↷ 양도 논법
(❁)
changkyun's chapter
Droga do domu Kihyuna minęła im w ciszy.
Żadne z nich się nie odzywało.
Nie jest nawet pewny, czy którykolwiek z nich chciałby powiedzieć sobie coś więcej.
Czy mógł powiedzieć głośno, że bał
się ostatnich wydarzeń?
Czy mógł głośno powiedzieć, że potrzebuje bliskości Jooheona oraz jego pokrzepiających słów?
Nie, nie mógł.
Powinien go nienawidzić za to, że go zdradził.
Dostał swoją zemstę, która powinna mu wystarczyć, więc dlaczego czuje się pusto?
Dlaczego nie może ruszyć do przodu, nabierając kolejnych chęci do dalszego życia?
Karty przepowiedziały mu przyszłość, ale on chce to zmienić.
Chce grać boga, zmieniając kolej rzeczy, chociaż tak nie można.
To wbrew zasadom, których złamanie poprowadzi do przykrych konsekwencji.
— Ja pójdę do Kihyuna i wrócę za pięć minut, dobrze? Ty możesz posiedzieć na ogrodzie i na mnie poczekać, jeśli chcesz — Zakomunikował mu, wlepiając swój wzrok w buty.
Patrzenie na niego go bolało.
Jego oczy go przerażały.
Wypominały mu o grzechu, który popełnił.
O tym, jak go porzucił.
— Cokolwiek — Burknął, idąc przed siebie.
Chciał odwrócić się i poprosić go o zostanie, ale stchórzył.
Był w beznadziejnym położeniu.
I dodatkowo zaczął się nudzić.
Chłopaka nie było dobre dziesięć minut, które zaczęło ciągnąć się niemiłosiernie.
Jego telefon nie mógł połączyć się z internetem, co zdziwiło go lekko.
Kihyun zawsze miał świetnie działające wifi, które sygnał złapało by nawet w kosmosie.
Nie rozumiał więc, dlaczego sieć cały czas pozostawała niedostępna.
Pogoda pozostawała również bardzo dużo do życzenia.
Kto by pomyślał, że cienka kurtka będzie dobrym pomysłem?
— Changkyun... — Prawie podskoczył, słysząc szept, który nieprzerwanie wolał jego imię.
Powtarzał je jak zaklęcie, za każdym razem coraz mocniej i mocniej.
Głos był znajomy, aż za bardzo.
Skomentował całą swoją uwagę, starając się zlokalizować skąd dobiega to wołanie i kto za tym stoi.
Zmarszczył nos, robiąc kilka kroków do przodu.
Zablokowany telefon ściągnął mocniej w dłoni, będąc gotowym, by w każdej chwili użyć go jako broni do samoobrony.
— Kim jesteś? — Nie liczył na odpowiedź, jednak ludził się, że może to zadziałać.
— Nie poznajesz mnie? — Zapytał głos, śmiejąc się płynnie — Chyba muszę się obrazić za takie znieważenie
— Czy muszę znać każdego świra?
— Niby nie, ale mnie powinieneś
— Kim ty jesteś do cholery? — Zapytał, zirytowanym, nieco podniesionym głosem.
Podświadomość kazała mu zawrócić, gdyż wydawało by się, że ta sytuacja nie należy do najbezpieczniejszych.
Zaś jego duma kazała mu bacznie stać, nie ruszając się chociażby o centymetr.
— Tylko jakbyś mógł, to nie krzycz zbyt głośno, dobrze?
W chwili, w której zobaczył twarz swojego rozmówcy, oniemiał.
Stał przed nim Hyungwon, jak żywy.
Dokładnie taki, jakim zapamiętał go tamtego dnia.
Ostatniego dnia.
Czas zatrzymał się dla niego, nie postarzając go nawet o jeden dzień.
To samo puste spojrzenie patrzyło na niego z lekkim uśmieszkiem na twarzy, napawając się jego strachem.
Tak, Changkyun się bał.
Nie chciał go oglądać, nie w takim stanie.
— Ty żyjesz? — Wyszeptał, robiąc krok do tyłu.
Musi uważać, by nie przewrócić się o schodki prowadzące do środka domu przyjaciela, gdy będzie miał okazję, by uciec.
— No raczej tak, ale na pewno nie dzięki tobie, stary — Odpowiedział wesołym tonem, co zbiło go kompletnie z tropu.
Czy to działo się naprawdę, czy to tylko jego halucynacje?
Nie był chory, z jego głową było wszytko w porządku.
Tak mu się wydawało.
— Ale... ale... ale...
— Pewnie chcesz wiedzieć, jakim cudem, tak?
Pokiwał głową, nie mogąc zebrać sił na jakąś porządną odpowiedź.
— Nasz dobry przyjaciel Shownu znalazł zegarek, który ukradłem dwa lata temu i przestawił go tak, bym mógł na chwilę 'ożyć' — Zaczął wyjaśniać, wkładając dłonie do kieszeni swoich ulubionych jeansów — Bo niestety tak się stało, że ktoś odebrał mi tą przyjemność
— Ty nie żyjesz, hyungwon nie żyje, już dwa lata nie żyje — Mamrotał, zdając się go kompletnie nie słyszeć, będąc w swoim własnym świecie.
— Nie będą mówił, kto się do tego przyczynił
— Wonho.... ty....
— Tak, próbowałem rozmawiać z nim dwa razy — Przytaknął, przerywając na kilka sekund, by nabrać oddechu — Ale niestety mogłem się lekko zdenerwować tym, że chciał mnie otruć i powiedziałem mu co nieco...
— A on zobaczył cię w samochodzie i skoczył wtedy z tego mostu — Dokończył za niego, nie dowierzając, że to się działo naprawdę.
Martwi nie mówią.
Nie mogą.
— No niestety — Hyungwon wzruszył ramionami, nie będąc szczególnie tym wzruszonym — Dlatego dałem mu różę z napisem 'obietnica'. Nie życz komuś śmierci, jeśli sam nie chcesz umrzeć
— No i co ty chcesz ode mnie?
— Ah tak — Zaklaskał ochoczo, zbliżając się do niego coraz bardziej i bardziej — Musisz znaleźć ten zegarek i nie dopuścić do morderstwa... bez znaczenia którego
— Mam się cofnąć w czasie i samego siebie przekonać, by utrzymać cię przy życiu?
— Dokładnie — Jakby miał mu się przyjrzeć odrobinę dłużej, to nie widział żadnej różnicy między tym 'nowym' Chae, a jego starszą wersją sprzed kilku lat — Powiedziałbym to Shownu, ale leży w szpitalu, biedaczek
— Ty go postrzeliłeś?
— Chciałem trafić w ciebie, ale coś mi się spudłowało — Odpowiedział lekceważącym tonem, jakby dla niego śmierć była czymś normalnym i naturalnym.
Chciał coś jeszcze powiedzieć, przekonać się, czy nie jest to może jakaś fatamorgana.
Czy to działo się naprawdę?
Przeszkodził mu w tym Jooheon, który szukał go od kilku minut.
Słysząc jego głos odwrócił głowę, szukając go wzrokiem.
Gdy zobaczył znajome, potargane włosy, zniszczone przez farbowanie, jego serce zaczęło się kruszyć.
Zrozumiał, że musi komuś to powiedzieć, chociaż i tak nikt mu nie uwierzy.
Nigdy mu nie wierzyli, nie ważne, co miał do powiedzenia.
I tak uważali go za kłamce.
Jeszcze raz przejrzał wzrokiem cały ogród od początku do końca, jednak śladu po Wonie jak nie było, tak nie ma.
Rozpłynął się w powietrzu.