Podjeżdżając pod dom, dostrzegłam srebrne ferrari stojące pod bramą. Uderzyłam dłońmi w kierownicę, bo jego właściciel, jak zwykle zresztą, uniemożliwił mi wjechanie do środka. Zaparkowałam po drugiej stronie ulicy i ruszyłam do domu, przygotowując się na spotkanie z moją matką i jej facetem.
Byli w kuchni. Próbowałam po cichu przemknąć na górę, ale niestety mnie zauważyli.
- Rey! - zawołał entuzjastycznie Damien. - Chodź do nas!
Zatrzymałam się i powoli odwróciłam.
- Hej - zmusiłam się do uśmiechu, idąc w stronę kuchni.
Miałam dość tego dnia. Wypracowania, Styles... a teraz jeszcze oni.
Moja matka siedziała na stołku barowym, z nogą założoną na nogę, a Damien stał przy kuchence, wyraźnie zajęty gotowaniem. Był jedyną osobą w tym domu, która jej używała, a nawet tu nie mieszkał.
- Zjesz z nami? - zaproponował, nie odwracając wzroku od rondli. - Soupe recommandée par le chef de cuisine!
Matka spojrzała na mnie w taki sposób, że nie miałam wątpliwość, że lepiej zrezygnować z zaproszenia.
- To znaczy: rekomendowana przez szefa kuchni, Rey - powiedziała zwodniczo miło.
- Tak, wiem, mamo, mam francuski w szkole - odparłam, czując bardzo silną potrzebę przewrócenia oczami. - Wiesz, Damien, muszę odmówić. Zjadłam bardzo duży lunch w szkole i naprawdę nic w siebie nie wcisnę - skłamałam.
- Na pewno, Rey? - nie poddawał się. - Na deser przyniosłem tartę czekoladową...
- Nie, dzięki - uśmiechnęłam się.
- Ale...
- Daj spokój, Damien, nie widzisz, że przydałoby jej się zrzucić parę kilo? - przerwała mu matka.
Mężczyzna podniósł brwi ku górze, ale już nic nie powiedział, dlatego odczułam, że mogę już sobie iść.
- Mogę jabłko? - spytałam jeszcze, stojąc przy drzwiach.
Matka westchnęła ciężko, ale wyciągnęła owoc z miski i rzuciła go w moją stronę. Złapałam go i pobiegłam na górę.
Siedziałam w pokoju, dopóki nie usłyszałam trzasku zamykanych drzwi, oznaczającego, że w końcu sobie poszli. Nie miałam nic przeciwko Damienowi. Był bardzo miły i gdy pierwszy raz do nas przyszedł, przyniósł mi wielki tort czekoladowy z moim imieniem wypisanym lukrem. Pracował jako szef kuchni w pięciogwiazdkowej restauracji, więc umiał ugotować praktycznie wszystko, z czego moja matka często korzystała. Tworzyli razem piękną parę - on, wysoki brunet o francuskich korzeniach, ona, olśniewająca w swoich latach czterdziestych smukła blondynka.
Zdążyłam już odrobić lekcje, przeczytać znaczną część książki i w końcu rozpakowałam torby z zakupami z zeszłego tygodnia.
Nie miałam już nic do roboty. Potrzebowałam jakiejś rozrywki, lecz akurat nikt nie organizował dzisiaj żadnego spotkania.
Leżąc na łóżku i bawiąc się telefonem, przypadkiem weszłam w kontakty i wtedy zaproszenie kogoś wydało mi się całkiem dobrym pomysłem. Wybrałam numer i czekałam, licząc sygnały.
- Rey?
- Hej, Cherry - przywitałam się. - Może wpadniesz? Matka pewnie nie wróci na noc.
Przez kilka sekund nie odpowiadała.
- Cherry? - powtórzyłam zaniepokojona, podnosząc się.
- Jasne - odparła wtedy. - Będę za pół godziny. Przynieść coś?
- Tylko siebie. Możesz kupić sok pomarańczowy, jak będziesz miała po drodze - dodałam.
- Jasne - powtórzyła machinalnie. - Jadłaś dziś w ogóle coś konkretnego?
- Obiad z mamą - przeciągnęłam się. - Nie jestem głodna, kup tylko ten sok.
Rozłączyłam się, nie dając jej szans na powiedzenie jeszcze jednego „jasne".
Zeszłam na dół i opadłam na kanapę, sięgając wcześniej po pilota. Skakałam z kanału na kanał, aż znalazłam powtórki The Vampire Diaries. Oglądałam bez zaangażowania, głównie dlatego, że pierwszy sezon znałam już na pamięć.
Gdy Cherry w końcu przyszła, byłam już skrajnie znudzona. Zajęło jej to trochę dłużej niż pół godziny, bo wcale nie miała sklepu po drodze, więc specjalnie pojechała do marketu. Tylko po sok.
Zaciągnęłam ją do salonu i usadziłam na kanapie, po czym poszłam po szklanki i kawałek ciasta zostawionego mi przez Damiena. Wręczyłam go jej, kłamiąc, że ja już jadłam. Nie protestowała długo, bo miała prawdziwą słabość do czekolady. Chwilę poruszałyśmy wyłącznie normalne szkolne tematy, nie chciałam zestresować jej już na początku.
- A więc... - zaczęłam lekko, gdy skończyła cisto. - Chcesz o tym pogadać?
Wiedziała oczywiście, że nawiązuję do jej samookaleczenia.
Minęła chwila, wyraźnie nie śpieszyła się z odpowiedzią.
- Przepraszam, Rey, wiem, że ci obiecałam - odrzekła cicho, a jej dolna warga zaczęła niebezpiecznie drgać. - Ale... tak mi przykro... nie mam już siły. Chciałam się od tego na chwilę uwolnić, to wszystko. Szkoła, rodzice i... zbyt dużo się tego wszystkiego zebrało - otarła oczy rękawem bluzy.
- Cherry - przysunęłam się do dziewczyny i łagodnie przygarnęłam ją do siebie. - Wiesz, że zawsze możesz mi o wszystkim powiedzieć, prawda?
Wtedy dziewczyna rozpłakała się do reszty i ukryła twarz w moich włosach. Gładziłam ją po plecach, czekając, aż się uspokoi.
- Po prostu mi powiedz, kochanie - szepnęłam.
Już od dłuższego czasu miałam wrażenie, że coś przede mną ukrywa. Nie była w tym dobra, a ja znałam ja zbyt długo, by nie zdać sobie sprawy, że coś jest nie w porządku.
- To chłopak? - spróbowałam.
Rozpłakała się jeszcze bardziej, co uznałam za odpowiedź twierdzącą.
- Skrzywdził cię? Cherry, jeżeli coś ci zrobił, to wystarczy, że mi powiesz, a własna matka go nie pozna...
Zaśmiała się przez łzy i odsunęła, więc teraz mogłam patrzeć na zapłakaną twarz mojej najlepszej przyjaciółki.
- Nic mi nie zrobił, Rey, odwołaj wojska...
Zacisnęłam wargi. Rzadko kiedy widziałam ją w taki stanie. Zazwyczaj była bardzo spokojna, oczywiście poza momentami, w których sięgała po żyletkę.
- Kto? I dlaczego przez niego płaczesz? - spytałam, znacznie bardziej stanowczo.
Spuściła wzrok na podłogę.
- Nie będziesz mnie osądzać?
- Cherry - westchnęłam. - Dobrze wiesz, że ja wcale nie należę do specjalnie cnotliwych dam.
Wpatrywała się w swoje palce, które chyba wydawały jej się bardzo interesujące.
- Milo. Sypiam z Milo - odparła w końcu.
- O Boże! - wymsknęło mi się, nim zdążyłam ugryźć się w język.
Milo był jej przybranym bratem. Matka Cherry wyszła za ojca Milo w zeszłym roku.
Oczy Cherry znowu się zaszkliły.
- Znaczy... to nic takiego, Cher! - poprawiłam się szybko. - Nie jesteście nawet spokrewnieni!
- Ale razem mieszkamy! To okropne! Jest mi tak wstyd! - ukryła twarz w dłoniach, ale przynajmniej nie zaczęła znowu płakać.
Poklepałam ją po ramieniu.
- Eee... - nie wiedziałam co powiedzieć. - W akademiku wszyscy będziemy razem mieszkać.
Spojrzała na mnie z niedowierzeniem.
- Kochasz go? - spytałam po prostu.
- Tak. Chyba. Nie wiem!
- Ja cię nie osądzam Cherry - zaczęłam. - Ale zakazane romanse nigdy nie kończą się dobrze...
***
Następnego ranka pojechałyśmy razem do szkoły. Żadna z nas nie była zbyt przytomna, bo większość nocy przegadałyśmy. Po wypiciu zatrważająco mocnej kawy udało nam się jednak wstać i przygotować.
Pierwszą lekcją jak zwykle był angielski. Wiedziałam, że Styles za mą nie przepada, za co go z resztą nie winiłam, ale wątpiłam, bym z czasem przyzwyczaiła się do wyglądu nauczyciela. Nie mogłam się skupić na jego lekcjach, zbyt pochłonięta lustrowaniem wzrokiem idealnej sylwetki mężczyzny.
Tak było też dziś. Śledziłam wzrokiem każdy jego ruch i zastanawiałam się, czy ma jeszcze jakieś tatuaże poza tymi na ramionach. Byłam naprawdę bardzo zmęczona, nie miałam nawet siły by robić notatki.
Do porządku przywołała mnie dopiero Diana.
- Rey! - szepnęła teatralnie.
Wtedy zdałam sobie sprawę, ze wszyscy na mnie patrzą, w tym pan Styles.
Zdjęłam z ławki rękę, na której się podpierałam i uśmiechnęłam się przepraszająco.
- Rey, ponawiam pytanie - powiedział nauczyciel.
- Przepraszam, panie Styles, nie usłyszałam.
Podniósł brew ku górze, ale nie wydawał się zaskoczony.
- Ktoś zna odpowiedź? - spytał klasę.
Odpowiedziała mu cisza, ale nie oczekiwałam niczego innego.
- To jednak musisz być ty, Rey - stwierdził w taki sposób, jakby już zakładał, że nie będę znała odpowiedzi. - Pytałem o najbardziej znanych przedstawicieli romantyzmu w Anglii.
Wiedziałam, że klasa uważnie słucha każdego naszego słowa, dlatego najprawdopodobniej powinnam zachichotać i przerzucić włosy za ramię, by utwierdzić ich w moim wizerunku seksownej idiotki, ale ton Styles'a sprawił, że nie mogłam się powstrzymać przed odpowiedzią.
- William Blake, oczywiście - odparłam, zaskakując wszystkich. - Jane Austen, Lord Byron, William Wordsworth, Percy Bysshe Shelley, John Keats...
- A siostry Brontë? - spytał.
- To już czasy wiktoriańskie, panie Styles - uśmiechnęłam się, bo pomimo, że starał się tego nie okazywać, był zdziwiony.
Dzwonek rozbrzmiał, ogłaszając koniec naszej rozmowy.
- Queen i Backwater - zwrócił się do nas Styles, gdy uczniowie zaczęli już opuszczać klasę. - Do zobaczenia po zajęciach - z tymi słowami opuścił salę.
Westchnęłam i zarzuciłam torbę na ramię. Najwidoczniej nasza kara za wypracowania nie skończy się tak szybko...