american novel {hemmings} ✓

By YourLittleBoo

184K 15K 7.7K

"Patrząc na rodziców Iris Martin, jako nauczyciel, albo raczej jako człowiek, uświadomiłem sobie parę prostyc... More

wstęp
1. Księżniczka
2. "Dobry wieczór"
3. Peralta i Santiago
4. Ciało pedagogiczne
5. Nie jestem aż takim dziadkiem
6. mea maxima culpa
7. Zew Caluma
8. "O, dziś udupię Iris!"
9. Daddy Issues
11. Albo to, albo stringi
12. Skandaliczny romans z nauczycielem
13. Tylko bez striptizerek
14. Dramat uczniowsko-nauczycielski
15. Ty i twój testosteron
16. Moja osobista Regina George
17. Życie to nie simsy
18. Mała, wredna, atrakcyjna i inteligentna zołza
19. Gdzie pan taką młodą wyrwał?
20. Dasz mi klapsa?
21. Jest pan zakochany
22. Kolekcja prezerwatyw
23. Biust na tyczce
24. Zrób fikołka
25. Osioł ze Shreka
26. Czy to twój ziemniak?
27. Lady Makbet
28. Prawdziwy exposing
29. Piękna satyra
zakończenie
Special 1. Scott, zesrasz się jak to usłyszysz
Special 2. Jest pan do dupy psychologiem
Special 3. List Miłosny
Special 4. Polegli w związkach
Special: epilog
next cheesy american novel
BAD IDEA

10. Nie musisz mieć zawsze kontroli

5K 438 75
By YourLittleBoo

Rodzina to często ciężki temat. Nawet dla dorosłych ludzi. Z jednej strony większość z buntujących się nastolatków, żyje z myślą, że gdy już „pójdzie na swoje", będzie w stanie zupełnie odciąć się od swoich bliskich, albo zwyczajnie nie brać ich opinii pod uwagę. Mimo wszystko, często rodzice mają tendencję do zmieniania swojego nastawienia wobec dzieci, gdy te już z nimi nie mieszkają. Nagle stają się niesamowicie ugodowi, rzadko wspominają złe chwile i przy takim przeobrażeniu, ciężko jest trwać przy swoich postulatach o byciu nieugiętym. Przynajmniej to przeżywałem przez całą niedzielę.

Kiedy siedziałem jeszcze na maminym garnuszku, wyobrażałem sobie, jakie to będzie cudowne, gdy wreszcie zacznę podejmować wyłącznie własne decyzje. I o ile Liz nigdy nie była jakoś mocno apodyktyczna, to wciąż, miewaliśmy spięcia, przez podobieństwo naszych charakterów. Jako że nie znałem swojego ojca, a mój najstarszy brat ustatkował się dość szybko, ten środkowy, to znaczy Jack, to znaczy człowiek, który potrafi wszystko, uznał, że ma prawo o mnie decydować i zachowywać się jakby był moim tatą.

I z jednej strony wiem, dla niego to również była ciężka sytuacja, ale pomijając to, że dawał mi reprymendy, przy okazji wciąż pełnił funkcje starszego rodzeństwa, do którego porównywano mnie nieustannie – przez całe dzieciństwo.

Dlaczego nie jestem najlepszy z matematyki w klasie, Jack był!

Dlaczego nie znoszę piłki nożnej, przecież Jack pełnił funkcję kapitana drużyny!

Dlaczego nie jestem taki wygadany, dlaczego nie jestem taki błyskotliwy, dlaczego nie mam stypendiów za oceny, dlaczego nie otwieram własnej firmy w wieku osiemnastu lat, dlaczego siedzę w Nowym Jorku, dlaczego nie wyjechałem do Los Angeles, dlaczego moja żona nie jest fotomodelką, dlaczego nie mam żony... Przecież Jack to wszystko zrobił!

Ja jestem ja. I ja po niedzielnym spotkaniu z mamą i bratem, gdzie usłyszałem, że świetnie gotuję, ale to raczej babskie zajęcie, gdzie dowiedziałem się, że to dość zabawne, iż taki nieogarnięty Mike był w stanie znaleźć sobie kobietę i mieć z nią dziecko, że powinienem obciąć włosy, że najlepiej jakbym porobił coś więcej w tej szkole, wykazał inicjatywę zamiast tylko uczyć angielskiego... Siedziałem jak wyprana z emocji wydmuszka, znacząco podpita tanim, marketowym winem.

Pocieszałem się faktem, że teraz na kolejne pół roku mam spokój, w dniu urodzin zadzwonią, święta spędzę z rodziną Ashtona na przykład, a Jack wróci do słonecznej Kalifornii być Jackiem dalej.

Na co dzień nieszczególnie się tym zamartwiałem. Nie czułem się mocno skrzywdzony przez los, albo jakoś szczególnie dojechany. Lubiłem rozmawiać z mamą, gdy brata nie było w polu rażenia, z nim kontaktowałem się tylko, gdy zachodziła jakaś kryzysowa potrzeba, więc świat stał na porządku dziennym.

Chcąc nie chcąc jednakże – po takich kumulacjach, potrzebowałem resetu.

Już plułem sobie w brodę, iż w poniedziałek rano zjawię się na zajęciach skacowany, mimo wszystko kiedy zacząłem wlewać w siebie wino do kolacji, po niej ono jakoś lepiej wchodziło.

Iris Martin miała naprawdę strasznego pecha w nachodzeniu mnie, w sytuacjach, w których wolałaby mnie nie widzieć. Nie spodziewałem jej się tamtego wieczoru, prędzej pomyślałem, że to Mike domyślił się, że mi średnio, widząc wiadomości na Messengerze. Ale zamiast tego, nastolatka zadzwoniła do drzwi, a ja niewiele myśląc krzyknąłem:

- Otwarte!

Weszła akurat w chwili, gdy przelewałem ostatnie krople wina z butelki do kieliszka, dlatego przeniosłem na nią wzrok, marszcząc brwi.

- Iris... Ty naprawdę masz beznadziejne wyczucie czasu.

Domyślałem się jak wyglądam. Wciąż miałem na sobie koszulę, rozpiętą do połowy, włosy opadające bezwiednie na czoło, odrobinę nieobecny wzrok oraz zaczerwienione przez promile policzki.

Ale nie było mi nawet głupio, bo w rzeczy samej – co ją interesowało to, jakie zajęcia mam dla siebie na niedzielny wieczór?

- Przepraszam... - To był chyba pierwszy raz w życiu, gdy Iris rzeczywiście mnie za coś przeprosiła, a miała powody, by robić to w innych sytuacjach, zresztą, chyba ja też. Ale wzruszyłem ramionami.

W salonie panował półmrok. Jedyne światło jakie padało na wciąż zastawiony stół, było światłem ulicznym z zewnątrz. Wciąż wpatrywałem się w dziewczynę pytająco, a ona zamiast oznajmić po co przyszła, trochę niepewnie znalazła się w głębi pomieszczenia.

- Wszystko... okej? – zapytała.

- Mhm – mruknąłem jakby nigdy nic, siląc się na lekki uśmiech. – Co tu robisz? – Wstałem z miejsca, by udowodnić jej i sobie, że idę prosto. Nie kiwałem się na boki, miałem dość mocną głowę, ale wciąż, było po mnie widać, że nie jestem do końca trzeźwy. Jednak jakby nigdy nic przeszedłem do kuchni. – Napijesz się czegoś? Wody, kawy, herbaty? Zaproponowałbym wino, ale domyślam się, że byłabyś wręcz oburzona tą propozycją, a poza tym, właśnie się skoczyło. Samo. – Wzruszyłem niewinnie ramionami. Próbowałem udawać, że wszystko gra, że to jest normalne, a ja wcale nie wstawiłem się na smutno.

- Przyszłam, bo zostawiłam u ciebie mój kalendarz, a bez niego nie umiem w życie i zapominam jak się nazywam. – Iris zmierzyła mnie niepewnie, po czym znalazła wzrokiem swoją własność i wzięła ją do ręki, znów zerknęła na mnie. Już miała wychodzić, mimo wszystko, coś ją widocznie powstrzymało. – Właściwie może być woda, dzięki.

- Nawet nie zwróciłem uwagi że coś zostawiłaś. – Nalałem napój do szklanki, podając naczynie w dłoń Iris. Właściwie wolałbym, żeby sobie poszła. Nie chciałem, by mnie takiego oglądała. Bo po pierwsze, tak nie wypada, a po drugie to było... Dziwne... – Ale widzę, że znalazłaś. – Skinąłem na notes, a później zacząłem jakby nigdy nic, znosić naczynia ze stołu do zmywaki. – Przepraszam za bałagan, goście właśnie wyszli... – Próbowałem mówić cokolwiek, by już więcej nie pytała jak się czuję.

Oboje nieszczególnie lubiliśmy przyznawać się do słabości.

- Nie ma sprawy, nie przepraszaj, nie wiedziałeś, że przyjdę, mogłam napisać... - Iris oparła się lekko o ścianę, nie odważyła się nawet usiąść, a ja wciąż czułem jej palący wzrok na swojej postaci. – Na pewno wszystko gra? Wybacz, ale nie wyglądasz jakby grało...

Nie spodziewałem się takiej bezpośredniości z jej strony, przynajmniej nie w tej sprawie. Pomyślałem, że mimo wszystko, ta jej część, która ma siedemnaście lat i widzi pijanego, dorosłego faceta jednak każe dziewczynie się wycofać. W jakimś sensie postawa Iris odrobinę mi zaimponowała.

- Jestem trochę dobity i podpity, ale wszystko gra. Wiesz jak to jest, z rodziną wychodzi się ładnie na zdjęciach, czy coś. – Uśmiechnąłem się zbywająco, kończąc znoszenie brudnych naczyń. – Jeśli jesteś głodna, mogę dać ci talerz, trochę jedzenia jednak zostało, a sam raczej tego nie przejem.

- Właściwie możesz, ale nie chcę się narzucać, więc jakbyś wolał zostać teraz sam, to po prostu powiedz. – Niepewnie usiadła przy stole, dalej nie spuszczając ze mnie wzroku. To było... Dziwne czuć na sobie ten typ jej spojrzenia, w jakimś sensie może nawet zmartwiony? – Coś wiem o tym z rodziną, zresztą zdążyłeś się już domyślić. Chociaż my nie zawsze wychodzimy dobrze nawet na zdjęciach, bo czasem zdążymy się przed pokłócić i potem każdy wygląda na wkurzonego. – Tym razem to Iris próbowała zachęcić mnie do rozmowy.

Odpowiedziałem jej lekkim, znaczącym uśmiechem i rzeczywiście przyniosłem talerz oraz sztućce, a potem usiadłem naprzeciwko dziewczyny przy stole. W tle leciała po prostu Lana, a Lana potrafi dobić. Dopiłem swoje wino do końca, przy okazji chcąc wpaść na pomysł, co mógłbym powiedzieć.

Nie chciałem jej przytłaczać swoim życiem, swoimi problemami, bo to po prostu nie była taka relacja, ale z drugiej strony, w jakimś sensie wydawało mi się, że Iris będzie w stanie to zrozumieć. Zresztą sama uznała, że oboje mamy daddy issues.

- Cóż... mam to samo. Jakby, ja bardzo kocham swoją mamę, swoich braci, ale tak na odległość, tak dwa razy w tygodniu, jak się zdzwonimy.

- Rozumiem. Chyba coś w tym jest, że lepiej dogadujesz się z kimś na odległość. Jest mniejsze prawdopodobieństwo, że cię wkurzy. Więc rozumiem, że nie było najprzyjemniej na świecie? – Iris zaczęła jeść, a gdy pierwszy kęs zapiekanki makaronowej trafił do jej ust, zrobiła błogą minę. Ostatnim razem, gdy miała okazję częstować się obiadem w moim wykonaniu, miała zatkany nos i wysoką gorączkę, zatem dopiero teraz musiała poczuć jakiekolwiek smaki. – Okej, rzadko mówię ci miłe rzeczy, ale świetnie gotujesz.

Nie umiałem powstrzymać dumnego uśmiechu, aż zrobiło mi się lepiej w tym całym bólu egzystencjalnym, który spłynął na mnie przez alkohol i bliskie spotkani z rodziną.

- Naprawdę? Dziękuję. – Podciągnąłem kolano pod brodę i patrzyłem jak Iris je. Lubiłem ten widok, bo spodziewałem się, że ona sprawdza nawet kalorie wody, więc cieszyłem się, że w jakimś sensie mogę wpłynąć na jej zdrowie. Ale to może również kwestia mojego pijaństwa... - Robię to, gdy się stresuję, albo kiedy chcę czymś zająć głowę, by nie myśleć. Także no... - Wyjadłem trochę sałatki swoim, zostawionym widelcem.

Zacząłem się zastanawiać nad tym czy mogę powiedzieć jej różne rzeczy, bo jednak dziewczyna trochę zaczęła się przed nią otwierać, więc skoro została... Chyba zasłużyła na rewanż.

- Nie powiedziałabym, że gotowanie nie wymaga myślenia... To żenujące, ale moje umiejętności kulinarne kończą się na zrobieniu tostów i odgrzania obiadu. – Uśmiechnęła się do mnie lekko.

- Naprawdę? Wiesz, wybacz ale nawet mnie to nie dziwi.

Nastolatka prychnęła cicho, więc tym razem to ja uśmiechnąłem się do niej. Przez moment tylko patrzyliśmy sobie w oczy z odległości. Oparłem brodę na kolanie. Znów się zamyśliłem.

Iris zapytała, została tam, chciała wiedzieć, właśnie jadła ze mną kolację... Zatem, mimo że normalnie nie mówiłem takich rzeczy, w ogóle, nikomu, to jednak fakt, że piłem i że ona wciąż... była tam, widząc mój stan... Odrobinę mnie ośmielił.

- Nie poznałem swojego taty. – Chrząknąłem. – Nie mam pojęcia co się z nim dzieje i kim jest, moja mama zwyczajnie o tym nie mówi. Wiem tylko, że żyje i chuj. – Wzruszyłem ramionami. – Jakoś nigdy nie miałem ochoty się z nim skontaktować. Ale mój starszy brat wychował się jeszcze z nim i kiedy tata sobie odszedł, gdy dowiedział się, że mama jest w ciąży, zaczął się zachowywać jakby to on był moim ojcem i próbuje prawic mi morały. Wydaje mu się, że ma do tego pełne prawo, nawet jeśli nie ma racji w wielu sprawach i o wielu sprawach nie ma pojęcia, a mama jest po prostu zmęczona życiem, więc nie zwraca mu uwagi i właściwie się na to zgadza. Problem w tym, że Jack jest... wszechzajebisty, wszyscy go kochają i uwielbiają, nigdy się nie myli, ma doskonałe życie, a ja jestem do dupy, bo skoro on umie, to jakim cudem ja nie umiem... Oczywiście teraz to wyolbrzymiam, ale wciąż, mniej więcej taki to ma wydźwięk. Więc jestem wdzięczny, jak jasna kurwa, że on nie mieszka tu w Nowym Jorku na stałe, ale jak już wraca, to zawsze kończy się tak. – Wskazałem po sobie.

Iris skrzywiła się lekko. Była ewidentnie zdziwiona tym co ode mnie usłyszała, nie spodziewała się tego... Ale cóż, rzecz w tym, że nasza "służbowa" relacja, nie pozwalała nam na poznanie się w ten sposób, a w końcu każdy ma jakiś krzyż do dźwigania...

- Przykro mi... Może porozmawiaj z mamą i zażądaj konkretów? Albo znajdź go na własną rękę. Nie potrzebujesz jej aprobaty, jesteś dorosłym facetem, zasługujesz na to. Może podświadomie mówisz sobie, że on cię nie interesuje, ale jednak to wszystko co się dzieje, kręci się wokół niego, nawet jeśli nikt nie mówi o tym głośno. Może ci wreszcie ulży? Niewiedza jest czasem gorsza, bo wtedy człowiek tworzy sobie w głowie scenariusze, które dodatkowo dobijają. Kwestię Jacka też bym poruszyła na twoim miejscu, z mamą, czy raczej przede wszystkim z nim. Na pewno chce dla ciebie jak najlepiej i jak byłeś młodszy chciał, żebyś pomimo braku ojca miał ten męski autorytet, ale źle się za to zabrał. Pewnie nie wiedział jak to zrobić, bo to nie było jego obowiązkiem. I żeby nie było, nie usprawiedliwiam go, to nie powinno tak wyglądać, ale staram się podejść do tego możliwie na zimno, żeby dać ci jakąś obiektywną radę. Wybacz ogólnie, że od razu zaczęłam szukać rozwiązania twoich problemów, ale mój mózg trochę tak działa. – Uśmiechnęła się do mnie przepraszająco.

- Nie przepraszaj mnie. - Machnąłem ręką. – Po prostu sobie rozmawiamy i to jest logiczne, że chcesz znaleźć rozwiązanie, kiedy pojawia się problem... Dzięki... Za to że nie powiedziałaś po prostu „przykro mi", albo „ojej jakoś to będzie". Jakby... Doceniam to. – Spojrzałem po butelce wina, ale i tak była już pusta. Szkoda, dałbym Iris się napić. – Nie wiem, myślę że to są rzeczy, które muszę sobie w jakiś sposób przerobić, ale w jakimś sensie odsuwam je od siebie, bo ciągle myślę o tym, że kiedyś będzie ku temu bardziej odpowiedni moment. Ale cóż, najwidoczniej żaden nie będzie najbardziej odpowiedni, bo zawsze będzie jeszcze tysiąc innych spraw do załatwienia... To nie jest tak, że ja go nienawidzę, bo doceniam wszystko co dla mnie zrobił, bo wiem że nie musiał... I może moja rodzina nigdy nie zmuszała mnie do dwóch francuskich, fletu, samych piątek i Bóg wie co jeszcze, ale zawsze miałem z tyłu głowy myśl, że Jack taki był, taki... Doskonały... A ja zwyczajnie nie umiem. I to jest frustrujące, myślę że to zrozumiesz... Kiedy czegoś po prostu nie umiesz, ale twoja chora ambicja każe ci umieć. Dlatego powiedziałem ci, że to jest chore. Nie chciałem cię urazić, chociaż wiem, że to zrobiłem wtedy... Miałem na myśli to, że będziesz kiedyś stara i sfrustrowana, jak ja, bo teraz jest angielski, a potem będą inne rzeczy, które będą twoim punktem wypalenia i nie przeskoczysz ich... I będziesz upijać się tanim winem, w pustym mieszkaniu, słuchając Lany Del Rey w samotności, bo przez słabość i strach przed otwieraniem się przed ludźmi, czy okazywaniem swoich słabości, zaczniesz odpychać wszystkich partnerów interakcji, którzy potencjalnie będą chcieli.... Zostać.

Tak jak wcześniej Iris prędko znalazła odpowiedź, wówczas kompletnie zamilkła na dłuższy moment. Usiadła na krześle, krzyżując nogi, a potem odetchnęła ciężej, spuszczając wzrok ze mnie, na talerz, w którym zaczęła mieszać, zamiast jeść.

Doszło do niej coś, co chciałem przekazać nastolatce paląc papierosa za szkołą, mianowicie, iż mam rację i to jest w tym wszystko najgorsze. Oboje zdawaliśmy sobie sprawę z tego, pod jakim względem ssiemy i że to negatywnie oddziałuje na nasze życie, ale nic z tym nie robiliśmy, bo nie umieliśmy inaczej.

- Chyba potrzebujemy terapeuty. Oboje. – Podparła policzek dłonią. – Nie musisz być doskonały, Luke. Wiem, że mówi ci to zła osoba... - Przewróciła oczami na samą siebie. – Ale to nie jest tak, że tylko jedna ścieżka w życiu jest dobra i właściwa, i to właśnie ta, którą obrał twój brat. Skończyłeś dość ciężkie studia, masz odpowiedzialną, poważną pracę, kształcisz przyszłość tego narodu. – Wskazała na siebie poruszając zabawnie brwiami. – Nikt nie dałby ci takiej mocy sprawczej, gdybyś nie był tego wart. A życie ogólnie... Ułoży się. Tylko najpierw trzeba pogodzić się z samym sobą.

- Co mam ci powiedzieć? Przyganiał kocioł garnkowi?

Ponownie prychnęła, więc lekko się zaśmiałem.

Znów zapadła między nami dłuższa chwila ciszy. Oboje uporczywie nad czymś myśleliśmy, przy okazji wsłuchując się w muzykę. W końcu jednak, musiałem coś powiedzieć.

- Wiesz dlaczego to robię, Iris? – Również podparłem policzek na dłoni. – Bo zawsze chciałem, żeby ktoś mnie słuchał. Żeby mój głos miał jakieś znaczenie... Calum miał rację, mówiąc że byłem kiedyś pizdą, ale nie w taki sposób, jak można to rozumieć. Ja po prostu miałem wrażenie, że nie mam głosu, więc wydawało mi się, że wszystko mi jedno... – Oblizałem usta. – I dlatego... Lubię słuchać jak wy mówicie, bo mam wtedy poczucie, że robię coś dobrego i potrzebnego. – Odetchnąłem. – Boże, musimy zakończyć to depresja party, ale teraz, żeby było fair... Powiedz mi, chcesz tych wszystkich fletów? Tych francuskich? To jest twoja decyzja? Bo wybacz, ale miałem przyjemność z twoimi rodzicami i się powstrzymałem przed zrzędzeniem na ciebie, tylko z ludzkiej uprzejmości, że cię dojadą jakimiś lekcjami chińskiego, czy coś.

- A wiesz, że chcieli zapisać mnie na chiński, bo to język przyszłości? – Otworzyłem oczy szerzej, ku rozbawieniu nastolatki. – Nie, to nie jest moja decyzja. Nie uważam, żeby edukacja była czymś złym i w ogóle, ale jedno zajęcie pozalekcyjne w zupełności by mi wystarczyło. Jestem tym zmęczona. – Pierwszy raz usłyszałem to z jej ust tak bezpośrednio. – Zacznijmy od szkoły. Jak wiesz, jestem kapitanem cheerleaderek, więc dochodzą do tego treningi, różne występy i turnieje. To zabiera czas. Chodzę też na kółko matematyczne. I jestem przewodniczącą samorządu uczniowskiego, wiesz mniej więcej jakie rzeczy się w to włączają. A po szkole mam flet, francuski, teraz korki u ciebie, czasem bywam wolontariuszem i jestem w młodzieżowej radzie miasta. Więc nie, nie chcę tego wszystkiego, teraz chcę po prostu świętego spokoju. Ale jednocześnie... Nie chcę? W sensie, mam dość, ale mam poczucie, że jeśli zwolnię, będę głupsza i mniej warta. I hej, wracając, zadziałało, masz całkiem sporą ilość słuchaczy i każdy cię szanuje, więc osiągnąłeś swoje. Nie liczy się droga, liczy się cel czy coś takiego.

Zawsze nabijałem się z tego, że Iris jest zawsze i wszędzie, ale słuchając tego, uświadomiłem sobie, że naprawdę... Trzeba być wyjątkowym oraz mieć wyjątkową wytrzymałość, samoorganizację oraz ambicję, by osiągnąć taki poziom użyteczności.

- Kiedy ty śpisz? Kiedy ty w ogóle masz czas, żeby sam nie wiem... Posłuchać muzyki? Obejrzeć coś? Pomyśleć? To jest straszne... - Mój wzrok wtedy wyrażał w głównej mierze współczucie. – Domyślam się, że rozmowa z rodzicami nic by nie dała... Ale cholera... Woah. Plus, jeśli zwolnisz, to nie sprawi, że nagle twój mózg też zwolni. Słowo honoru, po takiej przerwie... Twój mózg będzie pracował jeszcze lepiej, bo jednak to też jest mięsień i potrzebuje regeneracji większej niż kilka godzin snu... Teraz się cieszę, że kazałem ci się wtedy przespać, jak byłaś chora.

- Czułam wtedy jakbym spała tydzień, a to były dwie godziny. – Zaśmiała się. – I niby to wiem, ale moi rodzice nie uznają czegoś takiego, jak zwalnianie tempa. Spokojnie, myślę o głupotach u ciebie na lekcjach na przykład. – Pokazałem jej język za to droczenie się. – Śpię po prostu tyle, ile muszę, żeby funkcjonować no i jakoś funkcjonuję. Nie musisz mi współczuć – powiedziała, niby nagle uświadomiła sobie, jakie słowa opuściły jej usta i musiała na nowo przybrać warstwę ochronną. – To brzmi trochę jak "och, biedna, bogata dziewczynka, narzeka, że jej rodziców stać na dokształcanie jej, niewdzięczna gówniara".

- Nie to mam na myśli, Iris – odparłem zgodnie z prawdą, by nie czuła się zaatakowana. – Jeśli mam być szczery, odkąd miałem okazję poznać twoich rodziców, myślę że masz przejebane... I to nie jest twoja wina. Nieważne ile byś nie miała kasy, masz pełne prawo być zmęczona i mieć problemy. To normalne, ludzie tak mają, że mają po prostu problemy i one są adekwatne do tego, jakie życie prowadzą. Nie ma kogoś, kto by w pełni mógł stwierdzić, że zawsze jest szczęśliwy. I ty też nie musisz zawsze taka być... Wiesz, jest taka książka, w sumie to dramat, ale nie pamiętam teraz jak się nazywa, chociaż wiem, że napisał go Ibsen. Ale treść opowiada o kobiecie, która miała z pozoru doskonałe życie. Każdy traktował ją z pobłażaniem, dosłownie, wszystko było jej wybaczane, do momentu, niczego jej nie brakowało, ale na wskutek różnych perypetii, ostatecznie opuszcza dom, by spełniać siebie. Ale ona i tak jest nieszczęśliwa, wiesz? Bo niby rzuciła to wszystko, ale tak naprawdę nie umiała prowadzić innego życia, niż takie, które polega na spełnianiu oczekiwań... A skoro całe życie była traktowana jak lalka, ozdoba, zabawka – przez ojca, przez męża, czy jest w stanie robić cokolwiek inaczej?

Iris omotała mnie wzrokiem, uśmiechając się lekko. Najpewniej poczuła się jak na naszej lekcji, mimo wszystko wydawało mi się, że jej wcale ten stan rzeczy nie przeszkadza.

- Ta książka brzmi jak flaki z olejem, ale to takie flaki z olejem... – Położyłem rękę na sercu, teatralnie urażony. – Nie no. Doceniam, że mówisz mi to wszystko i cóż... Może kiedyś zmądrzeję, będę starała się nad tym pracować. Ale ty też stosuj się do rad, które dajesz innym. – Wyciągnęła do mnie rękę, szturchając mnie w ramię, więc skrzyżowałem ramiona. Dziewczyna natomiast wstała i odniosła talerz po sobie do zmywarki. – Dzięki za obiad, przez ciebie się uleję. – Próbowała najwidoczniej zmienić temat na jakikolwiek.

- Daj spokój, przynajmniej nie będziesz chodziła głodna. – Zerknąłem za nią, wciąż nie mogąc spędzić uśmiechu z ust, widząc jak Iris się porusza. Byłem jej poniekąd wdzięczny za to, że teraz ze mną została. Jakoś tak... – Zostaw, ja sobie to ogarnę. Jak się czujesz tak ogólnie? Przyjechałaś tu specjalnie po ten dziennik, czy skądś wracasz, albo dokądś jedziesz? – zapytałem właściwie z ciekawości.

- Byłam na zakupach, więc przy okazji podjechałam od razu, bo naprawdę ten kalendarz ułatwia mi życie. – Nasze spojrzenia ponownie się spotkały.

- Rozumiem. – Wstałem z miejsca i odetchnąłem, a potem zacząłem znosić jedzenie ze stołu, żeby je pochować – Kupiłaś coś fajnego? Nie obraź się, ale wyglądasz trochę na zakupoholiczkę. – Zaczepiłem ją, zmieniając mimikę na bardziej rozbawioną. Zrobiłem jednak błogą minę, słysząc Lucky Ones w radiu. – Znasz to? – Podgłośniłem.

- Nie obrażam się, w sumie trochę jestem zakupoholiczką... No ale cóż, stać mnie na to. – Nie powiedziała tego złośliwie, bardziej na żarty. – A piosenkę kojarzę.

- Jest bardzo ładna. – Umyłem ręce, podwinąłem rękawy koszuli i poszedłem znów do salonu ze ścierką, z zamiarem przetarcia przeniesionego tam stołu. – Zakupoholiczka. – Pokręciłem głową rozbawiony. – Chociaż powiem ci szczerze, że jak wpadnę w szał zakupów, to ciężko mnie z niego wyciągnąć. Ale ciebie bym raczej nie pokonał i poległbym na kanapie dla zmęczonych mężów. – Zacząłem nucić pod nosem tekst, czyszcząc blat.

- O Boże, wyobrażam sobie to... Musimy iść kiedyś razem na zakupy w takim razie, chcę cię pokonać! – Iris palnęła to tak głupio i bez zastanowienia, czasem mówi się takie rzeczy zupełnie automatycznie, więc potem się troszkę speszyła.

Obróciłem się w jej stronę, zakładając ręce na piersiach. Naprawdę nie miała się czego wstydzić...

- Taa, podejrzewam, że jakbyśmy poszli razem na zakupy, całe grono pedagogiczne i twoi rodzice wybraliby się do tego samego sklepu, zupełnym przypadkiem, takie mam szczęście w życiu. Ale skończ szkołę, gówniaro, może się podszkolę w zakupomaniactwie do tego czasu. – Skoro i tak się droczyliśmy, puściłem jej oczko, ale patrząc na Iris, chyba byłem w stanie zrozumieć bardziej to, że większość chłopaków w jej wieku, zdecydowanie do niej wzdycha. Rozsiewała wokół siebie tę energię wspaniałości, chociaż szczerze mówiąc, ja widziałem w niej więcej zranienia, niż czegokolwiek innego.

Dziewczyna uśmiechnęła się szczerze, po czym zaczęła do mnie podchodzić. Założyła ręce na piersiach, natomiast jej oczy zabłysły.

- Dobrze, jeszcze trochę. – Iris stała już praktycznie przede mną. Uniosła podbródek. – Masz jeszcze trochę czasu, ale później cię... - Stanęła na palcach, zniżając głos. – Zniszczę.

Byliśmy wtedy tak blisko, a ja wciąż byłem podpity, podczas gdy nastolatka mówiła do mnie tym głosem. Zadziwiłem sam siebie tym, jakie miałem na nią reakcje wówczas, bo jednak była młodziutka, ale przy okazji była też wyzwaniem... Stawiała się, chociaż z drugiej strony sama się rozsypywała i to była taka mieszanka wszystkiego, więc zdecydowanie mogłem stwierdzić, że jest... Trudna. Lubiłem trudnych ludzi na dłuższą metę.

Chciałem odpędzić od siebie te wszystkie myśli, jednak przez wypitą wcześniej butelkę wina, to stało się o wiele cięższe. Kiedy jednak usłyszałem Blue Velvet rozbrzmiewające w pokoju, uśmiechnąłem się bardziej wymownie, patrząc na nią najmocniej przenikliwym wzrokiem, na jaki było mnie stać. Zrobiłem jeszcze trochę głośniej i wystawiłem dłoń do Iris. Tak po prostu, jak zrobiłem to, gdy zatańczyliśmy do Ricky'ego Martina. Ale wtedy to były dźwięki zdecydowanie... Inne. I to, że chciałem z nią zwyczajnie znów zatańczyć, okazało się bardzo irracjonalne.

Przez chwilę miała obiekcje, a ja doskonale wiedziałem dlaczego – no nie powinniśmy tańczyć wolnego w moim salonie, podczas gdy ja byłem pijany. Jednak Iris zaryzykowała i ujęła moją dłoń. Odniosłem wrażenie, że przez nasze ręce przechodzi jakiś dziwny prąd. Iris przełknęła powoli ślinę, przysunęła się trochę do mnie i uniosła lekko głowę, czekając na mój następny ruch.

Miałem zdecydowanie cieplejsze ręce, niż dziewczyna, dlatego gdy poczułem... Coś, pomyślałem, że to kwestia spotkania się dwóch, różnych temperatur ciała.

Uśmiechnąłem się do niej lekko i położyłem dłoń na jej tali, przyciągając Iris bliżej siebie. Sam nie wiedziałem czemu to robię. Może dlatego, że wiedziałem jak ona lubi tańczyć? Może dlatego, że sam miałem na to zwyczajnie ochotę? Może dlatego, że słuchanie tej skrzywionej na punkcie tatusiów Lany dawało mi jakieś uczucia w tamtej chwili?! Dobra, nieważne, nie planowałem bycia Calumem sytuacji, ale wciąż... To było... No było.

- Daj mi się prowadzić – szepnąłem. – Nie musisz mieć zawsze kontroli, Iris.... – Cóż... To zdanie stało się ważne w tamtej chwili.

Iris przymknęła na chwilę oczy i odetchnęła przez usta.

- Wiesz, że ciężko jest mi oddać tę kontrolę, prawda? Ale dobrze, myślę że mogę ci zaufać w tej kwestii. – Jeszcze bardziej zmniejszyła odległość między nami, zaczęliśmy bardzo powoli poruszać się w rytmie muzyki. – She wore blue velvet, bluer than velvet was the night. Softer than satin was the light from the stars... – Miała ładny, o dziwo delikatny głos, gdy śpiewała, nawet jeśli podczas mówienia brzmiała dość dosadnie.

Uśmiechnąłem się lekko, słysząc jak Iris śpiewa. Okręciłem ją w tańcu tak, że chwilę później znów miałem ją w swoich ramionach, tym razem... Jeszcze bliżej.

- Dobrze. – Wciąż mówiłem bardzo cicho... Może ze swego rodzaju czułością? – Możesz mi zaufać. – Delikatnie zacisnąłem dłoń na jej tali.

To co wtedy robiliśmy było naprawdę... niepoprawne, jak z tych wszystkich książek, na które Iris tak pluła. I było to też zdecydowanie bardziej romantyczne, niż scena na balkonie, bo czy jest coś bardziej romantycznego, niż tańczyć wolnego po środku salonu, późnym wieczorem, tak po prostu? Bez żadnej okazji i celu do robienia tego?

- Ufam – mruknęła, niby znalazła w moich ramionach... Bezpieczeństwo.

A do mnie jeszcze nie dotarło, być może przez alkohol, być może przez wyparcie, jak wielka katastrofa się właśnie zapowiada.

Kiedy Iris wróciła do domu, a ja położyłem się do łóżka, odrzucając od siebie dosłownie każde uczucie i każdą, sprawiającą wrażenie bardzo irracjonalnej, myśl, przypomniałem sobie coś istotnego, więc sięgnąłem po telefon.

Luke: To był „Dom Lalki" Ibsena

Iris: hm?

Luke: ten dramat

Iris: masz pdf?

Luke: tak

Iris: podeślesz?

Luke: ojej, przeczytasz?

Iris: podejmę się próby

Luke: trzymam cię za słowo

___________________________

Jak tam co tam? Jak się okazuję... Mam kolejne dwa tygodnie wolnego xD Jako, że jestem osobą z beznadziejną odpornością, która w kółko choruje, znów wróciłam do domu na jakiś czas. Więc starając się nie myśleć o tej sytuacji, unzałam, że będę po prostu pisać, bo przynajmniej wam zajmę trochę czasu, a sama skupię się na czymkolwiek. 

Więc póki moja uczelnia nie udostępni e-lerningu, będę pisać no xd

Co tam u was? Jak samopoczucie? Co myślicie o tym, co tu przeczytaliście? Macie ochotę na więcej? 

All the love xx

Continue Reading

You'll Also Like

2.2K 333 23
W sercu Eutheemii od zawsze kwitła nienawiść. Nienawiść do mężczyzny, który ją zniewolił, jak i do tego, który kilka lat temu rozpętał burzę na konty...
375K 26K 47
Drodzy poszukiwacze pikantnych i smakowitych ploteczek, Minęło wiele czasu od kiedy nikt inny jak cudowny, zielonooki łamacz kobiecych serc - mam na...
14.6K 541 46
A gdyby historia miałaby potoczyć się inaczej? Co by się stało gdyby ta jedna osoba, nie znalazła się w tym miejscu, w tym czasie? Jakby wyglądał świ...
35K 1.4K 94
⚠️!!‼️Zaburzenia odżywiania, przekleństwa, przemoc, ataki paniki, sceny 18+ ‼️!!⚠️ Siostra Karola, o której praktycznie nikt nie wie. Mieszka w Angli...