz jednak mina trochę mu zrzedła.
      – Lecz w tych wszystkich charakterystycznych dla nowych amorków, dobrych, dziecinnych cechach, różniłeś się od nich tym, że bardzo łatwo wpadałeś w prawdziwą histerię. Raz kiedy próbowałeś do mnie podlecieć, a dopiero uczyłeś się latać, i właśnie wtedy młody Eros w podekscytowaniu wciął się przed ciebie, aby coś mi pokazać, niechcący cię przewracając, ugryzłeś go w nogę. Straszliwie się pobiliście, a gdy was rozdzielałem, widząc, z jaką furią i zawziętością się na niego rzucasz, pomyślałem już, że mój błąd był jednak fatalny... – Wpatrzył się w przestrzeń.

      Mersifal dalej leżał nieruchomo, twarzą do ściany.

      Zaraz jednak spojrzał z powrotem na jego plecy i kontynuował:
      Ale wtedy, gdy staliście już spokojnie przed sobą cali naburmuszeni, bo kazałem wam się przepraszać, a Eros kategorycznie tego odmawiał, ty pierwszy wyciągnąłeś do niego rękę. – Zakończył uśmiechem.
      – Zaskoczyłeś mnie tym, i to nie był ostatni raz, kiedy to zrobiłeś. Wtedy wiedziałem już, jak cię nazwać, oraz gdzie przydzielić. Miłościwy, od tej właśnie cechy wzięło się twoje imię, Mersifalu, i dzięki niej wiedziałem, że jak ktoś ma sobie poradzić z Polską, to właśnie ty. Wiele byłeś w stanie im wybaczyć... I wiem, że kiedyś zrozumiesz, i zechcesz wybaczyć też mnie... – Położył mu dłoń na lekko zgiętym kolanie, wpatrując się wyczekująco w tył białej głowy.

      Jej właściciel jednakże w dalszym ciągu nie odezwał się do niego słowem, ni drgając.

      Zacisnął różowe wargi i potrząsnął delikatnie trzymanym kolanem
      – Ale może jeszcze nie teraz... – wstając i wychodząc z pomieszczenia, zostawiając syna, by ochłonął w samotności, czego najwyraźniej potrzebował.

      Gdyby tylko złapał i potrząsnął za ramię Mersifala, nie kolano, może jego twarz by się doń obróciła i mógłby powstrzymać proces, który zaczął się z amorkiem dziać. Ten bowiem nie nie odpowiadał dlatego, że był obrażony. Nie też dlatego, że jednak spał – Euandros dobrze wyczuł, nie spał, ale mimo to niewiele z jego słów naprawdę do chłopaka dotarło, i gdyby zerknął na tę nieszczęsną twarz, wiedziałby o tym.
      Ta bowiem zastygła zwrócona do ściany tak jak reszta ciała niczym twarz porcelanowej lalki, a w jej oczach malowała się tak bezgraniczna pustka, że jeśliby tylko mężczyzna ją zobaczył, wiedziałby już, że czas na ochłonięcie wcale tu niczego nie załatwi...
      I że popełnił wielki błąd.

~~*~~

      – Dobra, dobra, tylko spokojnie, przedyskutujmy to porządnie jeszcze raz, przypomnijmy sobie wszystko, co wiemy o kupidynach, może któryś wspomniał mimochodem o jakimś co kilkuletnim zebraniu, na które wszyscy są ściągani, albo...
      Nie istnieją. Byli tylko jedną wielką halucynacją... – Julek siedział przy stole trzymając się za włosy i gapiąc pogrążającymi się w pustce obłędu oczami w przestrzeń przed sobą, podczas gdy James przechadzał się przed nim po kuchni tam i z powrotem, próbując znaleźć jakieś sensowne wytłumaczenie nagłego zniknięcia ich nieziemskich partnerów.

      – Ta, zbiorową dwójki obcych sobie facetów, jednego z których zaprowadziła przez ocean do drugiego, żeby mogli cierpieć na nią razem, July, ja mówię poważnie, skupże się troszeczkę – zwrócił się odwieczny racjonalista do tego paranoika, którego polskie imię, biorąc przykład z Petera, przekształcał na angielskie July czy Julio, przez 'dż', bo tak było łatwiej. Gdy jednak spojrzał na twarz bruneta, sam od razu spoważniał co do jego odpowiedzi.
      – Hej, młody – powiedział delikatnie, siadając obok i kładąc mu dłoń na ramieniu, na co ten na niego spojrzał. – Nie mam pojęcia co prawda, dlaczego zniknęli, ale wiesz co? to nieważne. Przecież tu wrócą. Znasz ich, żadna siła by ich przed tym nie powstrzymała. Dlatego może skończymy na dziś się tym zamartwiać i pójdziemy spać, jest późno, a być może już przez tę noc problem rozwiąże się sam i obudzimy się przy nich. A jeśli nawet jeszcze nie, to pewnie i tak tylko kwestia czasu, nie ma co panikować na wyrost. Okej? – Spojrzał poważnie w ciemne oczy, podobne zresztą do tych jego, a ich właściciel po chwili pokiwał głową.

      – Okej... – powiedział cicho. – Okej, tak, masz rację – poprawił się głośniej, kiwając raz jeszcze, z większym przekonaniem. – Cokolwiek się stało, pewnie już zaczyna żałować, że stało się właśnie Mersowi.

      A Amiemu dopłaci za odejście – uzupełnił James jego stwierdzenie ze śmiechem, wstając i zbierając się do wyjścia. – To ja wracam, bo jak go zwróci, kiedy mnie tam nie będzie, to w minutę nie będę miał do czego. Jakby cokolwiek się działo, to dzwoń.
      Okej – powtórzył jeszcze raz, odprowadzając mężczyznę do drzwi.

      – Dobranoc – powiedział mu ten w ich progu.
      – Dobranoc – odpowiedział i zamknął za nim.

      Noc jednak nie była dobra dla żadnego z nich, a poranek przyniósł tylko rozczarowanie.

      Tak ten pierwszy, jak i następnych kilka...

~~*~~

      Kiedy bliżej końca niż początku pierwszego dnia ich wspólnej pracy Amethyst pozwolił wreszcie Mersifalowi lecieć do Juliana, sam na razie starając się utrzymywać amorkową aktywność z dala od domów ich ukochanych na jak najwyższym poziomie (nie musiał starać się jakoś mocno bardziej niż zazwyczaj, gdyż nawet jeśli Mers mu pomagał, to w jego kondycji była to raczej słaba pomoc), brunet już okazał się w bardzo złym stanie. Kręcił się bez celu po domu jak duch. Zdruzgotany jego widokiem cherubinek spróbował go przytulić, ale tylko przezeń przeleciał, nie wzburzając przy tym nawet jednego czarnego kosmyka i nie wywołując u jego posiadacza najmniejszej reakcji, choćby dreszczy czy uniesienia włoska na ręku. Będąc w jego pobliżu, Mersi sam stał się praktycznie duchem.
      Próbował się nawet w niego zabawić i zrzucić jakiś przedmiot z szafki, mrygnąć światłem, stłuc żarówkę, jednak nic nie działało. Stał się tak niematerialny, że nie mógł nawet stanąć na kawałku ziemi, po którym chodziła jego miłość.

      Łamało mu to serce, ale myśl, że Julian musi czuć się jeszcze gorzej, nie mając nawet pojęcia, co się z nim stało, sprawiała, że i tak nie mógł go opuścić, jak już go zobaczył, mimo iż obiecał Amiemu, że wpadnie tylko na chwilę. Latał wszędzie tuż przy nim i mówił prosto do ucha, próbował mu to wszystko wytłumaczyć, zapewniał, że go kocha, i że do niego wróci, choćby miał posłać wszystko inne do piekła. Lecz Julek, niestety, nie usłyszał z tego nic a nic.
      Siła Euandrosa była zbyt wielka. Brunet nie wyczuwał obecności kupidyna żadnym zmysłem. A mimo to, kiedy Amy osobiście się pofatygował, by odciągnąć od tego miejsca Mersifala, i tak okazało się to wyjątkowo trudnym zadaniem i znowu musiał przebijać mu się do rozumu, szukając tam zdrowego rozsądku.

      Sam zachował tego rozsądku wiele. Powstrzymał się nawet od odwiedzenia swojego Jima już pierwszego dnia, wiedząc, że jeśli Mersi zostanie na takich odwiedzinach przyłapany, to jeszcze nic. Wręcz podejrzane by było, gdyby po swoich reakcjach tak nagle odpuścił. Ale on zagrał przed ojcem niewzruszonego i w razie jakby ten zechciał mimo to mieć na niego oko na początku, by się upewnić, czy to niewzruszenie było aby na pewno prawdziwe, może lepiej, żeby nie leciał tam tak od razu.
      Jeszcze nie wiedział, jak chce umożliwić sobie i Mersowi powrót do partnerów, lecz działał metodą małych kroczków i na razie skupiał się na jednym, najważniejszym celu – dać im jakoś znać, co się stało, żeby się nie martwili. A najlepiej było według niego to zrobić nie otwarcie walcząc z ojcem – aby ten użył nawet więcej swojej siły i zmusił ich, by już w ogóle nie mieli opcji nawet zobaczenia swoich ludzi – a działając po cichu, i po cichu obmyślając dalsze plany.

      Jemu aczkolwiek, trzeba przyznać, łatwiej było tak rozsądnie do tego podchodzić. Bo mimo iż też kochał swojego człowieka do szaleństwa, to jego człowiek był ułożonym facetem z trzydziestką na karku, który z niejednym już sobie w życiu poradził i nigdy nie miał w nim jakichś większych załamań. W tym momencie był co prawda mocno podłamany, słabo spał i bardzo się martwił o Amery'ego, ale to on był głosem rozsądku, który nie dość, że siebie trzymał w ryzach, to jeszcze dzwonił co jakiś czas do Julka, by się upewnić, że i młodszy kolega sobie jakoś radzi, zapewniając jego i siebie przy okazji, iż na pewno wszystko się wyjaśni, tylko trzeba poczekać. A Julek, cóż...
      Julek bardzo szybko zaczął wracać do stanu, z którego Mersifal go wyrwał i który mu sukcesywnie poprawiał od tamtego czasu...

      Teraz jednak, kiedy go zabrakło – a dalej tylko kupidyn wiedział, jak w momencie ich spotkania było z Różycem źle – nawet nie z dnia na dzień, a wręcz z godziny na godzinę było z nim tylko jeszcze gorzej.
      I w tym tempie zbyt szybko doszedł do krawędzi...

~~*~~

      – Mersi... – westchnął Amy po przekroczeniu ściany miejsca, gdzie oczywiście zastał amorka. Ten mimo obietnic pracy udał się tu już z samego rana i w dalszym ciągu wisiał nad leżącym w łóżku z otwartymi oczami i w ubraniu – przytulając się do tego zostawionego przez partnera, które niestety zdążyło stracić swój zapach – Julianem, mimo że było już po południu.

      Jego plan zakładał, że przyjaciel, aby nie wzbudzać podejrzeń, najpierw faktycznie trochę powisi nad swoim człowiekiem i będzie musiał być przez niego odciągany, jednak z czasem coraz krócej i rzadziej. To miałoby uspokoić Euandrosa i sprawić, że on będzie mógł spróbować skontaktować się jakoś (na razie myślał o zostawieniu jakiejś wiadomości na drodze do pracy Jamesa, tak aby on i tylko on zwrócił na nią uwagę i zrozumiał, lecz jeszcze nie wiedział jakiej i jak upewnić się, by to zadziałało) z ich ludźmi tak, by papcio nie zauważył. Ale tymczasem Mers robił zupełnie odwrotnie i, zlewając jego zakazy, przylatywał tu kiedy mu się chciało, siedząc coraz dłużej, tak że teraz to właśnie papcio zwrócił na to uwagę i poprosił Amiego, aby się tym zajął, co odkładało zrealizowanie jego planu w czasie.

      – Jeśli nie przestaniesz z tą samowolką, ojciec nigdy nie odwróci od nas uwagi na tyle, byśmy mogli bezpiecznie coś zdziałać bez jego wiedzy, a wręcz w końcu zamknie cię w pokoju i tyle z tego będzie. Chodź stąd, zostaw go, i tak nic nie możesz na razie dla niego zrobić. – Podleciał i położył mu dłonie na ramionach, starając się odciągnąć od Juliana.

      – Wciąż nawet nie zjadł śniadania – powiedział ten tylko smutno, nie odrywając od bruneta wzroku ani niczego innego. – Podobnie zresztą jak wczoraj kolacji. Wciąż tylko leży i wpatruje się w przestrzeń...
      Amethystowi, a to rzadko się zdarza, zabrakło słów. Zabrał dłonie z nieruszającego się nigdzie ciała i wpatrzył się w jego właściciela ze smutną niemocą.

      Ciszę przerwało dzwonienie julkowego telefonu.

      Ten, któremu spojrzenie nawet nie drgnęło, odszukał urządzenie niezgrabnymi przesunięciami ręki po materacu za poduszką i ślamazarnie odebrał.
      – Halo?
      Musiał być to, co nie dziwne zresztą ostatnimi dniami, James, bo następne jego słowa brzmiały:
      – Nie, u mnie też wciąż nic. – Potem tylko potaknął czemuś niemrawo, po czym zapytał:
      – Wieczorem to znaczy kiedy dokładnie? – Sprawdził szybko, która godzina, jakby dotąd nie miał o tym zielonego pojęcia. – Nie-nie, może być późno, spoko, tak tylko zapytałem. To do zobaczenia. (...) No. (...) Pa. – Po rozłączeniu się westchnął ciężko, opadł jeszcze na chwilę plecami na materac, ale w końcu zwlekł się z łóżka i poczłapał do łazienki, zapewne już chcąc zacząć ogarniać swój opłakany stan przed wieczorną wizytą kolegi.

      Mersi, mimo prób interwencji Amiego, który przed chwilą sam zainteresowany był rozmową, poleciał jak zjawa za nim.

      Różyc zaczął od umycia zębów, ze zrezygnowanym westchnieniem witając swoją twarz w lustrze, gdy już ją przemył i osuszył po opłukaniu ust. Otworzył drzwiczki wypełnionej kosmetykami szafki, do których lustro było przymocowane, a sięgając po coś w jej głąb strącił kilka rzeczy, odruchowo się cofnął i niefortunnie stanął piętą na upadłą tam golarkę. Gdy wycofał nogę i zerknął by zobaczyć, co z urządzonka zostało, jego spojrzenie, ignorując połamany plastik, wgapiło się prosto w leżącą na płytkach, połyskującą stalą żyletkę, która z niego wypadła, i samo błysnęło niezdrowo.

      Niewidzialna ręka Mersifala niemal samoistnie wystrzeliła i zacisnęła się na jedynej rzeczy, na której tutaj mogła, czyli okrytym czerwonym płaszczem ramieniu współpracownika.

      Z ciemnych oczu jakby zniknęła cała racjonalność i świadomość tego, co ich właściciel robi. Jak w transie schylił się i podniósł żyletkę, wpatrując się w nią niczym zaczarowany w dawno niewidzianego przyjaciela. Przyjaciela, który nieważne jaki, jak wielki i z jakiej przyczyny był to ból psychiczny, upuszczał go z organizmu wraz z niewielką ilością niegroźnej krwi, w bardzo uzależniającym uczuciu, któremu co prawda kiedyś nie dał sobą zawładnąć, szybko rezygnując z tego półśrodku, ale w tej chwili nie pamiętał, dlaczego... W tej chwili właściwie o niczym nie pamiętał ani nieszczególnie myślał, kiedy pierwszy raz od bardzo dawna przejeżdżał ostrym końcem w poprzek nadgarstka, najpierw bardzo płytko, a błogie uczucie jakie natychmiast ogarnęło jego umysł, jak łyk alkoholu dla niepijącego od lat alkoholika, natychmiast zawładnęło jego ciałem i sprawiło, że drugi nadgarstek także nie został oszczędzony, ani nawet jakkolwiek ostrożnie potraktowany.

      Tymczasem Mersi całkowicie i szalenie panikował, latając nad nim jak mucha po nawdychaniu się areozolu, krzycząc coś do Amethysta, do siebie, wszechświata, a wreszcie do niesłyszącego go Julka, zupełnie bezsensownie próbując wytrącić mu krzywdzący go przedmiot z ręki. Przerwał to Amy, który po krótkiej panice też ze swojej strony i niewiedzy, co robić, złapał nagle przyjaciela za ramiona, potrząsnął, i wykrzyknął mu w twarz tak, żeby do niego dotarło:
      – Mersi! Peter! On wciąż może nas słyszeć, szybko, trzeba sprawić, by tu przyszedł i go powstrzymał!

      Nie musiał się powtarzać.

      Wkrótce już obaj pędzili na połamanie piór do domu jedynego poza Jamesem ludzkiego kolegi Różyca, który wciąż nie miał pojęcia o istnieniu kupidynów, trzymając się nadziei, że ten z racji weekendu będzie właśnie tam, i że uda im się nakłonić go do nagłych odwiedzin...

Continue Reading

You'll Also Like

2.6K 339 32
30 days challenge z Hypnosis Mic, a dokładniej z shipem Jakurai x Ramuda. Począwszy od 17 sierpnia 2020 roku przez 30 dni codziennie będę dodawała kr...
92K 5.2K 31
W naszym społeczeństwie każda osoba urodzona jest ze specjalnym znakiem, oznaczającym posiadaną przez niego moc. Raz na kilkadziesiąt lat rodzi się n...
137K 9.3K 60
To była moja pierwsza książka, jest okropna, z góry przepraszam zhshhs ! książka w trakcie poprawek! • 2 𝚌𝚣𝚎̨𝚜́𝚌𝚒 𝚔𝚜𝚒𝚊𝚣̇𝚔𝚒: - CZĘŚĆ I (...
64.9K 4.2K 17
Opowieść o zwykłym chłopcu. Ale czy na pewno? Co się stanie jeśli zostanie wciągnięty w sprawy z dalekiej przeszłości? Co jeśli się okaże, że nie jes...