– Wynoś się stąd! Nie chce cię już nigdy więcej widzieć na oczy!
Młody mężczyzna odwrócił się na pięcie, aż ubrania w jego ręce zafalowały i spojrzał z nienawiścią na stojącego w drzwiach bruneta.
– O nie mój drogi, to JA cię nie chcę widzieć więcej na oczy – warknął, po czym trzasnął drzwiami i zdecydowanym krokiem ruszył przed siebie. Nie wiedział, dokąd idzie, ale nie mógł się teraz cofnąć, albo stanąć na środku i zacząć się rozglądać, bo wyglądałby jak idiota. Dlatego szedł przed siebie, nieważne, że nie wiedział gdzie.
Skręcił z głównej ulicy na jakąś mniej uczęszczaną ścieżkę, aż w końcu po około 30 minutach telepania się na zniszczonej drodze, dotarł do jakiegoś opuszczonego budynku.
Uznał, że nie ma co wybrzydzać, zwłaszcza, że lekkie krople deszczu i ołowiane chmury nie pozostawiały mu zbyt dużego wyboru.
Odszukał wejście i niepewnie wszedł do środka. Okazało się, że to opuszczony dworzec kolejowy.
Po chwili rozglądania, skierował się w stronę poczekalni, bo potrzebował usiąść i uspokoić zszargane przez byłego chłopaka nerwy. Za oknem deszcz nasilił się, a o dach zaczęły uderzać ciężkie, obfite krople.
– Pierdolony kutas – mruknął pod nosem, ciężko opadając na plastikowe krzesło.
– Kto? – Na dźwięk obcego głosu aż podskoczył, po czym prędko odwrócił się w stronę, z której dochodził.
Jego wzrok spoczął na młodym, dobrze zbudowanym chłopaku, który przypatrywał mu się z zaciekawieniem dużymi, ciemnymi oczami.
Przemknęło mu przez myśl, że są lekko zaczerwienione i opuchnięte. Czyżby płakał przed chwilą?
Potrzasnął lekko głową. To nie jego sprawa.
– Mój były chłopak – westchnął, decydując się odpowiedzieć na pytanie – Kłóciliśmy się od zawsze, ale tym razem przesadził. Nie dość, że zwyzywał chyba całą moją rodzinę, to jeszcze wyrzucił mnie z domu, więc muszę znaleźć sobie nowe lokum – Nie wiedział, kim jest ten chłopak ani czy w ogóle go to interesuje, ale czuł potrzebę wygadania się komuś. Może to nawet i lepiej, że był mu kompletnie obcy, bo nawet jeżeli będzie go oceniał, to nigdy więcej się nie spotkają.
– Oooh? I co, jesteś teraz bezdomny? – Bezpośrednie pytanie trafiło prosto w punkt. Tamten zacisnął zęby i spojrzał się na niego twardo.
– Na to wychodzi.
– Zawsze możesz zamieszkać u mnie – Zaproponował, a on spojrzał się na niego jak na totalnego kretyna. Przez ten moment panowała idealna cisza i słychać było jedynie jednostajne uderzanie kropel o dach.
– Ja? U ciebie?
– Tak.
– Miałbym pakować się jakiemuś zupełnie obcemu gościowi na chatę? Już idę stary, potrzymaj mi ciuchy – sarknął – Wiesz, ile się o tym trąbi w mediach? O porywaczach, gwałcicielach, seryjnych mordercach i tego typu osobach? O nie, nie, nie. W życiu.
– Gdybym bym seryjnym mordercą, mógłbym zabić cię już teraz. Nie musiałbym cię ciągnąć aż do domu, jesteśmy na kompletnym odludziu.
– To prawda, ale gdybyś zabił mnie w twoim domu, to wyglądałbym na totalnego naiwniaka, że dałem się tam zaciągnąć bez żadnych podejrzeń, a tutaj to byłby po prostu pech. Złe miejsce i czas, tyle.
– Celna uwaga – kiwnął głową, zgadzając się z nim.
– Nie powinieneś się ze mną zgadzać kiedy tłumaczę ci takie rzeczy – spojrzał się na niego bezradnie. Tamten wyraźnie nie miał zamiaru podejmować rozmowy, w zamian czekając, aż Hongjoong się namyśli i ewentualnie dopyta na temat jego oferty.
Jego oczekiwanie się opłaciło, gdyż już po chwili czarnowłosy znowu na niego zerknął.
– No dobrze, ale może najpierw powiesz mi, jak się nazywasz? Pomijając już nawet, że to powinno paść znacznie szybciej, niż propozycja wspólnego mieszkania.
Tamten, słysząc to, zaśmiał się melodyjnie i wyciągnął przed siebie rękę.
– Park Seonghwa. 21 lat, student. Mieszkam sam odkąd zacząłem studia, czyli od około dwóch lat.
– Jung Wooyoung. Również 21 lat, student. Jestem bezdomny... – ostatnie zdanie wypowiedział znacznie ciszej niż resztę, jednoczesnie ściskając jego rękę – A ty co tu robisz?
Spojrzenie Seonghwy pociemniało lekko, a on nie odpowiedział od razu.
– Przemyśl jeszcze moją propozycję. I tak nie masz gdzie iść, a mi to różnicy nie robi.
– Wszystko w porządku? – Fakt, że zignorował jego pytanie, zaniepokoił go lekko.
– Jasne – uśmiechnął się – To po prostu długa historia, kiedy indziej ci opowiem.
Wooyoung siedział chwilę w zamyśleniu. Czy miał jakiś wybór? Nie mógł wprowadzić się do swoich przyjaciół, bo oni mieli swoje problemy i już i tak ciasne mieszkania. Powrotu do tego chuja nawet nie rozważał, a z rodziną pokłócił się i zerwał kontakt odkąd wyszło na jaw, że jest gejem.
Spojrzał się na Seonghwe przenikliwie, ale tamten tylko bawił się skórkami przy paznokciach i zdawał się nic nie robić sobie z tego, że się na niego gapił.
– Jeszcze raz. Mieszkasz sam?
– Tak.
– I jesteś w moim wieku?
– Tak.
– I dlaczego niby chciałbyś przyjmować pod swój dach obcą osobę?
– Zawsze to jakiś dobry uczynek, a mi to obojętne jak już wspomniałem. Mam całkiem duży dom, więc to dla mnie bez różnicy.
– Hmmm... – Zamyślił się ponownie, intensywnie wpatrując się w Seonghwe. Nie wyglądał na groźną osobę. Nie wiedział dokładnie jak to opisać, ale miał nieodparte wrażenie, że coś go dręczy.
Przypatrzył się jego profilowi i doszedł do wniosku, że jest naprawdę przystojny. Praktycznie idealnie równy nos prowadził linię, która przy łuku kupidyna zaokrąglała się znacznie, żeby zaraz potem przybrać kształt jego równych, pełnych warg i zejść na dół, zarysowując małą brodę i wyraźne jabłko Adama.
Ale to oczy nadawały mu prawdziwego uroku. Duże, ciemne i błyszczące, wyglądały jak dwa świecące kamyczki zrobione z nadzwyczaj pięknego materiału.
– Na pewno nie będziesz miał nic przeciwko? – Dopytywał zaborczo. Wolał się upewnić, niż potem zostać z ręką w nocniku.
– Tak, ale mam jeden warunek.
– Czemu wcześniej o nim nie wspomniałeś? – zapytał, widocznie zirytowany nagłymi komplikacjami.
– Dopiero teraz mi wpadł do głowy. Zresztą, chyba nie myślałeś, że pomogę ci za darmo?
Słysząc to, spojrzał na niego z rezygnacją i westchnął.
– Więc? Jaki to warunek?
– To proste, musisz mi pomóc.
– To znaczy?
– Będziesz musiał ze mną spędzać czas i rozmawiać. Mogę też wymagać intymnych czynności typu pocałunki, czy seks.
– To tyle? – szczerze zdziwiony Wooyoung spojrzał na niego podejrzliwie, skanując jego twarz w poszukiwaniu oznak żartu.
– Tak.
– Na pewno? Żadnych innych ukrytych warunków?
– Tak.
Wooyoung ostatni raz się zamyślił, po czym wzruszył ramionami. Dogodny seks nie był dla niego problemem, tym bardziej sporadyczne pocałunki czy inne intymne rzeczy. Wręcz przeciwnie - w zamian za dach nad głową, dla niego ta oferta była wręcz jednym wielkim plusem.
– W takim razie prowadź. Najwyżej skończę powieszony na jakimś haku – Usłyszał w odpowiedzi cichy chichot, po którym Seonghwa wstał.
– A więc chodźmy – Powiedział, ale Wooyoung szybko zasadził dwa posuwiste kroki i niespodziewanie znalazł się tuż przy nim.
– Seonghwa?
– Tak? – Zapytał, szczerze zaskoczony, a jego oczy rozszerzyły się, kiedy poczuł, jak Wooyoung splata ich palce ze sobą.
– Nie wiem, co się dzieje u ciebie teraz, ani jak się czujesz, ale obiecuję, że postaram się cię z tego wyciągnąć.
Zaskoczenie na twarzy Seonghwy zniknęło, a pojawiła się zwykła ciekawość.
– Więc spróbuj – odparł, przyglądając się mu badawczo.
– To co, idziemy? – Zapytał całkiem radośnie Wooyoung i ruszył przed siebie, mijając stojącego jak słup soli Seonghwe.
– Wooyoung.
– Tak? – Odwrócił się i uniósł brwi.
– Obiecujesz?
– Ale że co? – Zapytał zbity z tropu
– Że mnie z tego wyciągniesz.
– Taka jest umowa w zamian za możliwość mieszkania u ciebie, nie?
– Pytam Wooyounga, nie bezdomnego chwytającego się jedynego wyjścia.
Wooyoung uniósł brwi jeszcze wyżej, po czym lekko się uśmiechnął.
– Jasne – znowu zrzucił swoje ciuchy na pobliskie krzesło i podszedł do Seonghwy – Obiecuję – Powiedział, wystawiając do niego mały paluszek prawej ręki.
Park spojrzał się na jego rękę i splótł z nim swój mały palec.
– Za żadne skarby nie możesz złamać tej obietnicy. Wiesz, że jeżeli ją złamiesz, to będziesz musiał sobie amputować ten palec?
– Bardzo lubię swoje palce, więc dotrzymam słowa choćby nie wiem co. No i ciebie też lubię – puścił mu oczko.
– Znamy się od niecałych 15 minut – powiedział zimno, mijając go.
– I właśnie to jest czar tego wszystkiego! – roześmiał się głośno, szybko zbierając swoje rzeczy i pobiegł za nim, zaczepiając go głupio co jakiś czas.
Po chwili wędrówki dotarli do długiej, lśniącej limuzyny z przyciemnianymi szybami.
– Wsiadaj – Powiedział Seonghwa, jednocześnie samemu wchodząc do auta.
Wooyoung natomiast patrzył się jak sroka w gnat na luksusowe auto, nie wiedząc, co począć.
To musiał być jakiś porywacz.
– Wsiadasz? – Seonghwa wychylił się lekko i zmarszczył się ponaglająco.
Jeszcze raz spojrzał w jego błyszczące, ciemne źrenice i Wooyoung wiedział, że wpadł po uszy.
Trudno, najwyżej go zabije.
Wgramolił się do auta i zajął miejsce obok niego. Jak tylko jego głowa dotknęła miękkiego, skórzanego zagłówka, poczuł, jak cały stres dzisiejszego dnia z niego ucieka i jak jego powieki stają się coraz cięższe.
Po chwili zasnął, a na usta Seonghwy wpełzł tajemniczy uśmiech.